... masz przeĹźywaÄ Ĺźycie, a nie je opisywaÄ.
Rómmel rozkaz Naczelnego Wodza nakazujšcy moje odejcie, przetrzymał cztery dni, co miało złowrogie następstwa dla naszej grupy. Zarzšdzam natychmiastowe oderwanie się od nieprzyjaciela. W pewnym stopniu ułatwił to oderwanie nadchodzšcy zmrok. Jednak, wobec rozrzucenia oddziałów i przerwania łšcznoci pod bardzo silnym ogniem artylerii nieprzyjacielskiej, mielimy pewne trudnoci. Wiedziałem, że będę musiał przebić się jeszcze przez otaczajšce nas oddziały niemieckie, które przerwały jedynš szosę Warszawa_Lublin. Decyduję się skoncentrować moje oddziały w lasach na południo_zachód od Garwolina. Trudno było z góry podać dokładne miejsce koncentracji. Nie wiedzielimy bowiem, gdzie i w jakiej sile znajdujš się oddziały niemieckie. Największe jednak trudnoci sprawiały nam drogi zatarasowane w kilku kolumnach przez uchodców z dobytkiem i tyłowe wozy wojskowe. Tłumy te, stale bombardowane i ostrzeliwane przez samoloty nieprzyjacielskie, nie wiedziały dokšd się udać. Z największym trudem przedzierały się nasze oddziały na południe, zmuszone wielokrotnie do marszu na przełaj przez pola, co było szczególnie ucišżliwe dla samochodów pancernych, artylerii i taborów. Cały marsz był niezwykle męczšcy. Mosty były wysadzone przez dywersantów, niemieckich kolonistów. Ogień artylerii niemieckiej od wschodu, a także zza Wisły, chociaż nie bardzo celny, wprowadzał zamieszanie w tłumach uchodców. Mój samochód był też lekko trafiony, a jadšcy ze mnš oficer łšcznikowy ranny. Minęlimy Garwolin, gdzie zastalimy jedynie dopalajšce się zgliszcza i, jak na drogach, dużo trupów ludzkich i końskich. Garwolin, miasto powiatowe, posiadało kilka garbarni skór, większoć mieszkańców stanowili ubodzy Żydzi. Lotnictwo niemieckie spaliło Garwolin doszczętnie na dzień przed naszym przemarszem. Rozesłałem oficerów łšcznikowych w celu zebrania oddziałów. Osobicie zawróciłem kilka szwadronów 11. Pułku Ułanów i 1. Pułk Szwoleżerów z Warszawskiej Brygady Kawalerii, które wzięły kierunek marszu na Warszawę i nie mogły wyjanić, z czyjego rozkazu to uczyniły. Koncentrację moich oddziałów wyznaczyłem w lesie na zachód od szosy Garwolin_$lublin. Powoli udało się uporzšdkować i zebrać oddziały w celu wydostania się z worka. Widzielimy lotnictwo niemieckie, które w licznych zgrupowaniach zasilało swoje oddziały, odcinajšc nam odwrót. Przeprowadziłem mylšce natarcie na oddziały niemieckie wzdłuż szosy Garwolin_$lublin, a całš grupš obeszlimy na przełaj i doć szczęliwie przedostalimy się za Wieprz. Udało się nam przeprowadzić częć samochodów pancernych, trochę samochodów osobowych i - na szczęcie - prawie wszystkie wozy amunicyjne oraz zaopatrzenia. Mielimy duże trudnoci w przeprawie przez Wieprz, gdzie z wyjštkiem jednego, wszystkie mosty były zerwane. Nie zastałem nie tylko żadnych rozkazów od Naczelnego Wodza, ale nie zastałem tam w ogóle żadnych oddziałów polskich. Ludzie byli bardzo przemęczeni, konie również. Od poczštku wojny właciwie nikt nie spał. Korzystajšc z tego, że miałem kilka samochodów, udałem się do Lublina, który silnie ucierpiał od bombardowania 8 wrzenia. Największy hotel został spalony. Wiele domów na głównych ulicach leżało w gruzach. W Lublinie nie było wojsk polskich, gdyż wyszły w kierunku na Chełm. Były tylko lune oddziałki, którymi dowodził płk Piotr Bartak. Wspaniale zachowywał się były poseł na sejm, rotmistrz rezerwy Dudziński, który samorzutnie stworzył oddział partyzancki, posadził go na zarekwirowane samochody i rowery, i z wielkim powodzeniem walczył z przednimi oddziałami niemieckimi. Widziałem sam jak z jednego z wypadów przyprowadził ok. 150 jeńców. Wykazał duży zmysł dowodzenia i wielkš odwagę osobistš. Dzielny żołnierz. Zginšł w tych walkach wraz ze swoim synem. Niemców nie było jeszcze na przedmieciach. Szczęliwym trafem znalazłem skład amunicji, żywnoci i benzyny, których nam całkowicie brakowało. Niestety, nie udało mi się dostać map terenów na wschód od Wisły. Trzeba być żołnierzem, żeby zrozumieć niedolę maszerowania i prowadzenia walk bez map. Pojechałem do Chełma, gdzie jakoby miało być dowództwo gen. Stefana Dęba_$biernackiego. Z dużym trudem odszukałem go w chałupce pod lasem. Był zupełnie załamany. Nie mogłem poznać tego zawsze tak pewnego siebie i despotycznego oficera. Zaproponowałem mu jako najstarszemu objęcie dowództwa. Nie chciał przyjšć tłumaczšc mi, że wszystko przepadło