... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Musiał ją zatrzymać; musiał wrócić do Paryża. Do Marie. Był z powrotem w labiryncie, gnał na oślep wiedząc, że tym razem nie ma ucieczki. Ale odtąd to samotny wyścig: ta decyzja była nieodwołalna. Już więcej żadnych dyskusji, żadnych dysput, koniec ze sporami i z przerzucaniem się argumentami opartymi na miłości i niepewności. Bo pewność ukazała się jasno. Wiedział, kim jest - czym był. Był winny, zgodnie z oskarżeniem - zgodnie z podejrzeniami. Przez godzinę, dwie ani słowa. Jedynie spojrzenia, ciche rozmowy tylko i wyłącznie o prawdzie. Miłość. A potem odejdzie. Ona nie zauważy kiedy, a on nigdy nie będzie mógł jej powiedzieć dlaczego. Tyle był jej winien. Przez chwilę to bardzo zaboli, ale nawet ostateczny ból nigdy nie dorówna temu, który sprawiało piętno Kaina. Kain! Marie. Marie! Co ja zrobiłem? - Taxi! Taxi! 18 Wyjedź z Paryża! Zaraz! Cokolwiek robisz, zostaw to i wyjeżdżaj!... Takie są rozkazy od twojego rządu... Chcą, żebyś wyniosła się stamtąd. Chcą, żeby został sam. Marie zgniotła papierosa w popielniczce stojącej na stoliku przy łóżku. Wzrok jej zawadził o numer "Time'a" sprzed czterech lat, a w myślach pojawiło się na krótką chwilę wspomnienie straszliwej gry, do której zmusił ją Jason. - Nie usłucham! - powiedziała głośno do siebie i przestraszyła się własnego głosu w pustym pokoju. Podeszła do okna, do tego samego okna, przed którym stał on, wyglądając na dwór, przerażony, starając się, by zrozumiała sytuację. Muszę dowiedzieć się pewnych rzeczy... tyle, by podjąć decyzję... może nie wszystkiego. Przynajmniej jakaś część mnie musi ulotnić się, zniknąć. Muszę umieć sobie powiedzieć, że to, co było, minęło, może zresztą nigdy nie istniało, bo nic nie pamiętam. To, czego człowiek nie pamięta, nie istnieje... dla niego. - Kochany, mój kochany. Nie pozwól im na to! - Słowa, które teraz wypowiadała, już nie napawały jej przerażeniem, bo miała wrażenie, że on jest w tym pokoju, że słucha, waży swoje słowa, pragnie uciec, zniknąć... wraz z nią. W głębi duszy jednak wiedziała, że on nie może tego zrobić, nie może zadowolić się półprawdą ani trzyćwierciowym kłamstwem. Chcą, żeby został sam. Kim oni są? Odpowiedzi należało szukać w Kanadzie, ale Kanada została odcięta; kolejna pułapka. Jason miał rację co do Paryża, ona też to czuła. Cokolwiek to było, znajdowało się tu. Skoro udało im się znaleźć tę jedną osobę, która odsłoniła całun i pozwoliła mu ujrzeć na własne oczy, że się nim manipuluje, to można też wyjaśnić inne sprawy; odpowiedzi już nie pchały go ku samozagładzie. Gdyby tylko dał się przekonać, że niezależnie od tego, jakie niewybaczalne zbrodnie popełnił, był jedynie pionkiem biorącym udział w znacznie większej zbrodni, być może mógłby odejść, zniknąć wraz z nią. Wszystko jest względne. Człowiek, którego kochała, nie będzie mógł nadal wmawiać sobie, że przeszłość już nie istnieje, lecz musi pogodzić się z tym, że istnieje, zaakceptować ją i znaleźć spokój. Takiego właśnie racjonalnego uzasadnienia potrzebował - przeświadczenia, że nie jest bynajmniej takim człowiekiem, za jakiego zgodnie z życzeniem jego wrogów miał go uważać świat, bo przecież w takim wypadku by się nim nie posłużyli. Był kozłem ofiarnym, miał umrzeć zamiast kogoś innego. Gdybyż tylko mógł to zrozumieć, gdyby tylko ona mogła go o tym przekonać. A jeśli jej się to nie uda, to go utraci. Oni go złapią, zabiją. Oni. - Kim wy jesteście?! - krzyknęła ku oknu, ku światłom Paryża. - Gdzie jesteście? Poczuła zimny powiew na twarzy, zupełnie jakby tafle szyb się stopiły i chłód nocy wdzierał się do wewnątrz. Potem gardło jej się zacisnęło i przez moment nie mogła przełknąć śliny ani oddychać. Po chwili odzyskała oddech. Przeraziła się: już raz jej się coś takiego przydarzyło, pierwszego wieczoru po przyjeździe do Paryża, gdy wyszła z kawiarni, żeby spotkać się z Jasonern na schodach Musée de Cluny. Szła szybko bulwarem Saint-Michel, kiedy się to stało - zimny wiatr, obrzmienie krtani... w tamtej chwili nie mogła złapać tchu. Później myślała, że wie dlaczego. W tej samej chwili o kilka przecznic dalej, w bibliotece Sorbony Jason podjął decyzję, że odejdzie - wtedy właśnie ją podjął. Postanowił, że nie pójdzie na spotkanie. - Przestań! - krzyknęła. - To szaleństwo - dodała, potrząsając głową i spoglądając na zegarek. Nie było go od przeszło pięciu godzin. Gdzie on jest? Gdzie? Bourne wysiadł z taksówki przed eleganckim, choć zaniedbanym hotelem na Montparnassie. Najbliższa godzina będzie najtrudniejsza w jego ledwie pamiętanym życiu - życiu, które było puste przed Port Noir, a stało się potem koszmarem. Koszmar ten będzie trwał nadal, lecz on postanowił przeżywać go samotnie; zbyt ją kochał, żeby prosić o to, by go z nim dzieliła. Znajdzie jakiś sposób i zniknie, zabierając ze sobą wszelkie dowody wiążące ją z Kainem. To takie proste - wyjdzie na jakieś rzekome spotkanie i więcej nie wróci, i w którymś momencie w ciągu tej najbliższej godziny napisze do niej krótki list. To już koniec. Znalazłem swoje strzały. Wracaj do Kanady i nic nie mów ze względu na nas oboje. Wiem, gdzie Cię odnaleźć. To ostatnie było nieprawdą - nigdy jej nie odnajdzie - ale musiał zostawić iskierkę nadziei, żeby tylko wsiadła do samolotu lecącego do Ottawy