... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przypuśćmy na chwilę, tylko na użytek naszej dyskusji, że może pan wybrać rodzaj śmierci, lecz — nie jej termin. A termin ma być bliski... Co by pan wybrał? Ross podjął wyzwanie: — Jestem człowiekiem morza, majorze. Stoczyłem z morzem wiele bitew, z których udało mi się ujść cało. Jeśli morze upomniałoby się o mnie, nie skarżyłbym się. — Słusznie. Słusznie. To ambicja godnego człowieka. — To niezupełnie ambicja, majorze. Chyba że w ogóle można mieć hipotetyczne ambicje... — Rozważmy zatem inną hipotezę — zaproponował Kimura. — To miła rozrywka, nie sądzi pan? Jak gra w szachy. — Możliwe — wzruszył ramionami Ross. — Ale wie pan zapewne, co niektórzy mówią o hipotezach? Przypominam sobie, że ktoś określił kiedyś hipotezy jako wyrzutnie bez fundamentów do miotania najsłabiej uargumentowanych nieprawdopodobieństw. 244 Zawiłość definicji sprawiła, że brwi Kimury uniosły się lekko, znaczenie jej dotarło jednak do niego. Mimo to powstrzymał się od komentarza. — Wróćmy do naszej partii szachów, Ross-san. Czyż nie było to wielce nieprawdopodobne w pewnym momencie, że pan wygra? Byłem wówczas panem sytuacji. A w następnej chwili — pan był górą... — Tak? — powiedział Ross niepewnie, zastanawiając się, do czego major zmierza. Kimura uśmiechnął się. — Oto moja druga hipoteza: załóżmy, że to nie flaga Kraju Wschodzącego Słońca powiewałaby nad tą wyspą, lecz flaga imperium brytyjskiego; załóżmy także, że pan byłby tu komendantem, a ja — pańskim jeńcem. Co by pan zrobił, gdyby wasz król w Londynie kazał rozstrzelać Japończyka nazwiskiem Kimura i wszystkich jego ludzi? Ross zesztywniał. Wiedział, że nie jest to takie ot, błahe pytanie i bał się nawet myśleć, co natchnęło Kimurę do postawienia go. — Czy byłby pan posłuszny swojemu królowi? — pytał dalej Kimura. — Proszę o szczerą odpowiedź. Zdawało się, że wstrzymał oddech w oczekiwaniu na słowa Rossa. — Nie byłbym posłuszny mojemu królowi — powiedział wolno Ross — bo taki rozkaz upewniłby mnie, że nie jest on już godzien być moim królem. — Zdradziłby pan swojego króla? — W głosie Kimury brzmiała szczypta nagany. Ross starał się znów dobierać starannie słowa. — Ktoś mógłby patrzeć na to w ten sposób. Ja interpretowałbym to nieposłuszeństwo inaczej. Być posłusznym takiemu rozkazowi oznaczałoby — zdradzić siebie i wszystko, w co wierzę. Myślę, że wolałbym raczej umrzeć. — Umarłby pan dla swojego wroga? — Tak. Jeśli oddałby się pod moją opiekę i miał powody sądzić, że będę go nią otaczał. — Odebrałby pan sobie życie, Ross-san? 245 — Nie, majorze. Nie można bronić tego, w co się wierzy, kiedy jest się martwym. Przyjąłbym odpowiedzialność za niewykonanie rozkazu morderstwa. Ale nie porzuciłbym wszystkich innych obowiązków, które zostały mi powierzone. Nie porzuciłbym swojej władzy — jakakolwiek by była — dopóki by mi jej nie odebrano. Jeśliby mój król naprawdę potrzebował kogoś do mordowania swoich wrogów, wynająłby mordercę. Nie mnie. Teraz z kolei Ross wstrzymał oddech. Czuł pot spływający mu po karku. Gardło i usta miał suche. Z wszystkich sił starał się nie okazać podniecenia, jakie w nim wezbrało. Kimura milczał. Siedział z przymkniętymi oczyma, zagłębiony w myślach. Kapitana dręczył lęk, że może powiedział coś niewłaściwego. Nie mógł dłużej milczeć. — W pańskiej hipotezie jest coś, co dodaje mi otuchy, majorze. — Tak, Ross-san? — To coś, co wiem o moim królu w Londynie i o jego wysokości, cesarzu