... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W godzinę lub dwie po kolacji odprowadzali dziewczynkę do noclegowni i wracali do siebie. Dni upływały w niezmąconym spokoju, opromienione jesiennym słońcem, spowite w cisze wzeórz. Dla Szeveka był to czas poza czasem, czas poza nurtem czasu - nierzeczywisty, niezniszczalny, zaczarowany. On i Takver rozma- wiali nieraz do późna w nocy; to znów kładli się do łóżka zaraz po zapadnięciu ciemności i przesypiali jedenaście, dwanaście godzin w głębokiej, krystalicznej ciszy górskiej nocy. Przywiózł ze sobą bagaż: mały, zniszczony kuferek z płyty pilś- niowej, na którym czarnym atramentem wypisane było dużymi li- terami jego imię. Wszyscy Anarresyjczycy podróżowali z takimi kuferkami z pomarańczowej płyty pilśniowej, okrutnie porysowa- nymi i powgniatanymi; nosili w nich papiery, pamiątki, zapasową parę butów. Walizka Szeveka mieściła nową koszulę, którą pobrał, przejeżdżając przez Abbenay, kilka książek, nieco papierzysk oraz dziwny przedmiot, który zdawał się składać - dopóki spoczywał na dnie walizki - z wielu płaskich, drucianych pętli i paru szkla- nych paciorków. Drugiego wieczoru po przyjeździe Szevek z taje- mniczą miną pokazał go córce. - To jest naszyjnik - orzekła mała z zachwytem. Mieszkańcy małych miasteczek nosili sporo biżuterii. W wyra- finowanym Abbenay - gdzie panowało silniejsze napięcie między zasadą nieposiadania a chętką przyozdabiania się - pierścionek czy spinka wyznaczały granicę dobrego smaku. Gdzie indziej jed- nak nie przejmowano się zupełnie tym głębokim związkiem, jaki zachodzi między estetyką a zbytkiem; ludzie stroili się bezwstyd- nie. W większości okręgów - trudząc się dla sławy i miłości ludz- kiej - działał zawodowy jubiler, istniały również pracownie rze- mieślnicze, gdzie można było zaspokajać zachcianki gustu przy pomocy dostępnych tam niewyszukanych materiałów - miedzi, srebra, paciorków, spineli, granatów i żółtych diamentów z Połu- dniowyżu. Sadik nie miała okazji oglądać zbyt wielu błyszczą- cych, delikatnych cacek, widywała jednak naszyjniki, toteż na- szyjnika dopatrzyła się w drucianych kręgach. - Nie, spójrz - rzekł ojciec i uroczyście, wprawnie podniósł ta- jemniczy przedmiot za łączącą kilka drucianych zwojów nitkę. Zwisnąwszy u jego dłoni, przedmiot ożył - pętle poczęły obracać się swobodnie, zakreślając jedna wewnątrz drugiej powietrzne sfe- ry, szklane paciorki rozbłysły odblaskiem lampy. - Ach, jakie to śliczne! - zawołało dziecko. - Co to jest? - Wiesza się to u sufitu. Znajdzie się tu jakiś gwóźdź? Przynio- sę później z Zaopatrzenia, na razie wystarczy haczyk na palta. Czy wiesz, kto to zrobił, Sadik? - Nie. Ty. - Ona. Matka. Ona to zrobiła. - Odwrócił się do Takver. - To moje ulubione, to które wisiało nad biurkiem. Inne oddałem Beda- powi. Ani myślałem zostawiać je tej starej -jakże jej było? Mamie Zazdrośnicy z głębi korytarza. - A, Bunub! Lata już jak o niej nie myślałam! Takver roześmiała się drżącym śmiechem. Przyglądała się mo- bilowi, jakby się go bała. Sadik wpatrywała się w lekką konstru- kcję, w cichych obrotach poszukującą stanu równowagi. - Chciałabym - powiedziała na koniec ostrożnie - powiesić sobie to na jedną noc nad łóżeczkiem w noclegowni. - Zrobię ci takie samo, kochanie. Na wszystkie noce. - Ty naprawdę umiesz to robić, Takver? - No cóż, kiedyś umiałam. Myślę, że będę mogła zrobić ci coś podobnego. - W oczach Takver stanęły już jawnie łzy. Szevek objął ją ramieniem. Wciąż byli oboje na granicy płaczu, ogromnie napięci. Sadik przyglądała się przez chwilę przytulonym rodzicom spokojnym, bacznym spojrzeniem, po czym odwróciła się, by obserwować Zajęcie Nie Zamieszkanej Przestrzeni. Wieczorami, gdy zostawali we dwoje, córka stawała się często tematem ich rozmów. Takver - nie mając kogo obdarzać czułością - była nieco przesadnie zajęta dzieckiem. Macierzyńskie ambicje i niepokoje przyćmiły jej zdrowy rozsądek. Nie było to jej przyro- dzone; ani współzawodnictwo, ani opiekuńczość nie miały dla Anarresyjczyków większego powabu. Była więc rada, mogąc wy- żalić się, pozbyć trosk, co umożliwiała jej obecność Szeveka. Pod- czas ich pierwszych po rozłące nocy to ona głównie mówiła, on zaś słuchał -jak mógłby słuchać muzyki lub szmeru płynącej wody - nie usiłując odpowiadać. Od czterech lat odzywał się niewiele, od- wykł od rozmów. Dopiero Takver - jak to zwykle bywało - uwol- niła go od tego milczenia. Później to on przeważnie mówił, przy- wiązując jednak zawsze wagę do jej odpowiedzi. - Pamiętasz Tirina? - zapytał pewnej nocy