... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ten raz i kilka następnych. Walczył, przeciwstawiając zimne wyrachowanie szalejącej jak lśniący obłęd mocy. Wreszcie osiągnął cel i zmusił ich do osłabienia obezwładniającego obłoku. Ludzie w komnacie zaczęli odzyskiwać świadomość. Osłona wampira zelżała, ale animatorzy uzyskali siłę zdolną zagotować mózg Ksina we wnętrzu czaszki. Teraz pomogła mu jego kocia odporność. Ściśnięty niewidzialnymi kleszczami nie mógł już ich rozerwać, ale i nie dał się zdusić. Wykorzystywał każdą niezręczność wrogów, aby choć trochę osłabić ich uchwyt. I trwał tak w zaciekłej obronie, gnieciony jak granit pod śrubą. Nie dali rady. On wiedział, co zaraz będzie; uwolnią wszystkich, aby usunąć go ze swej drogi. Przypadkowych przechodniów, żołnierzy, a zwłaszcza Marę, której powstrzymanie kosztowało ich najwięcej wysiłku, może nawet na moment całkiem przestaną chronić upiora. Na to liczył. Lecz nie ocenił swych sił i tak już będących u kresu... Stało się. Nagły krzyk wyzwolonej Mary zdekoncentrował Ksina w decydującej chwili. Coś, jak olbrzymi wór piasku, zwaliło się na jego głowę. Wolę zmiotło gdzieś w niebyt. Świadomość rozdarło na strzępy. Kilkudziesięciu Ksinów przez moment kłębiło się w jednym ciele. Gigantyczny but zadeptał płomyk jego umysłu, a po nim zalały go oceany wody. Musiał zgasnąć. Przegrał i dał się ponieść. Jednak jego pogromcom było za mało, chwycili go upojeni zwycięskim szałem i szarpali jak bestie zagryzioną ofiarę. Tłamsili, poniewierali, gnietli. Ale Ksin nie czuł już tego.... Igranie z ogniem Kiedy w czasie ogólnej audiencji Rodmin poprosił króla o rozmowę na osobności, wywołał tym równie wielkie zgorszenie, jak i ciekawość. Z jednej strony było to niesłychane wręcz pogwałcenie etykiety, ale z drugiej fakt, że nadworny mag publicznie zwrócił się z jakąś sprawą do władcy, świadczył o jej niebagatelnym znaczeniu. Podobnie odebrał to i sam Redren. Wyrwany z błogiej monotonii uświęconej tradycją i zaplanowanej we wszystkich szczegółach ceremonii, zbeształ najpierw Rodmina jak chłystka za nieprzepisowe zachowanie, po czym tak samo potraktował nadgorliwego szambelana, gdy ten próbował odprawić maga z niczym. Nakrzyczawszy się wreszcie do syta, zerwał się z tronu, rzucił nań berło i zbiegł ze stopni podwyższenia, zgarniając ze sobą stojącego na nich Rodmina. Chwilę później, ku rozpaczy rwącego już włosy z głowy mistrza ceremonii, obaj zniknęli za drzwiami jednego z bocznych pomieszczeń. - Od razu widać, że nie ma Ksina! - wykrzyknął, zaledwie znaleźli się sami - gadaj z czym przyszedłeś! Rodmin, najdelikatniej jak umiał, opowiedział mu o sarkofagu Królowej Matki i o tym, co do tej pory zrobili. Redren wysłuchał go w miarę spokojnie, mimo iż pod koniec był bliski zgrzytania zębami. - I ten sukinkot ośmielił się prosić mnie o pozwolenie na wyjazd, mimo że wiedział o tym?! - wrzasnął po ostatnim słowie Rodmina. - Ja go tu zaraz... - ciskał się po komnacie. - Gadaj! - przyskoczył do maga - łeb mu pod topór, wystarczy? Długo tłumiona energia dosłownie rozsadzała Redrena, a Rodmin, mimowolnie spowodowawszy ten niespodziewany wybuch wigoru, wspinał się