... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Raistlin nie widział go wyraźnie; przed oczami wciąż mu się mąciło z wściekłości. Pamiętał jednak, że był wysoki, gładko ogolony i miał długie włosy, które spływały mu na ramiona, zasłaniając uszy. Ubrany był w skórzany strój z frędzlami, na ramieniu nosił łuk. Mężczyzna podszedł do wdowy. – Sądzę, że to pani powinna opuścić Solące – powiedział cichym głosem, który nie wyrażał groźby, jedynie stwierdzał fakt. Wdowa popatrzyła na niego wrogo i rozejrzała się po tłumie za jego plecami. – Pozwolicie temu mieszańcowi tak do mnie mówić? – spytała. – Tanis ma rację – stwierdził Otik, podchodząc, aby go poprzeć. Machnął pulchną dłonią, w której wciąż trzymał flaszkę brandy. – Wracaj do Haven, dobra kobieto. I zabierz ze sobą Belzora. Nie jest nam potrzebny. My troszczymy się o swoich bliźnich. – Zabierzcie matkę do domu, chłopcy – powiedział krasnolud. – Nie martwcie się o ojca. Zajmiemy się jego pogrzebem. Z pewnością będziecie chcieli wziąć w nim udział; damy wam znać, kiedy przyjdzie czas. Raistlin pokiwał głową, nie mogąc wymówić słowa. Schylił się i podniósł matkę. Kobieta zwisała bezwładnie w jego ramionach jak szmaciana lalka, którą rozszarpały i pogryzły wściekłe psy. Wodziła wokół tym szklanym wzrokiem, który Raistlin dobrze znał. Serce mu się ścisnęło. – Mamo – powiedział cicho. – Pójdziemy teraz do domu. Rosamun nie odpowiedziała. Wydawało się, że nawet go nie usłyszała. Leciała mu przez ręce jak nieżywa. – Caramonie? – Raistlin obejrzał się na brata. Caramon ze łzami w oczach pokiwał głową. Wspólnie zanieśli matkę do domu. Rozdział 3 Następnego poranka Gilon Majere został pochowany pod vallenami i zgodnie ze zwyczajami mieszkańców Solące na jego grobie zasadzono drzewko. Synowie Gilona przyszli na pogrzeb. Jego żona nie. – Ona śpi. – Caramon zaczerwienił się ze wstydu, że skłamał. – Nie chcieliśmy jej budzić. W rzeczywistości nie mogli jej docucić. Do południa wszyscy już wiedzieli, że Rosamun Majere wpadła w kolejny trans. Tym razem pogrążyła się w nim tak głęboko, że nie dochodził do niej żaden głos – choćby nie wiem jak ukochany – który ją wołał. Sąsiedzi przychodzili złożyć kondolencje i podsunąć pomysły na przy wrócenie jej do przytomności. Niektóre z tych metod, na przykład podsunięcie pod nos soli trzeźwiących, Raistlin wypróbował. Inne, jak wielokrotne kłucie szpilką, nie. Przynajmniej z początku, póki nie zdjął go potworny strach. Kiedy tylko rozeszła się wieść, że Rosamun nie chce jeść, sąsiedzi zaczęli znosić najbardziej kuszące potrawy. Sam Otik przyniósł z gospody ogromny kosz smakołyków, wśród nich parujący garnek swoich słynnych ziemniaków z przyprawami. Karczmarz był święcie przekonany, że żadna żywa istota, a i bardzo niewiele nieżywych, nie mogłaby się długo opierać ich cudownej, czosnkowej woni. Caramon odebrał jedzenie z bladym uśmiechem i cichym podziękowaniem. Nie wpuścił Otika do domu, blokując przejście masywnym ciałem. – Czy polepszyło jej się? – spytał oberżysta, zaglądając Caramonowi przez ramię. Otik był dobrym człowiekiem, jednym z najlepszych w Solące. Oddałby swoją ukochaną gospodę, gdyby