... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jezus wskazał na postać nad swoją głową i powiedział głośno, tak by wszyscy mogli słyszeć: - Zacheuszu, pośpiesz się i zejdź z drzewa; dzisiaj jeszcze zatrzymam się w twoim domu. Ze ściśniętym gardłem, nie mogąc opanować łez, patrzyłem, jak mój pan, zszedłszy z drzewa, niezdarnie podchodzi na swoich cienkich nogach, aby uścisnąć młodego kaznodzieję. Byli oczywiście tacy, którzy dziwili się, dlaczego Jezus postanowił zatrzymać się na odpoczynek w domu celnika, grzesznika, jak niektórzy szemrali między sobą; inni zaś, łącznie ze mną, byli zupełnie zaskoczeni faktem, że jezus znał imię Zacheusza. Większość jednak wydawała radosne okrzyki, kiedy Zacheusz, przedstawiwszy mnie Jezusowi, oddalił się razem z nim, a jego towarzysze rozeszli się do domów przyjaciół. Ku mojemu wielkiemu żalowi nie mogłem spędzić nawet chwili z Zacheuszem i Jezusem. Kiedy wróciłem do pałacu, czekał na mnie posłaniec z wiadomością, że karawana Malthusa przybyła z Etiopii na dwa dni przed wyznaczonym terminem i właśnie wyładowuje towary w naszym magazynie, tak że zmuszony byłem tam pozostać do późna w nocy. Chociaż od Szemera dowiedziałem się, że obaj spędzili ze sobą wiele godzin w orzeźwiającym chłodzie atrium, sam Zacheusz nie mówił mi wiele o przebiegu tego spotkania, a ja nigdy go nie pytałem, uważając, że gdyby zechciał, sam wszystko by mi przekazał. Wystarczy powiedzieć, że po wizycie Jezusa usposobienie Zacheusza stało się pełne łagodności i spokoju, czego nie widziałem od czasu jego szczęśliwych dni małżeństwa. Jego pogodny nastrój nie trwał jednak długo, i to właśnie ja okazałem się tym, kto zburzył ten nastrój. Pewnego ranka byłem w magazynie, aby nadzorować dużą dostawę zielonych fig przeznaczonych do wysyłki do Damaszku, kiedy setnik Marek Krispus przekazał mi tę wstrząsającą wiadomość. Pobiegłem do pałacu i zastałem Zacheusza przy śniadaniu. Kiedy wszedłem do jadalni, powitalny uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. - Stało się coś złego - zauważył, nim zdążyłem się odezwać. Skinąłem głową, nie mogąc znaleźć słów, aby mu przekazać tę wieść. - Mów, Józefie - powiedział. - Przynajmniej nie usłyszę tego na pusty żołądek. Wciągnąłem głęboko powietrze. - Jezus nie żyje! - Co? - Jezus nie żyje - powtórzyłem. - Jak to się stało? - zapytał cichym głosem. - Ukrzyżowali go za bunt przeciw Rzymowi. - Poncjusz Piłat? - Tak, przy pomocy arcykapłanów, którzy twierdzili, że Jezus był tylko fałszywym Mesjaszem, który zwodził lud. Zacheusz przycisnął rękę do piersi i zamknął oczy. Widziałem, jak jego usta się poruszają. Pochyliłem się nad stołem i położyłem mu rękę na ramieniu. Potem usłyszałem jego słowa: - Czy to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? - Czy to wszystko? Wszystko? Czy to nie jest aż nazbyt dużo? Otworzył wreszcie oczy i zobaczyłem, że pojawiły się wokół nich zmarszczki, które były zapowiedzią uśmiechu. Dlaczego się uśmiechał? Pogładził moją rękę, jak gdyby pocieszając mnie, i rzekł: - Grób, do którego złożono jego ciało - ten grób okaże się pusty. - Pusty? Co ty mówisz? - Okaże się pusty - powtórzył niemal szeptem. - Skąd wiesz? Znowu pogładził moją rękę. - Jezus powiedział mi to zaledwie dwa tygodnie temu, kiedy razem siedzieliśmy w atrium. Rozdział ósmy W godzinę po otrzymaniu ode mnie wiadomości o Jezusie Zacheusz wysłał do Poncjusza Piłata w Jerozolimie posłańca z listem, zawierającym rezygnację z funkcji przełożonego celników. List, który przepisałem na pergaminie, sygnowany przez Zacheusza, zawierał krótką informację, że od tej chwili nie może on dalej służyć Rzymianom w żadnej formie i pod żadnymi warunkami. Kiedy skończyłem przepisywać list, chciałem opuścić jadalnię, ponieważ w tym dniu miałem do załatwienia wyjątkowo dużo spraw. - Zostań, Józefie - zawołał za mną Zacheusz. - Mamy dzisiaj jeszcze wiele do zrobienia, nim słońce zajdzie. Zacząłem wyjaśniać, że zalegam już z innymi obowiązkami, spodziewając się, że to zrozumie, ale on z niezwykłą stanowczością kazał mi zostać na miejscu. Usiadł naprzeciw mnie, od czasu do czasu z grymasem bólu kładąc rękę na tunice okrywającej jego pierś. Wydawało się, że nawet oddychanie sprawia mu wielką trudność. - Jesteś chory, Zacheuszu? Coś cię boli? Próbował się uśmiechnąć. - Moje stare serce - powiedział ochrypłym głosem - przypomina mi, że przeżyło już lata swojej służby... zresztą ja chyba także. - Czy mam posłać Szemera po lekarza? - Nie, nie, czeka nas zbyt wiele pracy. A teraz wysłuchaj mnie uważnie, Józefie. Jak wiesz, zawsze twierdziłem, że moim najcenniejszym kapitałem są ludzie, których zatrudniam w moich magazynach, na straganach i na farmach. Ich wszystkich trzeba zawiadomić, że począwszy od dnia dzisiejszego, nie pracują już dla mnie, ale dla siebie. Niech nasi urzędnicy natychmiast przygotują niezbędne dokumenty, przepiszą tytuły własności farm i składów na tych, którzy swoją sumienną pracą w tak wielkim stopniu przyczynili się do sukcesu każdego przedsięwzięcia. Jestem pewien, że zachowałem się wówczas głupio, zrywając się na równe nogi i krzycząc: - Chcesz wszystko oddać? Przeszło pięćdziesiąt lat życia poświęconego pracy...?! Zacheusz poczekał cierpliwie, aż usiądę z powrotem. - Niczego nie oddaję. Każdy, kto otrzyma moją własność, musi zapłacić pewną cenę. Myślę, że jeden grosz wystarczy - uśmiechnął się - aby transakcja była legalna. Ten pałac zatrzymamy, ty, ja i Szemer, jako nasz dom na resztę życia. To jest i tak o wiele za dużo, jak na nasze skromne potrzeby, ale obawiam się, że jesteśmy za starzy i zbyt przyzwyczajeni do naszego trybu życia, aby zapuszczać korzenie w jakimś innym miejscu. - Dlaczego, Zacheuszu? Dlaczego to robisz? - A dlaczego nie? Nie mam żadnego spadkobiercy, podobnie jak ty