... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Tak, to ja, Doug Presnell. Chciałby pan wynająć samolot? Niestety, ten nie nadaje się teraz do lotu. Przechodzi właśnie okresowe badania techniczne silnika. Musimy to robić co sto godzin. Punkt dziewięćdziesiąty pierwszy przepisów federalnych. A poza tym jest tak zimno, że nikt normalny nie lata w takich warunkach. - Nie chodzi mi o wynajęcie samolotu. - Fletcher, któremu rudzielec spodobał się od razu, odwzajemnił jego uśmiech. - Próbuję tylko uzyskać trochę informacji w związku z odszkodowaniem, jakie mógłbym otrzymać z powodu jednego z pańskich lotów czarterowych w zeszłym roku, dwudziestego czwartego listopada. O ile wiem... Presnell z namaszczeniem odłożył klucz nasadowy na osłonę silnika i zszedł po drabince na ziemię. - Teraz mam wymówkę, żeby schować się przed wiatrem. Wycie silnika ustąpiło miejsca cichemu buczeniu. Łódź wytracała prędkość; kil tarł o trzciny rosnące na dnie płytkiego trzęsawiska. Mężczyzna skoczył w czarny lepki muł sięgający do kolan, w ręku miał łańcuch cumowniczy. Powoli ruszył przed siebie, przy każdym wyciąganiu nóg z błota rozlegało się przeciągłe chlupanie. W miejscu położonym troszeczkę wyżej znajdowała się przywiązana do młodej wierzby ich płaskodenna łódź, której używali do polowań na kaczki. Przerzucili do niej swój ekwipunek, potem ojciec powiosłował w stronę bagna. Kiedy dno łodzi grzęzło w błocie, chłopiec chwytał wiosło i wbijał jego trójkątny koniec głęboko w muł, potem wyszarpywał je; powtarzał tę czynność tak długo, aż ponownie wypływali na głębszą wodę. Przed nimi widoczne było to najważniejsze miejsce: niewielki podmokły garb porośnięty trawą i otoczony przez trzciny i sitowie splątane z wyciętymi gałęziami wierzbowymi ciśniętymi w błoto. Było to najlepsze stanowisko do polowań na bagnie Weaver, ponieważ znajdowało się na skraju rezerwatu. Nie było tu nikogo. - Jesteśmy lepsi od nich Hal. - Żeby być lepszym od innych w lotach czarterowych na Alasce trzeba wozić klientów wszędzie i w każdych warunkach - powiedział Presnell. - To było już takie wariactwo, że przeniosłem się tutaj, ale tak w ogóle niewiele jest terenów, nad którymi boję się latać. Pili kawę i jedli czerstwe pączki przy ladzie knajpki „Smuggler's Cup", budynku o płaskim dachu i zaparowanych oknach. Obsłużyła ich biodrzasta kelnerka w średnim wieku o włosach w kolorze cynamonu. Fletcher zapytał o lot czarterowy dwudziestego czwartego listopada. Presnell od razu przypomniał sobie pasażera. - Latałem z nim trzy razy. Raz wczesną jesienią. Jakoś tak we wrześniu, liście już wtedy opadły, a potem dwa razy w listopadzie, w tygodniowym odstępie. Fletcher nagle wstrzymał oddech. Lot we wrześniu mógł mieć na celu wyregulowanie karabinu; wtedy mógł strzelać do tego osmalonego świerka. Pierwszy lot w listopadzie mógł być nieudaną próbą, bo na przykład Fletcher nie pokazał się przy tym drzewie. Ale jeśli trzeci miał miejsce po dwudziestym czwartym, to należało wykluczyć tego faceta. - Ostatni lot miał miejsce dwudziestego czwartego? - Tak. Wysłaliśmy już książki lotów z zeszłego roku do archiwum, ale mogę je dla pana stamtąd wygrzebać i przesłać dokładne daty, jeżeli to