... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Nie. - Nawet na chwilę? - nalegał. - Nie. Przynajmniej tak mi się wydaj e. Pamiętam, że kiedy usłyszałem syreny policyjne i wycie karetki, wyszedłem na dwór, żeby zobaczyć co się dzieje, i on zrobił to samo. Mniej więcej za godzinę dowiedziałem się o strzelaninie. 220 - O której pani Cole zeszła na dół? - Tuż przed dziewiątą. - Uśmiechnął się złośliwie. - Profesorek umierał ze strachu, że będzie musiał znowu przesuwać rezerwację. - Czy na pewno wybierali się do Gordon's? - Riley chciał się przekonać, czy recepcjonista nie będzie przeczył samemu sobie. - Na sto procent. Pamiętam, jak pomyślałem, że profesorek wolałby pewnie Abetone 's. Nie wygląda na kogoś, kto lubi najmodniej sze knajpy. Idę o zakład, że to pani Cole wybrała restaurację. - Czy pamięta pan może, co miała na sobie tamtego wieczora? - Delaney zignorowała zdumione spojrzenie Rileya. - Pani żartuje? Kto mógłby zapomnieć? - Blackwell wzniósł oczy do góry w udawanym oburzeniu. - Miała na sobie kombinezon z czarnej lycry, z dekoltem do pępka, biało-czarną skórzaną kamizelkę i takie same kowbojki. - Jak się udali do restauracji? Jej samochodem, jego czy na piechotę? -zainteresował się Riley. - Nie mam pojęcia. - Blackwell wzruszył ramionami. - Może odźwierny będzie wiedział. Niestety, nie pamiętał, a w książce parkingowej nie było wzmianki, aby pani Cole zabierała swój samochód z garażu w sobotę. - Jeśli o mnie chodzi, mamy ją - rzuciła Delaney przez ramię. Wchodzili właśnie do baru w hotelu Jerome. - Teraz musimy tylko ustalić, w jaki sposób dotarła z hotelu do domu Lucasa i z powrotem. - Na piechotę - podsunął Riley. Starał się przekrzyczeć huk miksera. - Fakt. - Powitał ich monotonny szum rozmów i grzechot kostek lodu w szklankach. Delaney rozglądała się uważnie, aż zobaczyła rękę w górze i siwą czuprynę ojca. Machał do nich z sąsiedniej, mniejszej salki. - Jest tata. Niemal w ostatniej chwili dostrzegła Jareda przy tym samym stoliku. Był w krawacie i brązowym garniturze, tak ciemnym, że wydawał się prawie czarny. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że wrócił z pogrzebu Susan. - Cześć. - Uśmiechnęła się, lecz nie zareagował. Chciał wstać, ale powstrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Co za miła niespodzianka. Nie spodziewałam się ciebie. - Przez przypadek spotkałem twojego ojca. - W jego oczach był smutek. - Cieszę się. - Obserwowała, jak przywitał Rileya skinieniem głowy i upił łyk piwa. Pogrzeb, długa samotna jazda z cmentarza, nic dziwnego, że nie tryskał optymizmem. Riley zaraz zapalił papierosa. - I co, Gordon? Znalazłeś duchy przeszłości? - E, tam - burknął ojciec. - Przez ostatnie czterdzieści lat Aspen zmieniło się tak samo jak Hollywood. Chyba tylko gór nie przemalowali, wyremontowali albo wyburzyli. Gdyby nie freski na suficie, nie wiem, czy poznałbym tę knajpę. Kelner podsunął im koszyczek z prażoną kukurydzą. Riley zamówił piwo beczkowe, Delaney poprzestała na soku pomidorowym. 221 - I co? - Ojciec nie owijał w bawełnę. - Czego się dowiedzieliście o Rinie? - Że była sama, rzekomo w pokoju, gdzie miała się przebierać do kolacji, od około ósmej dziesięć do prawie dziewiątej. To mniej więcej czterdzieści pięć minut. A na policji zarejestrowano nasze wezwanie o ósmej trzydzieści siedem. -Riley strząsnął słupek popiołu. - I miała na sobie czarny kombinezon z lycry. - Delaney wybrała kilka ziaren z koszyka. - To wymarzony strój na taką wyprawę. Czerń stapia się z mrokiem, obcisła tkanina zmniejsza ryzyko, że włókna zostaną na krzewach. A do tego jest to na tyle efektowne, że wystarczy krzykliwa kamizelka i dobrane buty i mamy strój wieczorowy. - Więc naprawdę sądzicie, że to ona? - Gordon pochylił się nad stołem. Riley powoli skinął głową. - To przypomina jej poprzednie próby. - Przerwał mu kelner przynosząc napoje. Riley poczekał, aż oddali się do innego stolika. - Poprzedni zamach na Lucasa również odbył się nocą. Wówczas udało się jej niepostrzeżenie wejść do hotelu, a następnie przekonać pokojówkę, by ją wpuściła do jego apartamentu. Nie działała pod wpływem impulsu, wszystko zaplanowała, i teraz prawdopodobnie było tak samo. Ale tym razem zadbała nawet o alibi. - Nie wiemy tylko - Delaney sięgnęła po następną garść kukurydzy -jak się dostała z hotelu do domu Lucasa. Według parkingowego j ej samochód przez całą sobotę stał w garażu. - Nadal twierdzę, że poszła na piechotę. - Riley uniósł do ust oszronioną szklankę. - Z hotelu do domu jest nie więcej niż dwie mile, maksimum trzy. - Ale popatrz, jakie to ryzykowne! - sprzeciwiła się. - Nie chciałaby chyba ryzykować, że wpadnie do hotelu spocona i zgrzana. Zresztą to by znacznie ograniczyło czas, jaki miałaby do dyspozycji na terenie posiadłości. Przecież nie była nawet pewna, czy Lucas będzie na zewnątrz. - Szyby w oknach nie są kuloodporne - mruknął Riley. - Nadal twierdzę, że miała jakiś środek transportu. - Droga do posiadłości jest kręta i wąska, nie miałaby gdzie zawrócić. -Riley nie dawał się przekonać. - Mogła zaparkować u podnóża góry, wtedy miałaby niewiele do przejścia na piechotę. - A skąd wzięła samochód? - Będąc na zakupach wynajęła drugi i zostawiła go kilka przecznic dalej. Riley nie wykluczył tej możliwości. - Jutro to sprawdzimy. - Czy nie lepiej byłoby wziąć taksówkę? - wtrącił Gordon. - Jutro skontaktujemy się z korporacją taksówkarską. - A jeśli była w przebraniu, jak w Nowym Jorku? - Delaney żuła kukurydzę. - Sprawdzimy każdy kurs. - Riley bawił się niedopałkiem. - Jezu. - Delaney nie uśmiechała się tak żmudna praca. - Słuchajcie! - Wyprostowała się gwałtownie. - A może rower górski? Wszędzie ich pełno. Łatwo go zaparkować i łatwo ukryć. Czarny kombinezon, kask na włosy... 222 - Niezły pomysł. Od tego zaczniemy. - Nie. Zaczniemy od sprawdzenia, ile czasu zajęłaby jazda samochodem i na piechotę, z hotelu do domu i z powrotem. - Przelotnie spojrzała na Jareda. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie odezwał się ani razu. Z ponurą miną wpatrywał się w dno szklanki. - Co ty o tym sądzisz, Jared? Podniósł głowę