... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Przywódczyni Piorunów Nieba Kerowyn pokiwała głową i odwróciła się w stronę sterty pancerzy do reperacji. Zrezygnowana Elspeth obserwowała, jak Kerowyn odrzuca swój blond warkocz na ramię, myślała o swoich brązowych włosach i wzdychała z zazdrością. "Gdybym nie była dziedziczką tronu, nikt by na mnie nie spojrzał. Matka jest piękna, bliźnięta prześliczne, ojczym najprzystojniejszy na dworze, a ja jestem szara mysz. Dlaczego nie mogę wyglądać jak ona?" Kerowyn istotnie zadziwiała. Szczupła, mocna, z twarzą nawet przez wrogów określaną jako porywająca, miałaby dziesiątki adoratorów, gdyby nie to, że herold Eldan skutecznie wszystkich odstraszał. Kapitan miała włosy jak złocista końska grzywa, które pomimo wieku - mogłaby być matką Elspeth - nie zdradzały śladu siwizny. Przeszłość nie zostawiła na niej żadnych śladów, a wnioskując z opowieści, przeszła tyle, że cztery by posiwiały. Teraźniejszość, równie burzliwa, też się na niej nie odbijała. Była heroldem i kapitanem, a i jedno, i drugie wymagało poświęcenia i pracy. "Wielu ludzi myśli że powinna wybrać jedno albo drugie..." Elspeth uśmiechnęła się do siebie. Ci sami ludzie byli oburzeni tym, że Kerowyn nie chodzi w bieli, chyba że na rozkaz królowej. Poszła na kompromis, nosząc taki sam szary strój jak zbrojmistrz, co królowa zaakceptowała, bo i Alberich, i Kerowyn sami o sobie stanowili. - Poza tym, masz do dyspozycji całą zbrojownię - rzuciła przez ramię, wyciągając ze stosu kolejny naramiennik; jeden z tych metalowych, których naprawa mogła się przyśnić. - Tego w polu nie będzie. Ciesz się, że ci nie każę używać tego, czym się ludzie posługują w takich wypadkach. Elspeth ugryzła się w język i rozpoczęła staranne oględziny zbroi. "Nie jest aż tak źle", stwierdziła, kiedy przekonała się, że najgorsze dziury już ktoś załatał. Widocznie kapitan się zlitowała... Skupiła się na pracy, zdecydowana poradzić sobie równie dobrze jak Kerowyn. Jej skupienie potrwało ledwie kilka chwil. Ktoś przerwał jej, kiedy zabrała się do wyjątkowo opornego szwu. Ostrzegł ją szum powietrza, ale to wystarczyło. Czego nie nauczył jej Alberich, wpoiła w szybkim tempie Kerowyn, stosując metody dalekie od konwencjonalnych. Gwena! - krzyknęła w myśli, działając odruchowo. Spadła z ławki, uderzyła ramieniem o podłogę i przekoziołkowała. Wstała natychmiast, gotowa do walki, ciągle trzymając nożyk, którym cięła szwy. Serce waliło jej, ale nie ze strachu. Stała naprzeciw kogoś, kto działał tak szybko, jak ona; prawie identyczna pozycja po drugiej stronie ławki. Oceniła go szybko; wyższy i cięższy, mężczyzna, w zwykłym ubraniu, twarz owinięta chustą, kaptur na głowie; widziała tylko czujne oczy. Tysiące myśli przebiegło jej przez głowę, a główną było drugie wezwanie Gweny, jej Towarzysza. Następną: "Dlaczego Kero nic nie robi?" Rzuciła okiem w jej stronę i zobaczyła,że kapitan stoi z założonymi rękami i nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odpowiedź sama się nasunęła: "Bo na to czekała". Ponieważ Kerowyn była heroldem i jej Towarzysz Sayvil nigdy nie dopuściłaby do zdrady, a Gwena nie waliła kopytami w drzwi, morderca nie był żadnym mordercą. Uspokoiła się trochę i odważyła na dotknięcie myślą. Nic; bariera ochronna, a to znaczyło, że obcy wie, jak chronić swe myśli, co potrafili jedynie myślmówiący. Kolejne spojrzenie w lśniące, brązowe oczy, dodatkowa poszlaka w postaci czarnego loka wystającego spod kaptura i Elspeth wiedziała, z kim ma do czynienia. - Skif - powiedziała, odprężając się. Nieźle - usłyszała w myślach. - Mówiłam Sayvil, że ta przebieranka nie ma sensu, ale nie chciała mi wierzyć. Rzuciła okiem na Kerowyn, nie spuszczając wzroku ze Skifa: - Wrobiłaś mnie, tak? Nie chodziło ci o naprawianie zbroi! Kero wzruszyła ramionami. - Oczywiście, że tak, do diabła. Jutro ją skończysz. Teraz już wiesz, że będziesz potrafiła to zrobić, gdybyś się kiedyś znalazła w opisywanej przeze mnie sytuacji. Jeśli nie będziesz zdawała sobie sprawy ze swoich umiejętności, nie weźmiesz ich pod uwagę przy rozwiązywaniu problemu. Ale, ale... - jej głos stwardniał, kiedy Skif zaczął się chyłkiem wymykać, a Elspeth miała zamiar pójść w jego ślady. - To, że go rozpoznałaś, nie znaczy, że odwołuję ćwiczenia. Dalej, zaczynajcie tam, gdzie skończyliście. - Tym? - zwątpiła Elspeth, patrząc na nożyk. - Tym i czymkolwiek, co ci wpadnie w ręce. Można użyć setek rzeczy, łącznie z ławką. Bronią może być wszystko, dziecko, czas, żebyś się nauczyła improwizować. Kerowyn nie potrzebowała podawać powodów swego stwierdzenia; nawet jeśli w królestwie żyło się cicho i spokojnie, zawsze mógł się znaleźć ktoś urażony, żądny zemsty albo po prostu wariat, kto zaryzykowałby życie, aby zabić następcę tronu. A z dwoma wrogimi sąsiadami, Hardornem i Karsem, nie żyło się cicho i spokojnie. "Bronią może być wszystko? O czym ona mówi?" Elspeth nie miała jednak czasu na zastanowienie, bo Skif na nią ruszył. Obeszła go, odwróciła nóż, nie chcąc go naprawdę zranić, i machnęła mu przed oczami rękojeścią. Zignorował to, próbując ją złapać; jak na razie nie pokazał żadnej broni. "Czyli ma za zadanie schwytać, nie zabić. Ja mam łatwiej, on ma trudniej..." Względnie łatwiej. Skif nauczył się walczyć w podłych dzielnicach Haven. Nawet w stolicy Valdemaru istniało ubóstwo i przestępczość, a Skifa wychowało i jedno, i drugie. Wcześnie osierocony praktykował u wujka złodzieja, a kiedy wujka złapano, sam zaczął kraść. Prawdopodobnie tylko wybór ocalił go od stryczka albo śmierci z rąk konkurencji. Jego styl walki był mieszaniną wszystkiego: zapasów i brudnych sztuczek, śmiertelną kombinacją skuteczności i zdradliwości. Talia, osobisty herold królowej, nieco się od niego nauczyła, ale nikt nie chciał się zgodzić, aby udzielał też lekcji Elspeth. A przynajmniej nie takich