... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jej rękojeść była wykonana z czerwonego mahoniu, a ostrze z najjaśniejszej odmiany srebra. Właśnie skinął nią, aby przywołać z tłumu małego chłopca. Dziecko trzęsło się ze strachu i mówiło tak cichym i drżącym głosem, że Lobengula musiał się pochylić, aby je usłyszeć. — Czekałem, aż lampart wejdzie do obory; potem podkradłem się, zamknąłem drzwi i zabarykadowałem je kamieniami. — Jak zabiłeś zwierza? — zapytał Lobengula. — Przebiłem go dzidą mojego taty przez szpary w ścianie. Chłopiec podczołgał się do przodu i położył połyskującą, złotą skórę z czarnymi cętkami u stóp Lobenguli. — Możesz wybrać sobie trzy krowy z moich stad, mały, zabierz je do zagrody twojego ojca i powiedz mu, że król nadał ci imię. Od dzisiaj będziesz nazywał się „Ten, który patrzy w oczy lamparta". Chłopiec przechodził właśnie mutację i, wycofując się, mamrotał zwyczajowe pochwały swoim piskliwym głosem. Następny był Holender, postawny, arogancki mężczyzna mówiący płaczliwym tonem. — Czekam na decyzję Jego Wysokości już od trzech tygodni. Przetłumaczono to Lobenguli, który namyślał się głośno. — Popatrzcie, jaka czerwona staje się twarz tego człowieka, kiedy jest zły, zupełnie jak korale na głowie czarnego sępa. Powiedz mu, że król nie liczy dni, może będzie musiał poczekać drugie tyle, kto wie? — I odprawił go nerwowym ruchem swojej miniaturowej dzidy. Lobengula pociągnął duży łyk ze stojącej obok niego butelki szampana. Musujący płyn rozlał mu się na ozdobiony złotym sutaszem przód płaszcza. Jego twarz rozbłysła nagle radosnym uśmiechem, ale ton głosu pozostał zrzędzący i uszczypliwy. — Posłałem po ciebie wczoraj, Nomusa, Córko Miłosierdzia. Jestem bardzo cierpiący; dlaczego nie przyszłaś wcześniej? — Orzeł potrafi latać, gepard biegać, aleja muszę się dostosować 283 o_ ^Uiu mufow, królu — mówiła Robyn Codrington idąc w kierunku królewskiego wozu, pomiędzy walającymi się wszędzie odpadkami, i torując sobie drogę przez zgromadzony tłum szpicrutą, którą zadała bolesny cios nawet jednemu z ubranych w czarne peleryny oprawców. — Z drogi, ludożerco — powiedziała odważnie. — Odsuń się. — Mężczyzna uskoczył zwinnie i obrzucił ją groźnym spojrzeniem. — Co się stało, Lobengulo? — spytała, gdy dotarła już do wozu. — Co ci tym razem dolega? — Moje stopy wypełnione są rozżarzonymi węglami. — Podagra —powiedziała Robyn dotykając groteskowo napu-chniętych paluchów. — Pijesz za dużo piwa, królu, za dużo brandy i szampana. — Wolałabyś, żebym umarł z pragnienia. Źle cię nazwałem, Nomusa; w twoim sercu nie ma litości. — Ani w twoim — odwarknęła Robyn. — Słyszałam, że wysłałeś następne impi z rozkazem wymordowania ludzi Pemby. — To tylko Maszona — Lobengula zaniósł się zduszonym śmiechem. — Lepiej obdarz współczuciem króla, którego żołądek wydaje się wypełniony ostrymi kamieniami. — Niestrawność — zawyrokowała gderliwie. — Obżarstwo zabiło twojego ojca, a teraz zabija ciebie. — Wiec chcesz mnie również zamorzyć. Chciałabyś, żebym był kościstym, małym człowieczkiem, z którym nikt się nie liczy. — Chudym żywym albo grubym martwym — odparła. — Otwórz usta. Lobengula zakrztusił się i wywrócił teatralnie oczy. — Już wolę znosić swój ból, niż łykać twoje lekarstwa. — Zostawię ci pięć tabletek. Zażyj jedną, kiedy napuchną ci stopy i ból stanie się ostry. — Dwadzieścia — powiedział Lobengula. — Całe pudełko. Ja, Lobengula, król Matabele, żądam tego. Zostaw mi całe pudełko tych małych białych pigułek. — Pięć — odparła stanowczo. — Inaczej zjesz je wszystkie naraz, tak jak kiedyś. Król roześmiał się szczerze, prawie spadając ze swojego tronu na wozie. 284 — Myślę, że będę musiał zażądać, abyś opuściła te twoje małe białe domki w Khami i zamieszkała bliżej mnie. — Nie posłuchałabym. — Dlatego tego nie żądam — Lobengula zgodził się, znów wybuchając śmiechem. — Ten kraal to prawdziwy wstyd, ten brud, muchy... — Kilka starych kości i trochę psich odchodów nigdy nie zabiły żadnego Matabele — odpowiedział król, potem stał się poważniejszy, poprosił, żeby podeszła, i mówił tak cicho, żeby tylko ona słyszała. — Wiesz, że ten Holender z czerwoną twarzą chce założyć faktorię niedaleko brodu na rzece Hunyani. — Ten człowiek to wydrwigrosz. Przywozi samą tandetę i chce tylko oszukać twoich ludzi. — Posłaniec przyniósł tę księgę. — Podał Robyn złożony i zapieczętowany arkusz papieru. — Przeczytaj mi to. — To od Sir Francisa Gooda. Chciałby... Przez prawie godzinę, szepcząc ochryple, tak aby nikt nie mógł ich usłyszeć, Lobengula zasięgał jej rady w wielu różnych sprawach, począwszy od listu pełnomocnika rządu brytyjskiego po menst-ruacyjne problemy jego najmłodszej żony. Następnie powiedział: — Twoja wizyta jest jak pierwszy, kojący deszcz po długiej suszy. Czy mogę w jakiś sposób sprawić ci radość? — Mógłbyś pozwolić swoim ludziom modlić się w moim kościele. Tym razem jego śmiech wydawał się smutny. — Nomusa, jesteś uparta jak termity, które pożerają pale mojej chaty. — Jakaś myśl zmarszczyła mu czoło, ale zaraz potem znów się uśmiechał. — Dobrze. Pozwolę ci zabrać jednego z moich poddanych, pod warunkiem że będzie to kobieta, żona induny królewskiej krwi i matka dwunastu synów. Jeśli znajdziesz osobę spełniającą wszystkie moje warunki, możesz ją sobie wziąć, pochlapać wodą i zrobić jej na czole ten wasz znak; a ona, jeśli sobie tego życzy, niech śpiewa pieśni do twoich trzech białych bogów