... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wielu dzisiejszych historyków i antropologów dopatrywało się w nich potomków dawnych Inków lub przynajmniej przypisywało im pochodzenie od bezpośrednich poddanych ińkaskich, którzy po podboju Peru przez Pizarra uciekli w lasy i tu zdziczeli. Tym także tłumaczyłaby się wyjątkowa odporność Kampów na wszelkie zakusy Hiszpanów. Już w XVII wieku nieugięty szczep dał im się we znaki, a w roku 1742, roku wielkiego powstania chłopów peruwiańskich, Kampowie — lepiej wówczas znani pod nazwą Czunczów (Chunchos) — mając za wodza Juana Santosa Atahualpę z rodu Inków, wycięli w pień wszystkich białych panów na swym obszarze i na szerokim jego pograniczu. Damian Schiitz-Holzhausen, sumienny badacz dorzecza Amazonki w połowie XIX wieku, opisując w swym dziele Indian, uważał Kampów jeszcze wówczas za najwaleczniejszy szczep w Peru. W roku 1915 kapitan Julio Delgado nie dopłynął na swym statku „Libertad" do samych źródeł Ukajali. Widząc, co się dzieje w miejcowości Chicoza, puszczonej z dymem przez Kampów, 19S chciał napadniętym udzielić pomocy, ale sam raniony wolał wycofać się ze statkiem i zawrócił. Uciekając co pary w kotłach w dół rzeki, puścił na alarm syrenę, wyjącą bez przerwy dniem i nocą. Gdy przepływał obok osiedli hacjendadów, krzyczał do brzegu: — Uciekajcie! Indianie napadają! Uciekajcie! Indianie napadli. Pod wodzem Tasulinczi wyszli z Grań Pajonalu, by pomścić krzywdy. Zebrali się nad rzeką Unuini, wpływającą do Ukajali powyżej Chicozy, i wydali wojnę białym. Posuwając się w dół Ukajali napadali po drodze na wszystkie hacjendy. Na pierwszy ogień poszła osada Chicoza, gdzie wybili blisko pięćdziesięciu mieszkańców. Następni hacjendadowie byli już ostrzeżeni i uciekali w dół rzeki, ale tam gdzie Kam-powie ich doganiali, ginęli mężczyźni, a młode kobiety szły do niewoli. W ciągu kilku dni mdkany, miecze z twardego drzewa, łuki i strzelby wyludniły doszczętnie brzegi Górnego Ukajali na przestrzeni dwustu kilometrów. Dopiero gdy Kampowie ujrzeli w Kumarii pierwszą zorganizowaną obronę białych, zaprzestali walki i przepadli w lasach. Przez kilka lat nie było hacjendadów nad Górnym Ukajali. Później zaczęli powoli napływać nowi poszukiwacze szczęścia i robić to samo co poprzednicy: uprawiać bawełnę, trzcinę cukrową i barbasco i szukać tanich rąk roboczych. A do dnia dzisiejszego gdzieś w głębi Grań Pajonalu białe kobiety były żonami czerwonych wojowników i rodziły im dzieci. Kiedyś jedną z nich, żonę wodza-kuraki, napotkali w puszczy ludzie z hacjendy Dolciego i chcieli ją zabrać ze sobą. Nie wahała się ani chwili: odmówiła im. I do dnia dzisiejszego nie zgnębiono opornego szczepu. Od czasu do czasu na hacjendadów padał blady strach, gdy słuchy o zbliżaniu się Indian-mścicieli docierały do nich i płoszyły im sen z powiek. Wtedy to niepokojące wieści mknęły z hacjendy na hacjendę jak lawina. Wieści nie zawsze wyssane z palca. Tak na przykład w październiku 1931 roku zatrzęsło się od niepokoju wśród białej ludności nad Górnym Ukajali. Do Kumarii, w której wówczas jeszcze przebywało sporo polskich kolonistów, zaczęły napływać wystraszone rodziny szukając tu ochro- 198 ny. Indianie w istocie ruszyli z Grań Pajonalu, gdy zapowiedzieli, że wystąpią tylko przeciw tym, którzy wyrządzili im krzywdę. Dolci, znający doskonale ich zwyczaje i przez zaufanego kurakę Carlosa mający dokładne wiadomości, zapewniał, że nikomu innemu nic nie groziło prócz tych, z którymi Kampowie mieli na pieńku. Popłoch i ogólne przerażenie wykazało, że większość mieszkańców nad rzeką miała nieczyste sumienie. Jednak tym razem Indianie nie uderzyli. Podeszli tylko pod samą hacjendę „Vainilla" niedaleko Kumarii: właściciel hacjendy, sędzia pokoju Trigoso, przed niedawnym czasem zranił ze strzelby leśnego Kampę, który namawiał pracujących tam współbraci do opuszczenia „Vainilli". Skończyło się na demonstracji i na przestrachu białej ludności. 36. Znów padają deszcze Słońce na zimę, jak wiadomo, wędruje na południe (mówmy ściślej: pozornie wędruje). Hula sobie wtedy zdrowo nad Ameryką Południową i pilnie przysmaża cały kontynent