... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jest prosta, spokojna i szlachetna, choć jej temat należy do tak zwanych drastycznych: narrator to trzynastoletni chłopiec całkowicie niesprawny fizycznie i więcej niż sprawny umysłowo. Jaś od urodzenia nie może się poruszać i żyje pomiędzy łóżkiem a wózkiem - karmiony, myty, przewijany i wywożony na spacery. Wydawałoby się, że taki temat - bardzo przecież trudny - może wyprowadzić powieść na manowce, może spowodować, że będzie smutna nie do zniesienia albo słodka nie do zniesienia lub nie do zniesienia brutalna. A tymczasem pani Magda Papuzińska 89 z taktem i talentem, subtelnie i mocno zarazem, poprowadziła skromną akcję, ograniczoną do kilku zaledwie miejsc, umieszczoną w najzwyklejszych (pysznie zresztą uchwyconych) realiach, z udziałem kilku zaledwie osób - a poprowadziła ją tak, że czyta się z coraz większym przejęciem, zaś tok najzwyklejszych, szarych i codziennych wydarzeń zapiera dech w piersiach. To mogłoby się dziać wszędzie, na każdym podwórku, w każdym bloku - bezwładne dziecko na wózku inwalidzkim; zapracowana i ofiarna matka; ojciec, który odszedł, bo jest zbyt wrażliwy na to, by znosić na co dzień takie nieszczęście, a poza tym, „nie wiedział, że żeni się z aniołem"; brat i siostra, których dzieciństwo upływa pod znakiem niechcianej pomocy. Matka nie godzi się na oddanie Jasia do domu opieki. Ojciec za karę odmawia powrotu do rodziny. Obcy ludzie pomagają, niekoniecznie za pieniądze. I tyle. To osobowość Jasia sprawia, że ta historia staje się niezwykła, że pojawia się w niej tchnienie tajemnicy. Traktowany powszechnie jak roślina czy przedmiot, chłopiec myśli, czuje i rozumie znacznie więcej niż osoby z jego otoczenia. Ma wyostrzony zmysł obserwacji. Jest żywą, czystą inteligencją w bezwładnym ciele. Nie może mówić, ale przecież słyszy - o czym ludzie na ogół zapominają - a kontaktuje się ze światem za pomocą oczu i myśli. Bez większego trudu porozumiewa się z matką wzrokiem i za pomocą woli wpływa na zachowanie innych ludzi. Zdaje się, że Jaś rozwinął w sobie rodzaj silnej telepatii czy empatii, a w każdym razie wyostrzonej intuicji i wyobraźni. To z jego punktu widzenia oglądamy otoczenie, bliskich i przechodniów. Dzięki temu zabiegowi autorki czytelnikowi udaje się patrzeć na świat „ze środka" Jasia i czuć jego sercem. Kartka po kartce ta prosta, czysta książka prowadzi nas w głąb - coraz dalej w głąb rzeczy. Z wolna staje się jasne, że mamy do czynienia z czymś więcej niż powieść. Wkraczamy na teren filozofii. Ta dusza, uwięziona w ciele, nie mogąca porozumieć się z innymi, samotna i bezradna, może liczyć na jeden tylko środek komunikacji: kto kocha, nie potrzebuje gestów ani słów. Rozumie i czuje bez ich pomocy. Dramat wyobcowania przełamuje bez wytchnienia matka. Jej pięknie narysowana postać przynosi ukojenie, ciepło i dobroć; bez 90 jej ofiarnej troski chłopiec najzwyczajniej by zginął. Jeden ze wspanialszych fragmentów książki (ten o starej wieśniaczce, przeniesionej do bloku w mieście) wyjaśnia przyczynę tej niekończącej się i bezwarunkowej służby: matka Jasia ma nieugaszone poczucie winy wobec swojej matki, którą - niechcący co prawda - zaniedbała i opuściła. Utraciwszy jedną ukochaną osobę, matka nie opuści Jasia już nigdy i nigdy go nie