... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie miał już bowiem rodziców, gdyż go odumarli, nie miał ani ciotki, ani siostry, ani nic i dlatego dokuczał mu smutek. Był tylko zezowaty min- 235 cerz Gringolus, który raź po raz skrzeczał do książęcego ucha: — Mości książę, ożeń się, a wtedy nie będziesz taki samotny! Książę Przemysław odpowiadał jemu, że owszem, pojąłby za żonę jakąkolwiek księżniczkę, lecz nie ma między nimi takiej, która by mu do oka wpadła lub jego serce zawojowała. Jednego razu, gdy książę znowu czuł się bardzo osamotniony i błąkał się po zamkowych komnatach smutny i wzdychający, mincerz Gringolus zaskrzeczał mu do ucha: — Mości książę, mam! — Co masz? — Księżniczkę dla ciebie! Ale to jest księżniczka z bardzo dalekiego kraju. Ona wpadnie ci do oka i zawojuje twoje serce. — To dobrze! — poweselał książę. — Jedź, mój wierny Gringolusie po nią! — i polecił mu, by zabrał na drogę mieszek talarów, trzy bochenki chleba, dwa śledzie i by jeszcze dzisiaj ruszył w drogę. Gringolus tak uczynił i pojechał niby to w daleki, zamorski świat po księżniczkę, która by wpadła do oka księciu i zawojowała jego serce. A on tymczasem siadł na chudą szkapę i pojechał do Pogwizdowa, gdzie w tamtejszym zamku siedziała stara wiedźma, księżna Sidonia, parająca się czarami a zła jak wszyscy diasi. Miała ona córkę imieniem Kordula również złą i to tak bardzo, że ludzie nazywali ją osą. Miała długi nos, lekkiego zeza, dużo piegów i brakowało jej dwóch przednich zębów. Matka Sidonia pragnęła wydać ją za mąż, lecz nikt jej nie-chciał, chociaż matka obiecywała złote góry przyszłemu zięciowi. Wiedział o tym Gringolus i już od dawna uknuł z nią 236 ] plan, że Kordulę wydadzą za mąż za księcia Przemysława. Tylko pod jednym warunkiem. — A jaki to warunek? — zapytała Sidonia. — Taki warunek — rzekł Gringolus — że otrzymam beczkę talarów, beczkę kiszonej kapusty, bo ja bardzo lubię jeść kapustę... — I co jeszcze? — ...i kanarka w złotej klatce. — Dostaniesz, Gringolusie — zgodziła się Sidonia — jeżeli, za twoją sprawą moja córuchna Kordula wyjdzie za księcia Przemysława! Pojechał więc teraz Gringolus do Pogwizdowa, by do reszty ubić targu. Kordula, która nic nie umiała, tylko gwizdać, ogromnie się radowała, że tylko czekać, a rychło stanie się księżną na cieszyńskim zamku. I dobrze. A tymczasem książę Przemysław wsiadł na konia i pojechał z dworzanami na polSwanie. Zapuścił się w beskidzkie lasy i jego psy wytropiły Sarenjce. Sarenka uciekała, psy nie mogły jej dopędzić, lecz dopędzał ją książę na rączym koniu. I już był blisko umykającej sarenki, gdy znienacka ujrzał zdumiony, że sarenka wpada na polanę, na polanie biegnie do ślicznej dziewczyny, dziewczyna przygarnia sarenkę do siebie, pragnie ją zasłonić sobą, lecz strzała wypuszczona z łuku księcia Przemysława trafiła nie sarenkę, lecz tamtą dziewczynę. Strzała utkwiła w ramieniu dziewczyny, dziewczyna krzyknęła i upadła na trawę, a sarenka jęła ją lizać po twarzy i płakać. I stał się dziw nad dziwami. Książę Przemysław wracał teraz do cieszyńskiego zamku, siedział na koniu, trzymał w ramionach dziewczynę, a sarenka biegła obok konia i pobekiwała radośnie, za księciem zaś jechali dworzanie i ogromnie się dziwili, bo 237 jak żyw nigdy jeszcze nie widzieli tak pięknej dziewczyny. Rana na jej ramieniu już nie krwawiła, bo książę Przemysław przewiązał ją jedwabną chustką. — Jak się nazywasz, piękna dziewczyno? — zapytał. — Dorotka, mości książę. — Skąd wiesz, że jestem księciem? — Wiem... — Wpadła mi w oko twoja uroda, Dorotko, zawojowałaś moje serce, Dorotko! Potrafiłabyś mnie miłować do grobowej deski? — Amen! — szepnęła Dorotka. — Amen! — wrzaśli dworzanie wielce uradowani, że ich książę nareszcie znalazł dziewczynę, która mu wpadła w oko, zawojowała jego serce i która będzie go miłować aż do grobowej deski, amen. I za tydzień na cieszyńskim zamku było ogromne wesele. Oto książę Przemysław wziął sobie za żonę Dorotkę, którą zranił strzałą podczas polowania, gdy ona pasła na polanie świnki z zakręconymi ogonkami i cztery wieprze. I wszyscy cieszyńscy mieszczanie i zamkowi dworzanie dziwili się ogromnie, że ich książę pojął za żonę pasterkę, a nie księżniczkę. Wesele na cieszyńskim zamku trwało cały tydzień. Goście zjedli pięć upieczonych wołów, siedem wieprzaków, dwadzieścia osiem królików, jedną kozę i wypili dwanaście beczek wina i pół beczki cieszyńskiego piwa. A cygańska kapela grała od rana do wieczora i od wieczora do rana a wszyscy tańczyli, śpiewali, jedli i pili. A gdy już dojadali resztki z wesela uczty, gdy dopijali resztki wina, a cieszyńskiego piwa wytrąbili już pół beczki i gdy książę Przemysław zdarł siedem par butów, a księżna Dorotka zmieniała trzy pary trzewiczków, nadjechał do zamku Gringolus wiodący za sobą dziwny orszak. 238 Oto Gringolus jedzie na chudej szkapie a za nim telepie się kolasa, a w kolasie siedzi Kordu!a wielce wymalowana barwiczkami na gębie, a obok niej księżna Sidonia podobna trochę do ropuchy, a za nimi ciągną woły drabiniasty wóz, a na wozie leży beczka pełna talarów, kołysze się druga beczka z kiszoną kapustą, a na niej zaś drze się w pozłacanej klatce wróbel pomalowany na żółto. Co się tam działo, trudno opisać