... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— A ja na pewno jestem potomkiem Fredericka Deckera McKenny. — Ale dlaczego ktoś miałby chcieć ich śmierci? — zapytała Morello. — Myślę, że mógł to być żal… wściekłość — odparł nieco wymijająco Decker. Nie chciał wtajemniczać Toni Morello w swoje koszmary i rozmowy z nieżyjącą Cathy. — Ten ktoś musiałby być bardzo pamiętliwy — stwierdziła kapitan Morello. — Chyba nawet ja już bym sobie odpuściła. — Pani może tak… — zaśmiał się Decker. — Ale czy my wszyscy przebaczyliśmy Żydom ukrzyżowanie Chrystusa? A to było jeszcze dawniej. — Może pradziadek pańskiego mordercy był żołnierzem Unii, który natknął się na członka Upiornej Brygady, i teraz mści się na potomkach wszystkich oficerów, którzy wchodzili w jej skład… — Morello wzruszyła ramionami. — Tylko tak sobie głośno myślę. Pan wie więcej na temat motywów, które pchają ludzi do zbrodni. — No cóż, może i wiem więcej, ale ludzie zabijają z tak różnych powodów, że nawet nasi eksperci załamują ręce. Proszę sobie wyobrazić, że pewien facet zmasakrował i zabił swoją żonę tylko dlatego, że zbyt często podawała mu na obiad szpinak. Ale ja tu sobie gadu–gadu, a czas leci. Niech mi pani jeszcze coś przeczyta, bardzo proszę. — Dlaczego nie… Właśnie teraz zaczyna się najciekawsza część. Wczesnym rankiem szóstego maja Longstreet wydał swoim dywizjom rozkaz przemarszu w okolice Parker Storę przy Pomarańczowym Trakcie. Była z nimi Upiorna Brygada. Na miejsce przybyli o świcie i zorientowali się, że armia Unii idzie szeroką ławą przez tamtejszy las, a dywizje Hetha i Wilcoxa uciekają w popłochu. Wtedy Longstreet rozmieścił dywizję Kershawa na prawo od traktu, a dywizję Fielda po lewej. Zdołali zatrzymać na jakiś czas żołnierzy Unii, ale z powodu gęstego poszycia leśnego nie mogli posunąć swoich linii do przodu. Żołnierze obu armii ukryli się w lesie i nawet nie widzieli się i wzajemnie, ale wiedzieli, że są blisko siebie. Było cicho i spokojnie. Nikt nie śmiał nawet głośniej odetchnąć. Tak minął im cały dzień, aż do wieczora… W pewnym momencie któryś z żołnierzy kaszlnął i natychmiast wszędzie rozległ się huk muszkietów i strzelb. Ludzie padali, oficerowie krzyczeli i powstało straszliwe zamieszanie. Toni Morello założyła okulary. — Przeczytam panu fragment z pamiętnika, bo nie potrafię barwnie opowiadać. „Żadna ze stron nie ugięła się, ale ja na własne oczy widziałem ludzi skoszonych kulami. Padali żołnierze i oficerowie. Wówczas zdałem sobie sprawę, że naszym liniom grozi załamanie. Posłałem tedy natychmiast po generała–majora Maitlanda i pułkownika Meldruma, któremu poleciłem, by wysłał do walki jednego ze swoich upiorów, abyśmy mogli naocznie się przekonać, jakie wsparcie może nam dać ów oddział śmiałków. Pułkownik Meldrum zaoponował jednak, argumentując, iż powinniśmy wysłać co najmniej czterech ludzi. Ale ja, niech mi Bóg świadkiem, bałem się wysyłać nawet jednego. Wtedy czarny służący John powiedział, iż jeśli upieram się przy samotnym człowieku, rekomenduje majora Shrouda, który naonczas był we władaniu Changó, boga piorunów i błyskawic. Wybór ten wydał mi się o tyle zasadny, że gęste poszycie i drzewa łatwo mogły się zająć ogniem, a kierunek wiatru nam sprzyjał. Po chwili nadszedł major Shroud i w obecności nas czterech odprawił inkantacje, a służący John wsparł go swoimi rytuałami. Nieprzyjaciel był już bardzo blisko, wokół nas gwizdały kule. Pospiesznie zakończono rytuał i nastąpiła przemiana majora Shrouda w owo straszne widmo, w żywy szkielet, którego widok odbierał nam wszelką odwagę. Kiedy upiór zniknął w gęstwinie, już po kilku sekundach zobaczyliśmy drzewa uderzane błyskawicami tak jasnymi, jakich nikt wcześniej nie oglądał. Ogień wybuchał w kilku miejscach jednocześnie i nie było sposobu uchronić się od tego piekła. W kilka chwil cały las stanął w płomieniach. Znam krzyki ludzi trafionych szybką kulą i tych, których posiekały odłamki szrapneli. Ale to, co usłyszeliśmy, przechodziło wszelką miarę ludzkiego cierpienia. Tej nocy pod Wilderness rozlegały się krzyki i wycia tak przejmujące, jakby były to wydobywające się z dna piekieł głosy potępionych dusz, nie mogących wyrwać się z mocy ciemności. Brzmiała w nich dzika rozpacz, beznadzieja i śmiertelne przerażenie. Twarze Maitlanda i Meldruma były tak białe, jakby sami byli duchami skazanymi na potępienie. Nie mogłem jednak czekać, wydałem więc rozkaz bezpośredniego natarcia dywizjom Andersona i Wofforda, a pułkownik–porucznik Sorrel dostał rozkaz podejścia do żołnierzy Unii od prawej flanki. Zaraz potem przybył ze swej upiornej misji major Shroud. Jego ciało powróciło do istnienia, ale twarz i włosy miał ubrudzone popiołem i sadzami, a mundur nadszarpnięty ogniem. Dostał polecenie oddalenia się na tyły i zaczerpnięcia oddechu co skwapliwie uczynił. Nad ranem poszliśmy obejrzeć pole śmiertelnych zmagań Unii z demonem. Serca nasze ściskały się przerażeniem i bólem, gdy oglądaliśmy poskręcane zwłoki, zwęglone do cna ciała i szczątki tych, których wnętrzności zwisały z krzaków i gałęzi. Pomimo zadowolenia z rozgromienia dywizji Unii, powziąłem stanowczą decyzję, że był to pierwszy i ostatni raz, gdy zezwoliłem na udział w walce magicznych mocy Santerii. Wojna nigdy nie dodaje splendoru, ale ma swoje zasady i wzory, które należy respektować. Gdyby nasze ukochane Południe miało wygrać tę wojnę, nie mogłem dopuścić, by nasze wojska okryły się wstydem i hańbą. Kiedy zebrano naszych wolontariuszy, podziękowałem im przekazałem moją decyzję. Wtedy jednak major Shroud wpadł w straszliwy gniew i oświadczył, iż nie spocznie dopóty, dopóki ostatni z wrogów nie polegnie. Ciskał przy tym tyle przekleństw i furia jego była tak wielka, iż niezwłocznie poleciłem umieścić go pod strażą. Czarny służący pułkownika Meldruma poinformował mnie, że gdy major Shroud powrócił z misji, Changó nadal władał jego duszą i umysłem. Zapytałem, jakie egzorcyzmy pomogłyby w uwolnieniu majora od dręczących go sił ciemności, i wówczas usłyszałem słowa, które wstrząsnęły mną do głębi: major Shroud okazał się tak sprzyjającą demonowi Changó osobowością, iż pewnością pozostanie pod jego władzą aż do dnia swojej śmierci