Japonii. Obaj są osobistościami obdarzonymi wielką siłą umysłu i szlachetnością. Niewyobrażalne jest, by któryś z nich wydał swoim oficerom rozkaz dokonania morderstwa z zimną krwią. Taki rozkaz pochodzić może jedynie od kogoś całkowicie pozbawionego honoru, kto nadużywa swojej pozycji i władzy, na którą nie zasługuje; kogoś niegodnego szacunku i posłuszeństwa, ani — zaufania przełożonych. Ze strony Rossa był to rozpaczliwy strzał na oślep. Nie pozostał jednak bez echa. Kimura miał wrażenie, jakby kapitan wskazywał wyraźnie na pułkownika Watanabe — niemal nazywał go po imieniu. Zdumienie błysnęło w jego oczach, lecz nie skomentował wypowiedzi Rossa. Zaskoczył go natomiast bardzo niejapońskim pytaniem, zabrzmiało ono bowiem jak dopominanie się o komplement: — Ross-san, czy uważa mnie pan za godnego, czy niegodnego człowieka? Konsternacja, która malowała się na twarzy Rossa, uświadomiła mu natychmiast, że popełnił wykroczenie przeciwko dobrym manierom. Uprzedził więc odpowiedź kapitana: — Niech pan nie odpowiada, Ross-san. Takie pytanie jest nievybaczalne. Uprzejmość kazałaby panu powiedzieć to, co chcę usłyszeć... 246 — Może jednak powinien pan usłyszeć odpowiedź, majorze. Nie wiem, czy będzie panu miła, ale nie obawiam się mówić szczerze — przerwał, Kimura zaś rzucił mu szybkie spojrzenie, jakby ogarnął go lęk przed tym, co może teraz nastąpić. W głosie Rossa była stanowczość i zdecydowanie, kiedy podjął: — Majorze Kimura, jak długo znamy się, nie zrobił pan nic, co kazałoby mi uważać pana za człowieka niegodnego. Kimura westchnął. Zamknął oczy i kiwał głową w przód i w tył. Odpowiedź kapitana nie ułatwiała mu sytuacji. Zawarte w niej było ostrzeżenie, że wysokie mniemanie, jakim obdarza go Ross, zweryfikuje rzeczywisty sprawdzian. A ten ma dopiero nadejść. Woody i Newton niecierpliwie oczekiwali Rossa. Ciekawi byli powodu jego nagłego wezwania. Już z wyrazu twarzy kapitana wyczytali, że coś się zdarzyło. Ross uniósł rękę, by powstrzymać potok pytań, którymi go powitali. — Kimura dostał jakieś rozkazy... z Tokio?... Nie wiem. Nie jest dobrze. Nie mam pojęcia, czy to zmienia wszystko, czy też nic — powiedział. — Jakie rozkazy? — w głosie Newtona była niecierpliwość. Ross nie próbował nic ukrywać. — Myślę, że ma polecenie pozbycia się nas. — Jezu Chryste! — sapnął Woody. — To chyba przesądza sprawę. Idziemy po broń dziś wieczór. — Nie! — okrzyk Rossa zabrzmiał jak wybuch. — To nie takie proste, jak wygląda. Nie z Tachibaną mamy tu do czynienia. Kimura jest znacznie bardziej wyrafinowanym człowiekiem. Myślę, że posłał po mnie tylko po to, żeby usłyszeć, co zrobiłbym na jego miejscu. — Chyba żartujesz, kapitanie — powiedział Newton. — Znasz ich przecież lepiej niż ktokolwiek z nas. Dobrze wiesz, czym jest rozkaz w Cesarskiej Armii Japońskiej. To polecenie prosto od Boga. Nawet Kimura wyjąłby własnoręcznie swoje gałki oczne, gdyby dostał taki rozkaz... — Być może — zgodził się Ross. — Sądzę jednak, że major jest teraz w niemałej rozterce. Szuka rozwiązania zgodnego z honorem. 247 Nie może być żadnego innego powodu, dla którego wciągnął mnie w to. Myślę, że rzeczywiście potrzebował mojej reakcji... mojej rady nawet. — Jezu Chryste! — powtórzył Woody. — Mam nadzieję, że wyperswadował mu pan ten pomysł, kapitanie. — To mnie właśnie gnębi, Woody — odrzekł Ross. — Nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego, co mu powiedziałem, miało na niego choćby najmniejszy wpływ