... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Garion uniósł miecz i zwierzę ponownie skuliło się i zaczęło wycofywać krok po kroku. Bała się! Z jakiegoś powodu niebieski płomień miecza przerażał ją! Wrzeszcząc przeraźliwie i desperacko próbując bronić się potężnymi zionięciami, cały czas postępowała w tył, a z jej ogona wciąż tryskała krew. Najwyraźniej w płomieniu Klejnotu było coś, czego nie mogła znieść. Gariona znowu ogarnęło podniecenie i uniósł miecz, z którego buchnął słup ognia. Zaczął smagać zwierzę tym płonącym biczem i słyszał głośny syk, kiedy płomień dotykał skrzydeł i boków. Smoczyca ciężko wzbiła się w powietrze i mocno machała skrzydłami, starając się unieść ogromne cielsko. Połamała czubki jodeł na skraju polany, pragnąc uciec za wszelką cenę. Ciągle skrzecząc, odleciała na południowy zachód, zostawiając za sobą chmury ognia i strugi krwi. Kiedy stali i przyglądali się pierzchającej bestii, zaległa wokół nich dzwoniąca w uszach cisza. Blada na twarzy Polgara wyszła z lasu i zbliżyła się do Erionda. - Co ty sobie właściwie myślałeś? - zapytała przerażająco spokojnym głosem. - Nie bardzo rozumiem, Polgaro - odpowiedział, patrząc na nią ze zdziwieniem. Opanowała się z wyraźnym wysiłkiem. - Czy słowo "niebezpieczeństwo" nic dla ciebie nie znaczy? - Chodzi ci o smoczycę? Ona nie była tak bardzo niebezpieczna. - Ale zdaje się, że osmaliła cię aż po brwi, Eriondzie - zauważył Silk. - Ach, to - młody człowiek uśmiechnął się. - Ale ten ogień nie był prawdziwy. - Spojrzał na resztę przyjaciół. - Nie wiedzieliście o tym? - zapytał nieco zaskoczony. - To była tylko iluzja. Tym właśnie jest zło: złudzeniem. Przepraszam, jeśli ktoś z was się o mnie martwił, ale nie miałem czasu, żeby wam to wyjaśnić. Polgara przyglądała się przez chwilę swemu opanowanemu wychowankowi, po czym obróciła spojrzenie na Gariona, który wciąż dzierżył w dłoni płonący miecz. - A ty... ty... - słowa z jakiegoś powodu ją zawiodły. Powoli ukryła twarz w drżących dłoniach. - Obaj - powiedziała rozdzierającym głosem. - Obaj! Chyba tego nie zniosę - nie obaj! Durnik spojrzał na nią poważnie i wręczył topór Tothowi. Podszedł i objął ją. - No już dobrze, dobrze - powiedział do niej cicho. Przez chwilę zdawała mu się opierać, ale potem nagle wtuliła twarz w jego ramię - Chodźmy, Pol - przemawiał do niej uspokajająco i delikatnie odwrócił ją i poprowadził z powrotem do szałasu. - Rano wszystko będzie wyglądało lepiej. Rozdział III Przez pozostałą część tej deszczowej nocy Garion spał niewiele. Skronie wciąż mu pulsowały, leżał pod kocami obok Ce'Nedry i ciągle na nowo przeżywał swoje spotkanie ze smoczycą. Dopiero przed samym świtem uspokoił się na tyle, by zastanowić nad czymś, co przyszło mu do głowy podczas walki. Podobało mu się to starcie. Fascynował się czymś, co powinno było go przerażać; im dłużej nad tym myślał, tym bardziej dochodził do przekonania, że zdarzyło mu się to nie po raz pierwszy. Od dzieciństwa to samo podniecenie ogarniało go zawsze, kiedy znajdował się w niebezpieczeństwie. Sendariański zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że taki zapał do potyczek i poszukiwanie zagrożeń to niezdrowy wynik jego alornowskiego wychowania i że powinien uważać, by nie stracić nad tym kontroli. Ale w głębi serca czuł, że nigdy do tego nie dopuści. Znalazł wreszcie odpowiedź na to płaczliwe pytanie "Dlaczego ja?", które tak często zadawał w przeszłości. Najwyraźniej został wybrany do wypełnienia tych budzących grozę zadań, ponieważ doskonale się do tego nadawał. - To właśnie robię - mruknął do siebie. - Zawsze, kiedy pojawia się coś tak absurdalnie niebezpiecznego, iż żadna rozumna istota nawet nie pomyślałaby, żeby się tym zająć, wtedy wzywają mnie. - Co to było, Garionie? - szepnęła sennie Ce'Nedra. - Nic takiego, kochanie - odpowiedział. - Po prostu głośno sobie myślałem. Śpij dalej. - Mhm - zamruczała i przytuliła się do niego mocniej, aż poczuł zapach jej włosów. Blady świt zakradał się poprzez mokre gałęzie i ogarniał stopniowo cały las. Natrętna mżawka zlała się w jedno z poranną mgłą, która unosiła się tuż nad ziemią. - Tworzyły razem szarą chmurę, która obejmowała jodły i świerki i napełniała wszystko wilgocią. Garion ocknął się z drzemki i zobaczył niewyraźne sylwetki Durnika i Totha, stojące nad miejscem, gdzie poprzedniego dnia rozpalili ognisko. Wstał z posłania ostrożnie, aby nie zbudzić żony i wsunął na nogi wilgotne buty. Włożył płaszcz i wyszedł do nich. Spojrzał na ponure poranne niebo. - Widzę, że nadal pada - zauważył cichym głosem, jakim mówią ludzie, którzy wstają przed świtem. Durnik skinął głową. - O tej porze roku nie przestanie pewnie przez tydzień. - Otworzył skórzaną sakiewkę, którą nosił przy boku i wyjął z niej hubkę. - Powinniśmy chyba zająć się ogniskiem -powiedział. Wielki, niemy Toth podszedł do szałasu, podniósł bukłaki i ruszył z nimi w stronę źródła. Szedł prawie bezszelestnie przez spowite mgłą zarośla. Durnik ukląkł przy kupce popiołów i ostrożnie ułożył stosik z suchych patyczków. Potem położył obok hubkę i wyjął krzesiwo. - Czy ciocia Pol jeszcze śpi? - zapytał Garion. - Drzemie. Mówi, że bardzo lubi leżeć w ciepłym posłaniu, gdy ktoś inny rozpala ogień. - Durnik uśmiechnął się lekko. Garion odwzajemnił jego uśmiech. - Pewnie dlatego, że przez wiele lat to ona była zawsze pierwsza na nogach. - Zamilkł na chwilę. - Czy nadal jest jej przykro z powodu wczorajszego dnia? - zapytał