... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jej bro- dawki były pomarszczone i sztywne, piersi kołysały się, oczy miała mocno zaciśnięte w oczekiwaniu na zbliżający się orgazm. I nagle straciła oddech i zaczęła drżeć, a Tytus wytrysnął w nią głęboko. Dopiero po blisko minucie przestała dygotać i otworzyła oczy. Przez moment dostrzegł w nich coś, co było podobne do uczucia. Ale to nie mogło być to, oczywiście. Przeszli przez zbyt wiele kłótni i rozbili swoje namioty zbyt daleko, na przeciwległych wzgórzach. Nadine leżała ozdobiona i umazana spermą Tytusa, aż wreszcie napięcie zaczęło uchodzić z jej piersi, brodawki zmiękły, a ona sama westchnęła i usiadła. — Myślę, że powinnam wziąć kąpiel — zauważyła. Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Tytus znalazł spodnie od piżamy i wcią- gnął je. — Kto tam?— Tytus? Tu Carl. Właśnie wróciłem. — Świetnie — odparł Tytus. — Może porozmawiamy jutro?— Aż tobą wszystko w porządku? Słyszałem w telewizji, co się stało. — Wszystko w porządku, dzięki. Jestem trochę roztrzęsiony. Ale to chyba całkiem normalne w takiej sytuacji. — Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz — powiedział Carl. — Pożyczyłem Po-rsche. Tytus spojrzał znacząco na Nadine, ale ona jedynie wyrzuciła ręce do góry w geście żydowskiej matki. Miało to znaczyć: „Jest już dorosłym chłopcem, co mogę poradzić?”— Postawiłem chyba sprawę jasno, prawda? Nie życzę sobie, żebyś używał Porsche — powiedział Tytus. — Masz przecież Zephyra. — Och, Tytus. Miej serce. Ledwo mogę wciągnąć dziewczyny do Zephyra. — Kiedy byłem w twoim wieku, wszystko co miałem to stuknięty Nash 600. Zapanowała cisza. Potem Carl odezwał się słabym głosem:— Porsche też jest trochę stuknięty. — Zniszczyłeś Porsche? — warknął Tytus. Żyły na jego szyi nabrzmiały, a pięści za- cisnęły się. — Co się stało? Jak mocno?— No — zaczął Carl ostrożnie — przód nie wygląda zbyt dobrze. Zostawiłem go w warsztacie przy Ulicy H. Tytus wpatrywał się w drzwi i postanowił, że dla dobra tego, co chciał zrobić, żeby zniszczyć Marshalla Robertsa, lepiej będzie, jeśli ich nie otworzy. Bo, Jezu Chryste, gdy-by je otworzył i zobaczył Carla, zdeptałby tę chodzącą kreaturę, a to oznaczałoby koniec między nimi — nim i Nadine. Próbował sobie wytłumaczyć: to tylko samochód, samochód można naprawić. Był jednak pewien, choć Carl tego nie powiedział, że na pewno niewiele z niego zostało. Ty- tus był perfekcjonistą — najmniejsze zadrapanie wystarczyło, żeby go całkowicie znie-chęcić do auta. — W porządku, Carl — powiedział głosem zimnym, jak płyta nagrobkowa w mroź-ny poranek. — Tym razem daruję ci. Załatw naprawę samochodu, a potem jeszcze do tego wrócimy. Nadine, wysoka i naga, wyższa od niego, podeszła i położyła mu ręce na ramionach. — Jesteś fascynującym mężczyzną — powiedziała. — Chciałabym tylko móc cię kie-dyś naprawdę polubić. Natychmiast zamknął oczy i kiwnął głową. — Odwzajemniam tę chęć — powiedział. — W najwyższym stopniu odwzajem-niam. Rozdział dziesiątySusie weszła do pokoju i stanęła na ukośnym trójkącie światła słonecznego. Patrzy-ła na niego poważnie. — Tatusiu? — zapytała. — Co się stało?Usadowił się wygodnie na skrzypiącym wiklinowym krześle. Miał zmierzwione wło-sy i wyglądał na zmęczonego. Gdzieś na zewnątrz chrypiące radio grało „La Cucaraca”. Był to jeden z tych wyczerpujących dni w Arizonie, gdy rtęć na skali termometru po-kazuje sto jeden stopni Fahrenheita i nawet saguary zdają się nie dawać cienia, a hory-zont faluje od szklistych miraży. Wyciągnął rękę do Susie, a ona podeszła i przytuliła się do niego. Pachniała jeszcze czekoladką, którą przed chwilą zjadła. Wycałował złotowłosą grzywkę na jej czole i po- wiedział:— Przejdzie mi. Ale przecież kochałem go. Był dobrym przyjacielem. Wesołą, miła osobą. Czy oni go pochowają?— Myślę, że tak. To zależy od tego, czego zechce jego rodzina. Pochodził z Omaha i pewnie zabiorą go tam samolotem. Susie zamilkła na chwilę, lekko głaszcząc grzbiet dłoni Daniela. Potem odezwała się cichutkim głosem:— Smutno mi. Modliłam się za niego dziś rano. — Ja także — powiedział Daniel. — Pamiętasz tę starą piosenkę, która ci śpiewałem, kiedy byłaś bardzo mała, kiedy mamusia była jeszcze z nami?„Mój tatko zakończył swoje życie długieZostawił mi konie, aby szły za pługiem”Susie zaśpiewała z nim tę piosenkę z dawnych, minionych czasów. Dzisiaj, w ten upalny dzień, śpiewali ją dla Willy’ego Monahana. Daniel pomyślał, że zostało jeszcze trochę uczucia, jeszcze trochę miejsca na prawdziwy żal i smutek w tym zagonionym, zmęczonym świecie. 8283Cara weszła do pokoju i stanęła słuchając. Poprzedniej nocy oboje nie zmrużyli oka. Próbowali rozmawiać, upić się, kochać. . . Ale była to zbyt gorąca noc i nagła śmierć Wil-ly’ego zbyt ich przygnębiła. Daniel przysnął tylko na pięć czy na dziesięć minut na krze-śle. Śniła mu się uśmiechnięta głowa Willy’ego, wirująca w powietrzu. Obudził się prze- straszony, cały spocony i drżący. W tej chwili nie wiedział dokładnie, czy śmierć Willy’e-go miała miejsce naprawdę, czy była tylko nocnym koszmarem. Cara uklękła obok nie-go, naga i miękka. Uspokajała go. Mimo to noc wydawała się dłuższa i ciemniejsza niż jakakolwiek noc w historii ludzkości. — Otwierasz na lunch? — zapytała Cara. Daniel potrząsnął głową. — Wywieś kartkę w oknie, dobrze?— Pewnie, ale kiedyś musisz zacząć żyć dalej. — Przecież wiem. — Ronald był tu dziś rano — odrzekła. — Pytał, czy może coś dla ciebie zrobić. Miły jest, prawda?— Pewnie. Najmilszy indiański przestępca drogowy w tej części kontynentu