... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Wyraził się pan aż nazbyt jasno - rzuciła ostrym tonem. - Wiem, że policja będzie mnie podejrzewać. Ale... ja go nie zabiłam. Kochałam tego żałosnego drania. I co pan na to? - Mogła pani to zrobić, panno Crayle - rzekł Dalmas beznamiętnie. - Im też to przyjdzie do głowy, prawda? A potem mogła pani wpaść na chytry pomysł, żeby zachowywać się tak, jak się pani zachowywała. Na to też wpadną. - To by wcale nie było chytre - stwierdziła gorzko. - Raczej przechytrzone. - Czysta robota! - Dalmas roześmiał się ponuro. - Nieźle. - Przejechał palcami po kędzierzawych włosach. - Nie, wąt pię, żeby mogli to zwalić na panią, a zresztą zanim się dowiedzą, że był mańkutem, być może kto inny wykryje, jak to było naprawdę. Pochylił się lekko i oparł o stół, jak gdyby chciał wstać. W zamyśleniu skupił wzrok na jej twarzy. - W komendzie pracuje taki jeden gość, który być może mógłby mi pomóc. Gliniarz z krwi i kości, ale to mój stary kumpel i ma gdzieś, co o nim mówią. Może gdybyśmy pojechali do niego, obejrzałby sobie panią i przesłuchał, to wstrzy małby sprawę na parę godzin i nie dał nic do prasy. Spojrzał na nią pytająco. Naciągnęła rękawiczkę. - Więc jedźmy - powiedziała spokojnie. 5. Zaledwie zamknęły się drzwi windy w hotelu "Merrivale", potężny mężczyzna złożył gazetę, którą trzymał na wyso kości twarzy, i ziewnął. Podniósł się z kanapy w rogu sali, bez pośpiechu przeszedł przez mały, cichy hall i wcisnął się do ostatniej z rzędu budek telefonicznych. Wrzucił monetę do aparatu i wybrał numer grubym paluchem, bezgłośnie wymawia jąc kolejne cyfry. Wkrótce nachylił się nad słuchawką. - Mówi Denny. Jestem w "Merrivale". Nasz człowiek właśnie wrócił. Zgubiłem go na mieście, więc zaczekałem na niego tutaj. Głos miał tubalny, gardłowy. Wysłuchał rozmówcy, pokiwał głową i rozłączył się bez słowa. Wyszedł z budki i ruszył do windy, po drodze wyrzucając niedopałek cygara do emaliowanego naczynia wypełnionego białym piaskiem. - Dziesiąte - polecił windziarzowi, zdejmując kapelusz. Miał proste, czarne, mokre od potu włosy, szeroką, płaską twarz i małe oczka. Ubranie wygniecione, ale nie wyświechtane. Był detektywem pracującym dla wytwórni "Eclipse Films". Na dziesiątym piętrze wysiadł, przeszedł ciemnym korytarzem, skręcił za róg i zapukał do drzwi. Usłyszał zbliżające się kroki. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Dalmas. Olbrzym wszedł do środka, nonszalancko rzucił kapelusz na łóżko i bez pytania usiadł w fotelu przy oknie. - Serwus, stary! - przywitał się. - Słyszałem, że szukasz pomagiera. Przez chwilę Dalmas patrzył na niego w milczeniu. W końcu odparł z niezadowoleniem: - Możliwe, że będę kogoś potrzebował... na cienia. Ale prosiłem o Collinsa. Ty za bardzo wpadasz w oko. Zniknął na moment w łazience i wrócił z dwiema szklankami. Napełnił je na komodzie i podał jedną gościowi. Ol brzym wypił, oblizał się i postawił szklankę na parapecie otwartego okna. Z kieszeni kamizelki wyjął krótkie, grube cygaro. - Collinsa nie było pod ręką - wyjaśnił. - A ja liczyłem muchy na suficie. Więc miłościwie panujący oddelegował mnie. Trzeba będzie drałować na piechotę? - Nie wiem - odparł Dalmas obojętnie. - Raczej nie. - Bo jakby przyszło śledzić w gablocie, to nie ma sprawy. Jestem bryczką. Dalmas ze szklanką w ręku przysiadł na skraju łóżka, przyglądając się z lekkim uśmieszkiem, jak jego gość odgryza i wypluwa na podłogę koniec cygara. Olbrzym schylił się, podniósł kawałek tytoniu, obejrzał go i wyrzucił przez okno. - Wieczór jak się patrzy - zauważył. - Zwykle o tej porze jest chłodniej. - Dobrze znasz Dereka Waldena, Denny? - spytał Dalmas. Olbrzym wyjrzał przez okno. W powietrzu wisiała mgiełka i odblask czerwonego neonu na tyłach sąsiedniego budynku wyglądał jak łuna pożaru. - Znać to go nie znam. Tylko z widzenia. Wiem, że to jeden z bardziej nadzianych facetów w branży. - No to nie spadniesz z krzesła, jak ci powiem, że nie żyje - oświadczył spokojnie Dalmas. Denny odwrócił się powoli. W jego szerokich ustach podskakiwało nie zapalone cygaro, lecz widać było, że ciekawość go nie zżera. - Śmieszna sprawa - ciągnął Dalmas. - Przyczepiło się do niego paru szantażystów. Wygląda na to, że stracili cierpli wość. Walden nie żyje... w głowie ma dziurę, a w ręku pistolet. To się stało dziś po południu. Denny otworzył oczka nieco szerzej. Dalmas pociągnął łyk ze szklanki i postawił ją na udzie. - Znalazła go jego dziewczyna. Miała klucz do apartamentu w "Kilmarnocku". Japoniec miał akurat wychodne, a innej służby Walden nie trzymał. Panienka nikomu o tym nie pisnęła. Ulotniła się i zadzwoniła do mnie. Pojechałem tam... Ja też nikomu nic nie powiedziałem. - Jak pragnę zdrowia! - skomentował Denny powoli. - Gliny cię w to wrobią i urządzą na perłowo. Nie wywiniesz się z tego, bracie. Dalmas zmierzył go wzrokiem, odwrócił głowę i spojrzał na obraz na ścianie. - To ja się tym zajmuję... ty mi tylko pomagasz - rzekł zimno. - Dostaliśmy takie zlecenie i mamy za sobą wpływową organizację. W grę wchodzi kupa szmalu. - Masz jakiś pomysł? - spytał Denny ponuro. Był wyraźnie niezadowolony. - Panienka nie wierzy, że Walden sam się zabił. Ja też nie, zwłaszcza że wpadłem na pewien trop. Ale trzeba się uwijać, bo to równie dobry trop dla glin. Nie sądziłem, że uda mi się to sprawdzić od razu, ale miałem fart. - Uhm - mruknął Denny. - Oszczędź mi łamigłówek. Myślenie to nie moja specjalność. Potarł zapałkę i przypalił cygaro. Jego ręka lekko drżała