zawiedzie. To dzięki niej egoiści zaczynają czuć, a w ludziach obojętnych ożywa uwaga i chęć niesienia pomocy, choć przecież matka od nikogo tego nie żąda. („Mama musi wołać na pomoc Pawła. Wiem, że nie lubi wymagać od niego ani Agnieszki, żeby jej przy mnie pomagali. Mama uważa, że ja jestem wyłącznie jej tobołkiem i nikogo nie może mną obciążać. Czasami nie ma wyjścia".) Przejmujące są te wewnętrzne monologi Jasia, zawstydzające dla ludzkiej obojętności i obłudnego taktu. „Czasem, gdy siedzę tak jak teraz na wózku przed moim blokiem w słoneczne upalne popołudnie i patrzę na przechodzących ludzi, zmęczonych po pracy, to żal mi ich. Tak rzadko się uśmiechają, chociaż przecież mogą się uśmiechać. Ja, gdybym mógł, to śmiałbym się bez przerwy na głos. Teraz też się śmieję, ale nikt tego nie widzi, więc nikt nie odwzajemnia mojego uśmiechu. Przechodzą obok mnie i spuszczają głowy albo patrzą w drugą stronę, jakby nie chcieli mnie widzieć. A przecież mnie widzą. (...) Czasami - kiedy im się wydaje, że nie patrzę, bo mam przymknięte oczy - ale ja patrzę - przyglądają mi się ciekawie. Patrzą nie jak na człowieka, ale na zadziwiający obiekt, który żyje, chociaż nie powinien. Im się wydaje, że jestem nieszczęśliwy z tego powodu, że żyję. Co za bzdura". Takie to proste odkrycie i takie oczywiste: Jaś chce żyć. Czy ktokolwiek miałby prawo odmówić mu tego życia? W imię czego? ,Aja chcę żyć. Zawsze chciałem. Więc chociaż wszyscy ci lekarze mówili, że długo nie pociągnę, żyłem i wciąż żyję. Gmatwam przez to życie innych ludzi, ale wydaje mi się, że zawsze jest ktoś, komu jestem do czegoś potrzebny". Czy to nadużycie ze strony autorki, że wkłada w usta swojego bezwładnego „tobołka" takie stwierdzenia? Nie sądzę. Nietrudno chyba odgadnąć - jeśli się ma serce, rzecz jasna - co może czuć 91 i myśleć każdy z takich Jasiów: „Cieszyłem się, że żyję. Działo się tyle dziwnych i przyjemnych rzeczy. (...) A wieczorem wróci mama. Opowie wesoło, co jej się dzisiaj przydarzyło w pracy, zjemy we trójkę kolację. (...) Po kolacji posiedzimy trochę przed telewizorem, jeśli będzie coś ciekawego do oglądania, a jeśli nie, to mama od razu napuści wody do wanny, a po kąpieli położy się obok mnie na łóżku i będziemy czytać książkę. Pocałuje mnie na dobranoc i wtedy pomyślę, że życie jest wspaniałe". W milczącej, nieruchomej obecności Jasia toczą się i rozgrywają rodzinne dramaty, zmieniają się postawy. Świetnie przez autorkę nakreślone charaktery i głęboko umotywowane zachowania członków rodziny oraz osób postronnych składają się na mocną konstrukcję tego cichego dramatu. Dramat zmierza do kulminacji - także bardzo zwyczajnej: wszyscy wyjeżdżają nad morze, Jaś - po raz pierwszy w życiu. Triumfalna scena przenoszenia go na plażę w prowizorycznej lektyce - bo wózek nie pojedzie po piasku - („Po drodze cały czas się śmieją i wygłupiają, tak że nawet mama zapomina, że powinna się bać i że ja jestem dla wszystkich kłopotem. Tym bardziej, że jak docieramy do wydmy, to chłopcy się kłócą, bo każdy z nich chce nieść lektykę z baldachimem. Wkraczamy na plażę niczym królewski orszak".) - poprzedza następujący wkrótce finał: Jaś z dnia na dzień słabnie i ma się gorzej. „Czułem, że nie jest ze mną najlepiej, ale przestałem się bać. Wiedziałem, że wszystko jest możliwe