... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Podszedł do Rhymea, odkręcił nakrętkę i wylał mu ciecz na usta i nos oraz na tors, następnie rzucił pojemnik na jego kolana, szybko cofnął się i zakrył twarz chusteczką. Rhyme szarpnął głową. Wargi rozchyliły mu się bezwolnie i nieco płynu dostało się do ust. Zaczął pluć i kasłać. Bell ściągnął rękawiczki i wsunął je w kieszenie spodni. Poczekał przez moment, po czym podszedł do drzwi, odsunął zasuwkę i otworzył je. - Ratunku! Pomocy! - krzyknął, wystawiając głowę na korytarz. Niech ktoś wezwie... Urwał nagle, bo zobaczył pistolet Lucy Kerr wycelowany wprost w swoją pierś. - Wystarczy, Dżim. Skończ z tymi wrzaskami. Nie ruszaj się! Szeryf cofnął się o krok. Nagle zobaczył Nathana, który zaszedł go od tyłu i wyciągnął mu pistolet z kabury. Do pokoju wszedł jeszcze ktoś - potężny mężczyzna w brązowym garniturze i białej koszuli. Do środka wbiegł też Ben Kerr. Podskoczył do Rhymea i zaczął mu wycierać twarz papierowym ręcznikiem. Szeryf spoglądał szeroko rozwartymi oczami na Lucy Kerr i jej to warzyszy. - Uważajcie! Mieliśmy tu wypadek. Rozlała się trucizna. Trzeba na tychmiast... - Ben, czy możesz mi wytrzeć policzki, nie chcę, żeby to świństwo dostało mi się do oczu - poprosił Rhyme nieco świszczącym od kaszlu głosem. - Oczywiście. Mężczyzna w brązowym garniturze wyciągnął kajdanki i zakuł w nie szeryfa. - Szeryfie Bell, nazywam się Hugo Branch i jestem detektywem z Biura Dochodzeniowego Policji Stanowej Karoliny Północnej. Jest pan aresztowany - obwieścił, po czym spojrzał na Rhymea. - Mówiłem, że wyleje ci to na koszulę. Trzeba było schować mikrofon gdzieś indziej. - Ale to, co zostało nagrane, chyba wystarczy? - Oczywiście. Chodzi mi tylko o to, że sprzęt do podsłuchiwania jest kosztowny. - Wystawcie mi rachunek - rzekł Rhyme sarkastycznie, kiedy Branch rozpiął mu koszulę i wyjął spod niej mikrofon oraz nadajnik. - Wrobiliście mnie... - wyszeptał Bell. - Ale przecież toksafen... - Och, to nie był toksafen - rzekł Rhyme. - To tylko bimber. A teraz, czy ktoś mógłby podłączyć mój wózek do akumulatora? AMELIA Sachs zrobiła trzy kroki po trawniku, kiedy usłyszała męski głos dochodzący z aresztu. - Stój, Steve! Rzuć pistolet na ziemię! Sachs odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła Masona Germaina. Celował w głowę Stevea Farra. Farr przyklęknął i położył broń na podłodze. Mason błyskawicznie podbiegł do niego i zakuł go w kajdanki. Nagle dobiegł ją odgłos kroków. Zaszeleściły liście. Amelia odwróciła się plecami do budynku aresztu. Zobaczyła szczupłego czarnoskórego mężczyznę wychodzącego spomiędzy drzew. W rękach trzymał automatyczny karabinek. - Fred! - krzyknęła zdumiona. Pocąc się w czarnym garniturze, agent FBI Fred Dellray podszedł do niej i rzekł: - Cześć, Amelio! - Co ty tu robisz? - A jak myślisz? Lincoln nie był pewien, komu tu może ufać, a komu nie, więc sprowadził mnie i skontaktował z Masonem, żebyśmy cię pilnowali. Uznał, że nie może wierzyć Bellowi i jego szwagrowi. - Bellowi? - powtórzyła Amelia, całkowicie zaskoczona. - Lincoln uważa, że to on wszystko zorganizował. W tej chwili usiłują się co do tego upewnić. Ale najwyraźniej miał rację, sądząc po tym, co właśnie chciał zrobić jego szwagier. - Dellray skinął głową w kierunku Stevea Farra. - Niewiele brakowało, a załatwiłby mnie - rzekła Sachs. - Nic ci nie groziło nawet w najmniejszym stopniu. Miałem go na celu od momentu, w którym otworzył drzwi. Gdyby tylko mrugnął okiem, już by było po nim - zaśmiał się Dellray. W odróżnieniu od niego, Mason miał zafrasowaną minę. - Niestety, ale muszę zabrać cię z powrotem do celi. Wciąż jesteś aresztowana. - To Ty zabiłeś Billyego, prawda? - zwrócił się Rhyme do Bella. Szeryf milczał. - Miejsce zbrodni nie zostało zabezpieczone przez półtorej godziny - kontynuował Rhyme. - I rzeczywiście, Mason był pierwszym policjantem, który tam dotarł. Ale ty byłeś przed nim. Billy nie zadzwonił, by dać ci znać, że Mary Beth już nie żyje. Zacząłeś się denerwować. Po jechałeś do Blackwater Landing. Okazało się, że Mary Beth już tam nie ma, a Billy jest ranny. Założyłeś więc lateksowe rękawiczki, chwyciłeś łopatę i zatłukłeś go. - Od kiedy zacząłeś mnie podejrzewać? - spytał Bell. - Początkowo rzeczywiście myślałem, że to Mason. Tylko my trzej i Ben wiedzieliśmy o lokalizacji chaty. Sądziłem, że to on zadzwonił po Culbeau. Ale Lucy powiedziała mi, że w rzeczywistości zadzwonił do niej. Wysłał ich do chaty, by dopilnowali, żeby Amelia i Garrett nie uciekli. Potem zacząłem się zastanawiać. Przypomniało mi się, że koło młyna Mason chciał zastrzelić Garretta. Nikt, kto był w spisku, nie chciałby, żeby chłopak zginął, zanim znajdziecie Mary Beth. Sprawdziłem sytuację finansową Masona. Okazało się, że ma tani domek i spore debety na kartach kredytowych. Jego nikt nie opłacał. W odróżnieniu od ciebie i twojego szwagra. Ty masz dom za czterysta tysięcy do larów i mnóstwo forsy w banku. Podobnie Steve Farr. Rhyme westchnął, po czym kontynuował. - Trochę mnie zastanawiało, dlaczego Mason tak usilnie próbuje dopaść Garretta, ale miał ku temu powody. Był wściekły, kiedy to ty dostałeś posadę szeryfa. Nie rozumiał dlaczego. Miał lepsze kwalifikacje i przewyższał cię stażem. Liczył na to, że jeśli w końcu dopadnie groźnego Pająka, być może zostanie szeryfem, kiedy upłynie twoja kadencja. - Cholerne domysły - wymamrotał Bell. - Wydawało mi się, że wierzysz tylko w dowody rzeczowe. - Owszem, wolałbym dowody rzeczowe. Czasami jednak trzeba improwizować. Naprawdę nie jestem taką primadonną, za jaką wszyscy mnie tu uważają