teraz na kolejne szczyty elokwencji, próbując ułagodzić władcę. Potrwało to trochę, zanim udało mu się wreszcie wybronić Ksina i odwieść króla od zamiaru natychmiastowego zawrócenia go z drogi. - Ty się Rodmin z powołaniem minąłeś - stwierdził na koniec udobruchany Redren - w adwokaty trzeba ci było iść, a nie żaby w garnkach gotować. Ty nawet nie dojeżdżonej babie potrafiłbyś wmówić, że ma męża ogiera. - Za pozwoleniem, Wasza Wysokość - przerwał mu mag - gdybym kiedyś taką spotkał, to na pewno nigdy nie namawiałbym jej, aby zajęła się mężem... Redren parsknął śmiechem i grzmotnął go w plecy, aż zahuczało. - Dobrze - spoważniał nagle - dość błazeństw, radź, co robić. - Można postąpić jak zwykle; sposobów jest wiele: ogień, kołek, ostrze Yev... Redren machnął niecierpliwie ręką. - Wiem, że to pewne, ale zaraz narobią krzyku, że profanuję matczyne szczątki. Ostatnio świętobliwi i tak już krzywo na mnie patrzą. Uzbierało się mi trochę... - Może by tak po cichu? - We dwóch sarkofagu nie otworzymy. Swego czasu dwunastu ludzi pokrywę kładło. Trzeba by nam pomocy, a ja garści kłaków nie postawiłbym na to, że potrafią milczeć i nie polecą od razu z ozorami do świętych. Tylko ty i Ksin potraficie jeszcze zachować przyzwoitość w tym bagnie... No! Tylko niech się wam we łbach nie przewróci od tego, co teraz powiedziałem. Nie przerywaj. Niepotrzebnie narobiłeś takiego zamieszania, trzeba było przyjść kiedy indziej. Nie przepraszaj. Wiem, myślałeś, że jak nie narobisz rabanu, to nic do mnie nie dotrze i odeślę cię do wszystkich diabłów. Prawda, miałeś prawo tak myśleć, ale w końcu jakoś zostałem tu królem i jeszcze, bogom chwała, żyję piętnasty rok od tego czasu, a wy ciągle o tym zapominacie... A zresztą, to dobrze. Do rzeczy! Ksin mówił, żeby mateczki na spacery nie puszczać, zgadza się? - Tak, panie. - No właśnie, a gdyby tak ona tam sobie leżała, a wyjść nie mogła, to co? Z czasem chybaby szczezła? - Długo by to, po prawdzie, trwało, ale tak. - Więc, żeby mateczka nie mogła wierzgać, to przykryjemy ją cięższą kołderką, znaczy damy na wierzch solidniejszą płytę, co ty na to? - Jeszcze o czymś takim nie słyszałem, ale czemu nie. Trzeba by tylko dokładniej policzyć i z naddatkiem dać, aby nie ruszyła. - Umiałbyś taki ciężar obrachować? - Tak, ale jest jeden kłopot; żadnego zabijania ani umierania koło sarkofagu. Należy tego dopilnować, bo w przeciwnym razie za nic nie ręczę. - Zadbamy o to. Czyli wszystko pięknie, za dwa tygodnie rocznica jej śmierci, a kochający syn funduje matce śliczny, nowy nagrobek. Z honorami będzie i nikt nie dowie się, że matka Redrena to strzyga. Teraz zmiataj stąd i bierz kamieniarzy do galopu; jutro w warsztatach ma furczeć. Sam sprawdzę. Jasne? - Tak, panie - odpowiedział Rodmin, będący już w połowie drogi do drzwi. Redren został sam i z satysfakcją poklepał się po brzuchu. - No! - sapnął, poprawił koronę i zamaszystym krokiem wszedł do sali tronowej. Z całą monarszą godnością wdrapał się na szczyt podwyższenia, na którym stał tron, podniósł porzucone berło i wygodnie się rozsiadł. - Dalej, dalej... - ponaglił mistrza ceremonii. - Ale co, panie? - wystękał załamany dworzanin