... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Krew... tak, była w tym krew... i dużo, dużo więcej. Gabriel z przerażenia skulił się obok najbliższej ławki. Co się tam stało? Co się stało? - Gabrielu - rozległ się zrzędliwy głos Timothj^ego. - Można cię, świrze, chociaż na chwilę zostawić samego? - Timmy! Jesteś tam...? Cały i zdrowy? - Pewnie. Nigdzie przecież nie poszedłem. Siedzę sobie wygodnie w fotelu i jedyne, czego mi brakuje, to odrobina mocnej herbaty - rzeczowym, spokojnym tonem Timothy sprowadzał przyjaciela na ziemię. - Co z tobą? -Już lepiej. - Gabriel czuł, że powoli wraca mu rozum. - Nikogo tutaj nie ma, ale przechodził tędy nasz niepro szony gość. I coś strasznie śmierdzi trupem. - Może powinieneś to zbadać - zastanowił się Tim. - Dałbyś radę? Zrób się niewidzialny i podejdź bliżej. - Stary, ty wiesz, jak ja się boję krwi - jęknął piosenkarz. - Proszę cię, nie każ mi tego robić. W eterze na moment zapadła cisza. - W takim razie wyłącz się psychicznie - odezwał się po chwili Timmy. - Zastosuj autohipnozę. Odłącz wszystkie emocje i rejestruj obrazy. To tylko drobna modyfikacja tego, czego zdołałeś się nauczyć z zakresu telepatii. Jeśli zrobi się niebezpiecznie, skoczę tam i pomogę. - Timothy, sam mówiłeś, że teleportacja... - To ja zaryzykuję, a nie ty. Żadnych ale - uciął cyber- mag. Nadal nie mógł sobie darować wcześniejszego wybu- chu paniki na zapleczu Syriusza. Zdawało mu się wtedy, że ponownie traci wzrok. Do tej pory był przekonany, że to tylko Gabriel jest podatny na ataki lęku. - Dobrze. Spróbuję. Raz kozie śmierć - rzekł piosenkarz, chowając krótkofalówkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zimno. Zimno i śmierdzi. Głodna. Nie ruszać się. Prze- czekać. Starał się, aby to zabrzmiało odważnie, ale jego głos drżał. Sygnały docierały do umysłu Grace z opóźnieniem. Sie- działa skulona w mirtowych krzewach, pogrążona w bez- ruchu. Nie wiedziała, ile już czasu spędziła w tym miejscu. Zdawała sobie sprawę, że w końcu będzie musiała je opu- ścić i wrócić do swojej dziennej kryjówki. Miała nadzieję, że nie natknie się ponownie na potwora. Głodna. Głodna. Jedzenie. Delikatna, ciepła woń wypełniła jej nozdrza, kły wysunęły się lekko. Wyraźnie czuła w okolicy zapach soczystego, zdrowego śmiertelnika. Żołądek Grace zaburczał głośno - odruch z czasów, kiedy odżywiała się w bardziej urozma- icony sposób. Wampirzyca podniosła się z mokrej ziemi i bardzo ostrożnie wyjrzała zza krzaków. W oddali dostrzegła ludzką sylwetkę. Przechadza się tutaj i jeszcze żyje, to znaczy, że potwór już sobie poszedł. Zaraz jednak ostrzegł ją instynkt łowcy - co to za śmiertelnik, który wybiera się na spacer do Parku po zachodzie księżyca? Postanowiła obserwować go jeszcze chwilę, dopóki nie podejdzie bliżej. Nie zauważył jej. Oczywiście, w sztuce ukrywania się nie miała sobie równych - przynajmniej pośród swojego ro- dzaju. Rozglądał się jednak dookoła, jakby czegoś wypa- trywał. Musiał przyciągnąć go tutaj odór trupów i Grace zastanawiała się dlaczego. Istnieli tacy śmiertelnicy, którzy badali niebezpieczeństwa, ale oni nosili niebieskie ubrania i robili dużo hałasu. Ten tutaj miał na sobie ciemnoszary płaszcz. Może pod spodem też ubierał się na niebiesko. Przyglądała mu się uważnie. Poruszał się z wrodzonym wdziękiem. Teraz dostrzegała już jego twarz, częściowo skrytą w cieniu kaptura. Grace zamruczała z uznaniem; rysy nieznajomego były harmonijne, skóra gładka, usta jakby stworzone do spijania z nich krwi. Różnił się od tych, których zwykle wybierała, dawno już nie widziała kogoś tak pięknego. Przez jakiś czas po prostu kontemplowała jego hipnotyzującą urodę. A potem skoczyła. Gabriel w ostatniej chwili poczuł ruch za swoimi plecami. Odwrócił się szybko... ale nie dość szybko. Coś ciężkiego wpadło prosto na niego, natychmiast stracił równowagę, lądując w biocie. Otworzył oczy, zdając sobie sprawę z tego, że trzyma czyjeś nadgarstki. Kilka sekund zajęło mu zorientowanie się w sytuacji. Leżał na plecach, przygniatany do ziemi przez młodą ko- bietę, z niewiadomych przyczyn rozwścieczoną do żywego. Była cała utytłana w błocie i wisiały na niej brudne strzępy letniej sukienki. Jej długim, splątanym, czarnym włosom przydałoby się kilka godzin mycia i szczotkowania. Nie nosiła też bielizny