... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale co się działo w tym, od miesiąca oczekiwanym dniu finału - trudno opi- sać! Fantastycznie wzbogacili się sprzedawcy gwizdków, daszków słonecznych albo przeciwdeszczowych, różnych napojów i innych drobiazgów. Puste, ciemne pociągi z wielkimi napisami nad przednimi szy- bami: „Stadion Wembley" wpadały na oświetlone perony stacji, a po chwili rozsuwały się drzwi z napisami „Nie opierać się", we wnę- trzu zapałały się światła i tłumy kibiców, jeszcze spokojnych, jesz- cze pokojowo nastawionych, wlewały się do wagonów, wypełniały je aż do całkowitego, dobrodusznego wypełnienia. Wagony w mgnie- niu oka przesiąkały trudnym do opisania skomplikowanym zapa- chem tytoniu, piwnego oddechu, oleju silnikowego, potu i pasty do butów, ale wtedy pociąg ruszał i rozpędzał się, pędząc coraz szyb- ciej w głąb tunelu, i zapachy wylatywały przez otwarte górne szy- by okien i zostawały w ciemnościach tuneli. Kibice, dzieląc się bojowym duchem, usiłowali śpiewać pieśni swej młodości. Zachowywali się tak, jakby starali się przestrzegać reguły gry, których Kora, przyciśnięta przez tłum do Milodara, nie znała. Więcej -jako doświadczony agent InterGpolu była zmieszana i niemal przestraszona tym, że Milodar, po raz pierwszy, od kiedy pamiętała, pojawił się cieleśnie, i to tak blisko - świetnie czuła jego pierś, ręce, wyczuwała oddech, twardy wąs łaskotał ją w policzek. - Ja też czuję się zagubiony - przyznał Korze, pieszcząc odde- chem jej ucho. - Pewnie już czas, bym się ożenił. Znalazł sobie czas na marzenia! Komisarz Milodar był najlepszą partią i starym kawalerem, na którego polowało, przestrzegając albo i nie przestrzegając reguł gry, kilka tysięcy urodziwych i nieurodziwych mieszkanek Galaktyki. Być może, twierdziły złe języki, specjalnie wymyślił dla siebie zasady: nigdy i nigdzie nie pokazywać się cieleśnie, ponieważ obawiał się porwania. Na pewnych planetach dorastają odważne i bezstresowe dziewoje, gotowe do porwania i zhańbienia mężczyzny, który wpadł im w oko. Tylko wąski krąg najwyższych szarż InterGpolu i, być może, najbliżsi przyjaciele komisarza wiedzieli, że Milodar był już żonaty, ale, niestety, pod powłoką pięknej dziewczyny ukrywało się niezbyt sympatyczne stworzenie z pewnego peryferyjnego globu, któ- re miało nadzieję tym sposobem omotać komisarza, szantażować go i przeniknąć do najskrytszych sekretów Ziemi. Co prawda to nie tro- ska o bezpieczeństwo bierni spowodowała, ze Komisarz stał się za- twardziałym kawalerem, chociaż zachował szczere uczucie do wra- żej powłoki, wykonanej przecież tak znakomicie! Kochał ją nawet i teraz, i do tej chwili zachował trójwymiarowe zdjęcia swojej pierw- szej żony, mimo że jej prawdziwe macki i żuchwy dawno już zgniły na pewnym odległym cmentarzysku, w pasie Asteroid. Niedawno Milodar interesował się pływaniem synchronicz- nym i nie opuszczał ani jednych zawodów, w których uczestniczy- ły bliźniaczki Julietta i Makbetta Żyliny. Ale którą z nich się inte- resował i która z nich podarowała mu klips do nosa, pozostawało tajemnicą nawet dla Kory. Pociąg pędził ku stacji przeznaczenia, nie zatrzymując się na niektórych stacjach, podporządkowany swemu celowi - dowieźć swą partię, swój tysiąc kibiców na Wembley-2 i nikogo nie interesowało, w jaki sposób osiągnie swój cel. Ktoś zaczął rytmicznie klaskać. Ta-ta, ta-ta-ta! Cały wagon to podchwycił, nawet Kora wiedziała, jak interpretować te klaski i tu- pania w podłogę - stare jak cały świat zawołanie: „Spar-tak - mi- strzem jest!" Wagon kiwał się, kibice tupali i klaskali, podkręcając się. Milo- dar, korzystając z niezwykłej sytuacji, głaskał biodro Kory, na szczę- ście było tak ciasno, że głaskał przy okazji również biodra innych kibiców, za co w końcu oberwał od rudego krzywonosego sąsiada, który nawet w tej ciasnocie zdołał przyłożyć nieźle komisarzowi, dodając mentorskim tonem: - My tu nie po to się zebraliśmy. - Zniszcz go! - syknął rozjuszony komisarz. W InterGpolu działa takie prawo: komisarze i superkomisarze sami nigdy nie parają się gwałtownymi czynami. Przywołują w tym celu agentów. - Ale ja się z nim zgadzam - powiedziała Kora. - Nie po to tu jesteśmy. - A po co? - mało logicznie zapytał komisarz. Ale pociąg już hamował przed peronem stacji „Stacja We- mbley-2". Dalej to już poniósł ich tłum, musieli tylko przestawiać stopy, żeby nie upaść i nie dać się rozdeptać. Wszystkie linie schodów w metrze jechały tylko do góry, a i tak z trudem dawały sobie radę z ludzką rzeką, ale nikt nie narzekał, ludzie nawet jakoś dziwnie cieszyli się, już smakując przyjemność, jakiej będą zażywać przez najbliższe dwie godziny. Na ulicy było pochmurno - pogoda zmieniła się w czasie, kie- dy jechali metrem. Kora odnotowała ten fakt i chciała podzielić się nim z komisarzem, ale natychmiast o tym zapomniała