... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie oczekuję tego zresztą. Trudno jednak, pisząc o „La-ficie", pominąć jego osobę. Jest z nim, na swój sposób, zrośnięty. Sądzę, że to on właśnie zamknie dwojgu starszym oczy. Przyjazd do Polski nie wchodzi w grę. Gdyby Zygmunt żył, owszem, a tak - po co?! Jest w tym samym stopniu przekonany, że nie ma po co, jak ja jestem przekonana, że jest po co. Równowaga, więc milknę. Mimo tej ostentacyjnej rezerwy zapamiętał pamięcią fotograficzną geografię swojego dzieciństwa. Szpital Sw. Łazarza przy Książęcej, gdzie pracował ojciec; ich przyszpitalne mieszkanie. Zieleń, drzewa, stare lochy masońskie prowadzące do podziemi pod Frascati... „Był też minaret, podobno zachowany" - mówi pytająco. 82 Zygmunt i Barbara Giedroyciowie Zawstydza mnie swoją wiedzą. Idę jej tropem i - nie widzę. Starej Książęcej już nie ma. Teren szpitala porosty nowe drzewa - sadziłam je w brygadzie SP. Potem miał tu stanąć tak zwany gmach KC 2 w ramach gierkowskiego rozbuchania. Za Solidarności udostępniono ludziom krany z oligoceńską wodą do picia... Słucha mnie pilnie. - A Zygmunt? - pytam. Dwa lata młodszy od Jerzego, był w rodzinie kotem, który chodzi swoimi drogami. Podobieństwo rodzinne istniało, ałe nie takie, jak „między mną a Jerzym". Nie interesował się polityką. Skończył SGGW i pracował w branży. Po wojnie nie prześladowany za brata; tyle tylko, że nie awansował i nie dostawał mieszkania. Musieli się obaj tutaj namozolić, jak mu konspiracyjnie przesłać odpowiednie środki do nabycia lokum. Oboje z żoną Barbarą już nie żyją. Poprzez Zygmunta mieli jedyne wieści o śmierci rodziców. Ojciec, w czasie Powstania, biegł przez ulicę - po co? - gdy dosięgła go kula. Matka została zastrzelona przez oddział SS, już po Powstaniu, kiedy Niemcy czyścili Warszawę. W czasie okupacji mieszkała w mieszkaniu Jerzego na Starówce. Miała niespełna pięćdziesiąl lat. Nie wiadomo, dlaczego nie wyszła z wszystkimi z miasta. Nie wiadomo też, gdzie oboje leżą. Nie wiadomo, nie Wiadomo... Normalne powstańcze dzieje. V 83 Dudek przypomina rzeczowo, co już wiem od Jerzego, że na nich, trzech bezdzietnych braciach, kończy się ten „miot" Gie-droyciów. Podobna dezynwoltura w potraktowaniu końca rodu. Kończymy rozmowę. Widzę, jak Dudek zasiada znów przy swoim biurku, obłożonym fiszkami topniejących abonentów. A potem naraz widzę biurko puste. Zdematerializował się równie sprawnie i bezszelestnie, jak i bezszelestnie tu przebywa. 84 Alfabet Giedroycia Komponuję go ze skrawków notatek, fragmentów listów, strzępków nagrań, zapamiętanych zdań, utrwalonych w mojej pamięci z mimiką i gestem. Jest to jakby prywatny przypis, dyktowany chwilą. Wobec ludzi Giedroyc potrafi być lodowaty albo niezwykle ciepły i troskliwy. Nigdy małostkowy. Nie przechodzi mu przez usta słowo „przepraszam", ale sygnalizuje je we właściwy sobie sposób. To, co w nim najbardziej charakterystyczne i co odbija na tle naszej rzeczywistości, że w głoszonych opiniach, w zamieszczanych tekstach nigdy nie kieruje się „względami". ANDERS: Wyjątek, jak na wojskowego. Rozumiał sprawy kultury i umiał słuchać zdania innych. Kto ostatni z nim gadał, tego było na wierzchu. Gdy Czapski jadał z nim śniadanie, to on miał rację, gdy Bąkiewicz, to Bąkiewicz. Mnie traktował użytkowo; najpierw spławił, próbując ze mnie zrobić czołgistę, potem sprowadził do Londynu, uznając, że poprzez moje kontakty z Pra-gierem, ministem propagandy w ówczesnym rządzie londyńskim, pomogę mu zostać naczelnym wodzem. Próbowaliśmy obaj, ale nie wyszło... Po II Wojnie Anders stracił węch. W czasie wojny w Korei pojechałem do Londynu, żeby go namówić do zaapelowania do starej Polonii Amerykańskiej, żeby szli na tę wojnę. I tak byliby wzięci, bo brano z poboru, ale jako ochotnicy polskiego pochodzenia, mogli podnieść na duchu Amerykanów, którzy poczuliby się podbudowani, że nie walczą samotnie z nawałą komunistyczną. Andersowi zabrakło już wyobraźni. Gdy nalega- 85 łem, powiedział: „Czego pan ode mnie chce, nie jestem Piłsud-skim". „Nie, pan generał nie jest Piłsudskim" - odparłem. To była ostatnia moja z nim rozmowa