sądził, że to pomoże chorej kobiecie. Uwielbiał jednak plotkować, a w zajeździe o niczym innym nie mówiono, jak o tragicznej śmierci Gilona i dziwnej chorobie jego żony. Caramon zdołał wreszcie zamknąć drzwi. Przez chwilę słuchał, jak Otik ciężko stąpa po drewnianych kładkach, a potem zatrzymuje się, żeby porozmawiać z kilkoma kobietami z miasta. Kilkakrotnie wymienili imię jego matki. Westchnął, zaniósł jedzenie do kuchni i postawił obok reszty prowiantu. Nałożył do miski korzennych ziemniaków, dodał kuszący plaster świeżo upieczonej w cydrze szynki i nalał do kieliszka elfiego wina. Zamierzał to wszystko zanieść matce, ale zatrzymał się na progu jej sypialni. Caramon kochał Rosamun. Dobry syn powinien kochać matkę, a Caramon spełniał obowiązki dobrego syna najlepiej jak umiał. Nie byli jednak sobie bliscy. Bliższa mu była Ki tiara, która opiekowała się nim i Raistlinem więcej niż Rosamun. Caramonowi żal było matki; był zasmucony i zmartwiony jej stanem, ale przed wejściem do jej komnaty musiał się uzbroić w odwagę. Wyobrażał sobie, że tak samo będzie się czuł w przyszłości, wkraczając do bitwy. W ciemnym i nagrzanym pokoju chorej panował nieprzyjemny zaduch. Rosamun leżała na łóżku na wznak ze wzrokiem utkwionym w suficie. Najwyraźniej coś na nim widziała, ponieważ jej oczy poruszały się i zmieniały wyraz. Czasami źrenice były rozszerzone, jakby widziała coś przerażającego, a oddech miała płytki i przyspieszony. Kiedy indziej leżała spokojnie. Czasami nawet na jej wargach pojawiał się żałosny, blady uśmiech. Nic nie mówiła, przynajmniej nie zrozumiale. Wydawała tylko jakieś gardłowe, bełkotliwe dźwięki. Nigdy nie zamykała oczu. Nigdy nie spała. Nic nie mogło jej obudzić ani oderwać od majaków, które tak ją oczarowały. Jej organizm nie przestał funkcjonować. Raistlin sprzątał po niej i mył ją. Od pogrzebu Gilona upłynęły trzy dni i przez cały ten czas Raistlin nie odstępował matki. Spał na podłodze, budząc się na najcichszy dźwięk, jaki wydawała. Stale do niej mówił, opowiadał zabawne historie o figlach, jakie uczniowie płatali w szkole, opowiadał jej o swoich nadziejach i marzeniach, o swoim ogródku ziołowym i rozmaitych roślinach, które w nim hodował. Zmuszał matkę do przyjmowania płynów. Moczył szmatkę w wodzie, przykładał do jej warg i wyciskał pomalutku, żeby się nie zakrztusiła. Próbował też ją karmić, ale musiał zrezygnować, ponieważ nie mogła niczego przełknąć. Pielęgnował ją delikatnie, z ogromną czułością i bezbrzeżną cierpliwością. Caramon przyglądał się im, stojąc na progu. Raistlin siedział przy łóżku matki, czesał jej długie włosy i opowiadał jej historie o tym, jak była dziewczynką w Palanthas. – Myślicie, że znacie mojego brata – powiedział w duchu Caramon do szeregu twarzy. – Ty, mistrzu Theobaldzie, i ty, Jonie Farnishu, i ty, Sturmie Brightblade, i wy, wszyscy pozostali. Nazywacie go „Chytrusem” i „Cwaniakiem”. Twierdzicie, że jest oziębły, wyrachowany i nieczuły. Wydaje się wam, że go znacie. Ja go znam. – Łzy mu się zakręciły w oczach. – Ja go znam. Tylko ja. Odczekał jeszcze chwilę i wytarł oczy i nos w rękaw koszuli, oblewając się przy okazji winem