... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Następnego dnia z samego rana Susanne podjechała furmanką w pobliże obozu. Czekała dość długo. Zaczynały ją opadać wątpliwości, czy dobrze zrobiła, wręczając nieznajomemu całą sumę. To tyle pieniędzy. A gwarancji żadnych oprócz kartki od Eweliny. Z każdą minutą nachodziły ją coraz czarniejsze myśli, była niemal pewna, że dała się nabrać. I nagle go zobaczyła. Niósł zawiniątko z dzieckiem, szedł bardzo szybko, kobiety ledwo mogły za nim nadążyć. Jedną z nich była Ewelina. 14 - Wiek samotności, t. II 209 Boże, jaka ona chuda - pomyślała, gdy siostrzenica przypadła do niej. Ale to była na pewno ona, to była Ewelina. Stały tak objęte, bez słowa. - Czy wiesz coś o Jasiu? - spytała wreszcie. - Był ranny, potem wrócił do oddziału. Pewnie dostał się do niewoli... - Ale wyszedł z Warszawy? - Tego nie wiem... - Kiedy widziałaś go po raz ostatni? - dopytywała się. - Dwudziestego września. Przyszedł się pożegnać... - No, moje kochane - wtrącił się mężczyzna. - Odjeżdżajcie stąd, bo was jeszcze Niemcy zawrócą. Im dalej od tego miejsca, tym lepiej. - Dziękuję panu za pomoc - powiedziała Susanne podając mu rękę. - Zrobiłem, co mogłem. Susanne usiadła z przodu furmanki i ujęła lejce. Ewelina przedstawiła jej swoją towarzyszkę. Kobieta miała papierowo białą twarz i widać było, że ledwo trzyma się na nogach. Dobrze, że wymościły z panią Jadwigą wóz. Krzyknęła na konia, który niespiesznie ruszył. - O, Boże, wracam do domu - usłyszała szept Eweliny. Kolejne dni upływały w gorączkowej atmosferze, w domu pojawiło się małe dziecko, należało się nim zająć, tym bardziej że jego matka nie wstawała z łóżka. Była tak osłabiona, że nie mogła karmić piersią, trzeba było chodzić po krowie mleko do wsi. Mleko okazało się jednak za tłuste i chłopczyk dostał biegunki. Wezwały lekarza, który stwierdził, iż stan niemowlęcia jest ciężki. Nie gwarantował, że mały z tego wyjdzie. Kolejną wizytę w pałacu złożył więc ksiądz, bo trzeba było czym prędzej dziecko ochrzcić. - A co z rodzicami chrzestnymi? - zastanawiała się głośno Susanne. - Bardzo bym chciała, żeby matką chrzestną została pani Ewelina, tyle jej oboje z moim synkiem zawdzięczamy - rzekła matka dziecka. - Ja... raczej nie nadaję się na matkę chrzestną - powiedziała Ewelina. 210 - Nie może nią być nikt inny! - wykrzyknęła tamta. - Każdy! Każdy, tylko nie ja! - po tych słowach Ewelina wybiegła z pokoju. Susanne znalazła ją na dole, stojącą przy oknie. - Ewelinko - powiedziała ugodowo - sytuacja jest wyjątkowa, ten malec może umrzeć. Musimy go ochrzcić. - Przecież ja nie mam nic przeciw temu, zostawcie mnie tylko w spokoju. - Dobrze, Ewelinko, jakoś to wszystko załatwię. Uspokój się, pomyśl o sobie, jesteś taka mizerna - powiedziała ciepło. - Właśnie chcę o sobie zapomnieć, chcę się gdzieś schować, zapaść w sen, żeby nie myśleć! Nie myśleć! Susanne wróciła na górę. Matka dziecka siedziała na łóżku, miała głęboko podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Jej też już niewiele brakuje - pomyślała ze smutkiem, a głośno powiedziała: - Po co pani wstaje? - Zejdę do kaplicy, chcę być obecna przy chrzcie mojego syna. - Nie radzę, raczej proszę się położyć. Musi pani oszczędzać siły, obojgu są wam bardzo potrzebne. Młoda kobieta posłusznie podciągnęła nogi na łóżko, leżała teraz skulona, z kolanami pod brodą. Wyglądała niemal jak dziewczynka. - Pani Danko - zaczęła Susanne. - Myślę, że trzeba dać spokój Ewelinie. Ona jest taka wyczerpana, niepokoi się o brata bliźniaka. Byli ze sobą bardzo związani. Gdyby nie miała pani nic przeciw temu, to może ja bym trzymała pani synka do chrztu. Ojcem chrzestnym byłby pan doktor Trzaska, to wieloletni przyjaciel rodziny. - Doktor Trzaska? Chirurg? - Tak. Chirurg, wspaniały, wielu ludziom uratował życie. W czasie ceremonii chrztu Ewelina weszła do kaplicy i stanęła z boku. - Andrzeju, ja cię chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego - powiedział uroczyście ksiądz, po czym skropił główkę dziecka wodą. W tym momencie przez jeden z witraży wpadła do kaplicy smuga słońca i ozłociła całe wnętrze. Może to dobry znak - pomyślała Susanne. I naprawdę zmieniło się na lepsze, dziecko zaczęło przyjmować pokarm, biegunka ustała. Doktor nie obawiał się już o jego życie. Trochę 211 lepiej poczuła się też matka dziecka, wstawała z łóżka, a Susanne zabierała ją nawet na krótkie spacery po parku uważając, że świeże powietrze jest najlepszym lekarstwem