... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Te¿ tak s¹dzê. - Nie. To, co mówisz, jest idiotyczne. To ostatnia rzecz na œwiecie, jaka mog³aby mi sprawiaæ satysfakcjê. Le¿¹, s³uchaj¹c kardyna³ów szczebiocz¹cych w ga³êziach sosen ponad ich g³owami. - Chyba powinnam zajœæ w ci¹¿ê - stwierdza True. - Tak bez uprzedzenia? To prawie pewne przypieczêtowanie ma³¿eñstwa. Tak samo jak przypieczêtowanie jego koñca. - O ma³o nie zwariowa³ z radoœci, gdy jego siostra urodzi³a w zesz³ym tygodniu... - Ale tak prêdko? - Ja nie m³odniejê, Franny. Jak chce mieæ ze mn¹ dziecko, to musi siê wzi¹æ do roboty. - Robi³oby mu ró¿nicê, gdyby to nie by³o jego dziecko biologiczne? Moglibyœcie zaczekaæ, a¿ ma³¿eñstwo siê ustabilizuje, i adoptowaæ. - A od kiedy to ma³¿eñstwo musi mieæ system korzeniowy jak sekwoja? Mnóstwo ludzi, którzy „musz¹" siê pobraæ, zostaje ma³¿onkami. S¹dz¹c po zachwytach nad „wykapanym Bannisterem", robi³oby mu ró¿nicê. - Jak to dziecko ma na imiê? - Carr (samochód). - Œlicznie. A inne dzieci... bo jego siostra ma jeszcze inne dzieci, prawda? - Nie wiem. Ale pewnie Roof i Boat (dach, ³ódŸ). - Jesteœ okropna. - Tak, jestem. I jestem zazdrosna. Wiem o tym. Nie muszê pytaæ psychologa, ¿eby wiedzieæ, ¿e kocha³by to dziecko bardziej ni¿ Guya. Bli¿sza koszula cia³u. - Taka jest natura ludzka - mówi Franny z denerwuj¹c¹ logik¹. - To dziecko ros³oby na jego oczach. A mo¿e i wcale tak nie jest. Osobiœcie nie uwa¿am, by wiêzy genetyczne by³y a¿ tak wa¿ne. Rêce mi siê wyci¹gaj¹ do ka¿dego dziecka. A moja Angelique wydaje mi siê kimœ obcym. - £atwo ci powiedzieæ. - Mówi³am ci, ¿e wype³niliœmy w zesz³ym tygodniu papiery? Pojedziemy do Teksasu, a nie do Chin. Musisz mieszkaæ w danym kraju co najmniej szeœæ tygodni! A Steve, wra¿liwy cz³owiek, mniema, ¿e latynoscy ch³opcy s¹ lepiej predysponowani genetycznie do bejsbola. Nie przejmuj siê, True. Hank ma dobre serce. Daj mu trochê czasu. Przejdzie mu starokawalerskie samolubstwo. Spostrze¿e, ¿e ma³¿eñstwo to jedna wielka wspinaczka. Guy jest takim s³odkim ma³ym niedŸwiadkiem. Zawojuje go. Guyowi pewnie trudno jest poj¹æ, ¿e doroœli potrzebuj¹ w³asnej przestrzeni. Ty zreszt¹ nigdy tego specjalnie nie potrzebowa³aœ. - Nie mia³am szans - mówi True. - Mo¿e i nawet potrzebowa³am czasu... na refleksjê i ró¿ne bzdury, których ludzie potrzebuj¹. Ale co niby mia³am robiæ? Przywi¹zaæ Guya do nogi od sto³u na czas moich rozmyœlañ? - Samotni rodzice musz¹ umieæ siê dostosowywaæ. Samotni mê¿czyŸni - nie. Ale s¹ te¿ ludzie, którzy przycinaj¹ kawa³ki puzzli, ¿eby do siebie pasowa³y, i True, jako dziecko, do nich w³aœnie nale¿a³a. To zreszt¹ doprowadza³o jej matkê do bia³ej gor¹czki. Teraz True postanawia zrobiæ dwie rzeczy, które pomog¹ Hankowi wdro¿yæ siê do rodzinnego ¿ycia - zajœæ w ci¹¿ê i usun¹æ „drug¹ brodê". Te dwie sprawy maj¹ ze sob¹, jak s¹dzi True, œcis³y zwi¹zek. Jeœli pozwoli odessaæ sobie t³uszcz z tego, co nazywa „wole", nadaj¹c tym samym podbródkowi m³odzieñczy zarys, bardziej bêdzie przypomina³a kobietê, któr¹ zap³odni³by Hank, gdyby poœlubi³ jedn¹ z naturalizowanych cudzoziemek ze zdjêæ z br¹zowej koperty. Te kobiety nie maj¹ wprawdzie nazwiska, ale maj¹ podniecaj¹ce podbródki. Psychoterapeuta nazwa³by to myœleniem magicznym, ale True siê nie przejmuje. Nigdy nie stosowali œrodków antykoncepcyjnych, wiêc ci¹¿a wcale nie bêdzie dla Hanka niespodziank¹. Wtedy kobiety z br¹zowej koperty znikn¹ z jej snów, tak jak zniknê³y z jej cedrowego kufra. Umawia siê z poleconym przez Holly Bourse chirurgiem plastycznym na dwa tygodnie przed planowan¹ podró¿¹ do Luizjany (na szczêœcie Hank przysta³ na koncepcjê lotu samolotem). Umawia siê tak¿e z lekarzem specjalizuj¹cym siê w zagadnieniach zwi¹zanych z zachodzeniem w ci¹¿ê i dowiaduje siê, ¿e urz¹dzenie, które ju¿ kupi³a, oraz analiza spermy mê¿a to wszystko, co bêdzie potrzebne. True czeka na miesi¹czkê z niecierpliwoœci¹ siedmioklasistki, ¿eby jak najprêdzej zacz¹æ odliczanie dni. Potem jedzie do Bostonu na zabieg odessania t³uszczu z podbródka. Lekarz ordynuje do¿ylne podanie leku, który -jak powiada - pozwoli True zapomnieæ o bólu natychmiast, gdy tylko go poczuje, a zatem, nie pamiêtaj¹c o bólu, w gruncie rzeczy w ogóle go nie doœwiadczy. True ¿a³uje, ¿e nie mo¿na kupiæ tego lekarstwa bez recepty i zawsze mieæ je w domu pod rêk¹. Roztwór wp³ywaj¹cy do ¿y³y przy nadgarstku sprawia, ¿e True zaczyna widzieæ jak przez mg³ê. - Jak bêdê po tym wygl¹daæ? - pyta. - Powstanie kilka niewielkich siniaków, które z ³atwoœci¹ pokryje pani podk³adem. Z pewnoœci¹ nie jest to facet, który u¿ywa fachowych okreœleñ. - A kiedy znikn¹? - Po paru dniach. £atwo siê pani robi¹ siniaki? Nie? Wobec tego nie potrwa to d³ugo. Dobrze jest za¿ywaæ cynk i unikaæ palenia. - Nie palê. I biorê cynk. - To wszystko bêdzie dobrze. - Znikn¹ w ci¹gu dwóch tygodni? - Mmmmm - mówi lekarz. True s³yszy jakby œwist i dalej nie wie ju¿ nic - a¿ do chwili, gdy budzi siê na ³ó¿ku ze szczêk¹ owiniêt¹ banda¿em jak duch Marleya. - Pani Bannister? - mówi pielêgniarka. - Czy osoba, która pani towarzyszy, czeka w poczekalni? - Na zewn¹trz - k³amie True. Przyjecha³a sama