jest istotne. Kelnerka postawiła przed nimi filiżanki z kawą. - Proszę, chłopcy; gorąca i słodka. - Dokładnie tak jak ty, Emma. Roześmiała się tubalnie i rąbnęła Presnella w plecy tak mocno, że wylał trochę kawy na spodek. Doug podmuchał na parującą kawę, potem ostrożnie upił mały łyk. - Ach, ta Emma, - Gwałtownym ruchem odwrócił głowę w stronę okna. - Ten cholerny wiatr przenika do szpiku kości, ale zawsze sprawdzam silnik, zanim dopuszczę do niego faceta z serwisu fabrycznego. Nie lubię niespodzianek, za które potem muszę słono płacić. - Roześmiał się. - Faktem jest, że wszyscy właściciele samolotów siedzą nieustannie po uszy w długach. Fletcher chrząknął, by wykazać zrozumienie i współczucie. Pił kawę małymi łykami. - Z tego, co mówił Cap Bergstrom, wynika, że człowiek, który latał z panem, załatwiał kupno jakiegoś gruntu. - Tak mi powiedział. Bogate konsorcjum z Minneapolis chce zbudować ośrodek wczasowy nad brzegiem jeziora w Cochrane. Jest tam dużo szczupaków i okoni, a oprócz tego mnóstwo kaczek, bo tamtędy przebiega ich trasa przelotu znad Missisipi... Ze znajdującego się na wprost przed nim lęgowiska kaczek wyfrunęło siedem świstunów. Chłopiec stanął na skrawku suchej ziemi w kryjówce, pod pachą miał wiatrówkę, którą wyjął właśnie z futerału, u stóp położył dwa pudełka nabojów. Opatulił się kurtką i usiadł na pustej drewnianej skrzyni, która stanowiła jedyny mebel w kryjówce i wtedy z drugiej strony, z zachodu, od szosy, dobiegł go plusk wioseł i skrzypienie dulek. Inni myśliwi. No i dobrze, niech sobie przypłyną, on i jego tato byli tu pierwsi. Chłopiec z satysfakcją otworzył metalową puszkę i wyjął z niej jeden z przygotowanych przez mamę pączków. Fletcher zamoczył pączek w kawie. Na lewej ręce miał rękawicę; sam przed sobą tłumaczył się, że kikuty jego palców nie były jeszcze zagojone na tyle, by znieść lodowate powietrze na zewnątrz. - Nie pamięta pan, jak on wyglądał? - Pewnie, że pamiętam - powiedział Presnell. - Miał ciemne włosy, ciemną kozią bródkę i wąsik. Wszystko bardzo starannie wystrzyżone. Oprócz tego nosił przeciwsłoneczne okulary, co w sumie sprawiało, że wyglądał na aktora. - Okulary przeciwsłoneczne? - Hm, to w zasadzie były żółte gogle narciarskie. Miał je na nosie cały czas, nawet kiedy w nocy wracaliśmy do Minneapolis. Fletcher zjadł ostatni kawałek pączka. Od Buda z „Dutch's Tavern" otrzymał taki sam opis: wąsik, kozia bródka i żółte narciarskie okulary. Istotny był tu fakt, że przyciemnione szkła nie tylko zakrywały oczy, ale i ukrywały kształt twarzy. A teraz, jeżeli udałoby mu się wydobyć od Larsa Petersona daty wynajmu półciężarówek i porównać je z datami od Presnella, i gdyby Lars przypomniał sobie, jak wyglądał... - A jak się nazywał? - Howkins, Hopkins, jakoś tak. - Nagle strzelił palcami. - Za lot zapłacono, używając karty kredytowej jakiejś korporacji. Nie powinien mieć pan kłopotów z odszukaniem go, gdy pan do niej dotrze. We mgle chłopiec widział łódki innych myśliwych szybko posuwające się w stronę miejsca, w którym się znajdował. Wstał, żeby widzieli, że kryjówka jest zajęta. - O kurczę, już ktoś tu jest! Dźwięk tych słów sprawił, że poczuł, jak napinają mu się mięśnie brzucha