... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przygotuję setkę pierogów z kapustą i grzybami. Trzeba się liczyć z tym, że może przywiezie gości... - popatrzyła na mnie z zastanowieniem i nagle skoczyła jak oparzona: Boże mój, lecieć muszę zaraz do miasta porobić zakupy. Później cała jeszcze noc pracy przede mną. - Mogłabym może w czymś pomóc? - ofiarowałam się bez zbytniego entuzjazmu. - Jeśli mogę o coś prosić, to niech pani nie wychodzi z domu do mego powrotu... - popatrzyła mi błagalnie w oczy. - I proszę na drogę uważać. Leoncjusz może się zjawić w każdej chwili. Z tym kochanym przygłupem nigdy nic nie wiadomo. Byłoby dobrze, gdyby mu pani przekazała, że wkrótce wracam, a w lodówce jest kawałek pieczeni i drożdżowe ciasto - głos jej się łamał wzruszeniem. - Wszystko powtórzę, pani Aldono - przyrzekłam solennie, - gdy będzie trzeba, zaproszę na herbatę. Miejmy nadzieję, że przyjedzie sam... - dodałam z uśmiechem, chcąc ją pocieszyć, dodać otuchy. - No, to jestem już o niego spokojna... - odetchnęła głęboko, jak człowiek, który zrzucił z pleców ciężar, i pobiegła w stronę domu. Wysłałam Grulową z wózkiem na targowisko, żeby pomogła pani Aldonie przy dźwiganiu zakupów, a nas zaopatrzyła w winogrona i gruszki. Pokręciłam się jeszcze trochę po ogrodzie, zgrabiłam liście sprzed ganku i powróciłam do rajzbretu. Praca jakoś mi nie szła. Często odrywałam wzrok od rysunku, zerkając od czasu do czasu w okno. Niezmiernie byłam ciekawa tego legendarnego Leoncjusza. Nie chciałam przegapić jego powrotu. Lubiłam oryginałów. Zaimponowała mi także niecodzienna treść depeszy. Rozmyślałam o pani Aldonie. Była wciąż dla mnie zagadką. Nigdy nie zdradziła się, że prowadzi tak obfitą korespondencję z Leoncjuszem. Co ich tak naprawdę łączyło? - zastanawiałam się, kreśląc na kalce elewację pawilonów. Marzyło mi się zaprojektować coś bardziej atrakcyjnego. Nie chcąc jednak odchodzić od zawodu, brałam na razie każde zamówienie, aby wyrobić sobie markę na tym terenie. Niezależnie od mojej woli nasuwał się uparcie obraz Albrechta. Poczułam dławienie w gardle, łzy napłynęły do oczu. Musiałam na moment odłożyć ołówek. Zacisnęłam aż do bólu zęby i spojrzałam w okno. Przed posiadłością pani Aldony, tuż przy otwartej furtce, zatrzymała się taksówka. Kierowca w pstrokatej wiatrówce wyciągał z bagażnika podróżne torby. Nigdzie nie dojrzałam mężczyzny mogącego być Leoncjuszem. Miał widocznie swoje klucze i znajdował się już w domu. Z ciężkim westchnieniem powróciłam do przerwanej pracy. Za drzwiami gabinetu prowadzącymi do sypialni coś zaskrobało w podłogę, wydobywały się stamtąd jakieś szmery. Przez chwilę nasłuchiwałam sądząc, że coś mi się zapewne wydało. Dźwięki się jednak powtórzyły. Od okna w stronę łóżka dostojnie kicała biała królica. Rozmiarami i wyglądem przypominała najzwyklejszego, żywego królika. Stałam bez ruchu, dopóki nie skryła się pod łóżkiem. Tyłem wycofałam się do gabinetu i szybko zamknęłam za sobą drzwi. Nie czułam nawet specjalnego lęku, jednak wolałam się nie odwracać, aby znów czegoś nie zobaczyć. Zwłaszcza pradziadka w gaciach. Nieomal w tym samym momencie odezwał się dzwonek. Odruchowo przygładziłam włosy, zbiegłam po schodach do holu i o mało nie potknęłam się o królicę. Stworzenie z zaświatów kicało po stopniach zwinnie i szybko niczym kot. Pomyślałam głupio i bez sensu, że mój pradziadek biegnie przywitać się z Leoncjuszem, którego zapewne znał od lat, a ja za chwilę wreszcie zobaczę ukochanego mojej sąsiadki. Przycisnęłam brzęczek od furtki, czekając cierpliwie aż zastuka do drzwi. Miałam jeszcze chwilę na przypudrowanie w łazience nosa, przeciągnięcia szminką po wargach. Dziwak nie dziwak, ale zawsze mężczyzna - pomyślałam, rozglądając się za królicą. Zniknęła z mego pola widzenia. Rozległo się energiczne stukanie kołatką w drzwi. Z miłym uśmiechem otworzyłam je szeroko. Za nimi stał Albrecht. Na moment zamarłam, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Straciłam już nadzieję, że go kiedykolwiek zobaczę. - Siegrid... - wymówił ze wzruszeniem moje imię. - Jak mnie znalazłeś? - wyszeptałam z trudem zdławionym głosem. Czułam, że się pode mną uginają nogi, dzieje się coś dziwnego, co wydało mi się bliskim zemdleniem. - Nie sądziłam... - zdołałam jeszcze wymamrotać schrypniętym głosem i znalazłam się w jego ramionach. - Przecież powiedziałem, że cię odnajdę, Siegrid... - wymówka zabrzmiała w głosie. Przytulił do siebie i tak trwaliśmy w uścisku, jak dwoje ludzi, którzy się odnaleźli po latach rozłąki. Nic już nie było ważne, nic się nie liczyło tylko ta chwila niewypowiedzianego szczęścia. Trwała wciąż jeszcze, gdy go pytałam ze wzruszeniem, w jaki sposób mnie odnalazł, nic o mnie nie wiedząc. - Znam cię, Siegrid od chwili, gdy zamieszkałaś w domostwie. Znam z listów Aldony. Pisała nieomal codziennie... - Czy to znaczy, że Leoncjusz jest twoim przyjacielem? Nic z tego nie rozumiem... - wciąż trwałam w jego ramionach, swoim odnalezionym miejscu na tej ziemi. Bałam się otworzyć oczy poruszyć w jego ramionach, aby nie spłoszyć najcudowniejszej chwili w moim życiu. - Aldona jest moją siostrą, Siegrid, a Leoncjusz... - zawahał się. - No, cóż... Powiedziałem ci w pociągu, że nie wybierałem sobie imienia. Nie pasuje ono do mnie tak, jak i twoje do ciebie. Nazywaj mnie więc Albrecht. - Miałeś przyjechać na Boże Narodzenie... - wyszeptałam w marynarkę pachnącą tym samym sprayem, którego zapach czułam jeszcze wciąż, gdy o nim myślałam, chociaż zdawałam sobie sprawę, że istnieje tylko w mojej wyobraźni. - Było mi trochę nie na rękę, ale byłem zmuszony przyjechać, po jednym z ostatnich listów Aldony. Pisała, że jeżeli nie przyjadę natychmiast, to mogę rozminąć się z własnym szczęściem. Nie mogłem więc pozwolić, żeby jakiś Kanadyjczyk zagrodził mi do niego drogę... - szepnął żartobliwym tonem. - Aldona przywiązała się do ciebie. Opisywała mi nieomal każde twoje słowo, uśmiech, dobry czy zły nastrój. Twoje odczucia, reakcje i widzenie świata. Pokochałem cię już od pierwszych opisów twojej urody, chociaż może nie zdawałem sobie w pełni z tego sprawy