... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Opowiem wam przygodę, jaką przeżyłem zeszłego lata. Nie chcę tylko, żeby ktokolwiek mi przerywał albo zadawał pytania, kiedy będę mówił. Dobrze? Zgodzili się, zaciekawieni, o czym to może im opowie- dzieć, po czym ułożyli się wygodnie, a Przetacznik zaczął opowiadać. - Do końca lata pozostał jeszcze tydzień. Było wtedy bardzo ciepło i bardzo sucho, więc postanowiłem, że pójdę ochłodzić sobie futro. Zawsze żałowałem, że króliki nie mogą ściągnąć z siebie futra w takie dni, dobrze przynajmniej, że można pójść do Chłodziarki. Jastrzębiec zaczął się ślinić gotowy do zadania pytania. Wtedy Przetacznik zamilkł natychmiast, a Jastrzębiec prze- łknął szybko swoje pytanie. Przetacznik mówił dalej. - Tak więc zszedłem zboczem na pole, gdzie rośnie Grab. Lecz gdy do niego dotarłem, zobaczyłem, że ktoś zasiał tam motyle, niebieskie, na całym polu, tak że nie mogłem się przedostać. Zebrałem więc największe spośród motyli i kaza- łem się zabrać na farmę. Kiedy..dolatywaliśmy, spojrzałem w dół i co zobaczyłem? Na podwórku siedział lis, który zajadał sałatę. Kazałem moty- lom, żeby go zaatakowały, ale się bały, więc zeskoczyłem na ziemię i poszedłem poszukać wiadra, żeby włożyć do niego lisa. Znalazłem je zawieszone na sznurze do suszenia bielizny, żeby wyschło, lecz szpaki uwiły sobie w nim gniazdo, więc musiałem je zabrać razem z wrzeszczącymi, wygłodniałymi pisklętami. Powiedziałem im, że na podwórku jest śliczniutki lisek do zjedzenia, lecz kiedy wyskoczyły z kubła, tak prze- straszyły lisa, że uciekł, a pisklęta popędziły za nim. Zostawi- łem ich w spokoju i zatrzymałem wiadro. Zabawiałem się moim kubłem; tocząc go to w jedną, to w drugą stro.nę, gdy nagle wyjrzał z niego borsuk i zapytał, co ja wyprawiam i dlaczego go budzę. Odpowiedziałem mu, że chyba nie siedzi tam zbyt długo, bo jeszcze niedawno wiadro było puste, a on mi na to, że zaraz się przekonamy, po czym wyskoczył z wiadra i zaczął mnie gonić. W takiej sytuacji mogłem zrobić tylko jedno. Zdjąłem swoją głowę i rzuciłem ją aż potoczyła się do drogi, a borsuk popędził za nią, gor-bum! gor-bum! Potem usiadłem tam gdzie stałem, a z domu wyszła dziewczynka i przyniosła mi talerz pełen marchwi. W tym momencie Dzwonek nie wytrzymał i powiedział: - Ale... Przetacznik spojrzał na niego gniewnie, więc Dzwonek zakasłał tylko. Przetacznik podjął swoją opowieść. - Kiedy skończyłem jeść marchew, usłyszałem gdzieś niedaleko szuranie i tupanie, więc poszedłem zobaczyć, co to za odgłosy. Zajrzałem do rowu i zobaczyłem tam gromadę jeży, które sprzeczały się o to, który z nich jest najbardziej kłujący. Powiedziałem im, że ja. Wtedy rzuciły się na mnie, becząc z wściekłość jak stado owiec. Uciekałem najszybciej jak mogłem, ale nie wiem, czy by mnie dopadły, gdyby nie fakt, że natknąłem się na moją głowę w kałuży. Założyłemją sobie z powrotem i spojrzałem na jeże tak groźnie, że natychmiast rzuciły się do ucieczki. Zostawiłem je w spokoju i usiadłem, żeby odpocząć. I dacie wiarę? Ledwo zaczerpnąłem świeżego powietrza, przylatuje Kihar z trzema kolegami i pytają gdzie są inni i co się stało z Czubakiem. Powiedziałem, że Czubak włazi na drzewo, żeby uciec od upału, a wtedy oni sfrunęli, usiedli przy mnie i pytają, czy aby mówię im prawdę. Wtedy naprawdę się zdenerwowałem i oświadczyłem, że mogą być pewni, iż nigdy w życiu nie powiedziałem prawdy. Miałem ich dość, więc podniosłem się za uszy i wszedłem na sałaciane drzewo, które rosło tuż za nimi. Ukryłem się za sałatą i czekałem, aż mewy odlecą. Potem zjadłem tyle sałaty ile mogłem znaleźć, a nawet trzy z tych, których nie mogłem znaleźć, tak na wszelki wypa- dek. Kiedy zszedłem na dół, o wiele cięższy niż poprzednio, ujrzałem piękny strumień, który płynął obok grządki pełnej róż i krokusów. Zerwałem jednego - żółtego - i wskoczy- łem do niego. I tak oto unosiłem się łagodnie i beztrosko, płynąc przez świat, aż tu nagle przypomniałem sobie, że przecież miałem ochłodzić sobie futro. Do Chłodziarki nie było już daleko, więc przybiłem do brzegu, kazałem krokuso- wi czekać tam na mnie, a sam pobiegłem przez pole. Pasły się tam dwa konie, zielony i błękitny. Spytałem zielonego, czy nie pozwoliłby mi pojechać na sobie do Chłodziarki, a błękitny odpowiedział, że z największą przyjemnością, więc natych- miast wyruszyliśmy. W tym momencie Jastrzębiec doznał paroksyzmu kaszlu, spośród którego wymykały się słowa takiejak "nonsens", "kto widział" czy "błękitny koń". Przetacznik odczekał uprzejmie, aż Jastrzębiec się wykaszle, po czym zapytał: - Na czym to ja skończyłem? Ach, tak. Wyglądałem naprawdę wspaniale, kiedy tak jechałem na błękitnym koniu. Zleciały się wszystkie skowronki i biedron- ki, by mnie podziwiać. Błyskawicznie dotarliśmy do Chło- dziarki. Poprosiłem błękitnego konia, żeby poczekał na mnie na zewnątrz. W Chłodziarce było wspaniale i od razu poczułem się lepiej. Gdy tylko wytrzepałem lód z futra, wyszedłem na zewnątrz i co widzę? Na zewnątrz siedział lis i borsuk i opo- wiadali o mnie najgorsze rzeczy. Wtedy podniosłem ich do góry i stuknąłem ich głowami o siebie; odgłos przypominał śpiew kukułki w kwietniu