... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Dziękuję, mówi Anna. To był wspaniały wieczór. I podziękuj ode mnie Rachel. Dobrze, odpowiada. Ich ciała są teraz tak blisko, że prawie się stykają, ale jednak tego nie robią. Anna chce wyciągnąć rękę, dotknąć go, ale coś ją w nim ostrzega, mówi, żeby tego nie robiła. Muszę iść, oznajmia. Taksówka czeka. STOJĄC W cieniu bramy, Anna patrzy, jak taksówka zawraca, jej światła przemykają po kremowym froncie bloku naprzeciwko; czuje ulgę, że wreszcie z niej wysiadła. Przez całą drogę powrotną taksówkarz gapił się na nią w milczeniu, jego oczy tkwiły w lusterku jak coś nieczystego, jego złość była niemal namacalna. Gdy zapłaciła, otworzyła bramę i weszła do środka w ciemność ogrodu, obserwując kierowcę siedzącego w oświetlonym wnętrzu pojazdu, skupionego na ekranie przy kierownicy. Z początku bała się, że nie odjedzie, ale w końcu zawrócił i ruszył swoją drogą. Wyślizgując się z powrotem na ulicę, patrzy, jak czerwona poświata tylnych świateł znika za rogiem. Przez dłuższy czas stoi tak i czeka, po czym z założonymi rękoma idzie powoli wąską uliczką w stronę klifów. Latarnie i domy są ciemne, nie wie, czy to przez burzę, czy z jakiegoś innego powodu, ale kiedy dochodzi do końca uliczki, widzi, że w Bondi i dalej na południe, jak okiem sięgnąć, też jest ciemno. Na krawędzi klifów znajduje kamienny występ i siada na nim, wiatr obejmuje ją niczym niewidoczne dłonie. Przez połowę drogi z miasta padał ulewny deszcz, ale tu jest sucho. Daleko ponad oceanem burza kroczy na szkieletowych kończynach błyskawic, niespokojne morze jawi się w wielkich płachtach niebieskobiałego światła. Gdy zamyka oczy, wciąż widzi błyskawicę, teraz czerwono-czarną, na-elektryzowane powietrze trzaska i pełza jej po skórze. Samo przychodzi do niej wspomnienie tamtych upałów przed siedmiu czy ośmiu laty, kiedy pogoda zaczęła się zmieniać; ta dziwna, zbyt gorąca pora bezdeszczowych nocy, przetaczających się grzmotów i elektryczności w powietrzu gęstym od jonów. Pewnego wieczora w telewizji widziała, jak jakiś naukowiec wyjaśniał to zjawisko, mówiąc, że błyskawice są symetryczne, strzelają zarówno w górę, jak i w dół, ku ziemi. Przypomniała sobie wtedy lekcję w szkolnym laboratorium, bardzo dawno temu, ciężkie zasłony broniące dostępu światła, furkoczącą kulę iskrzącą na niebiesko ku uciesze dziewcząt. Włosy stające dęba w naładowanym powietrzu. Tego lata mieszkała w kawalerce nad Darlinghurst, wysoko, tam gdzie stok wzgórza opada pionowo ku morzu na wschód od Sydney i Woolloo-mooloo, a stłoczone dachy i chylące się ściany domów ciągną się w dół, do portu. Mieszkanie było drogie, ledwo było ją na nie stać; jeden długi pokój zakręcał wokół ogrodu na dachu. Za dnia panował tam upał, palące słońce przenikało przez porysowane szkło ścian, promieniowanie ultrafioletowe było tak silne, że ledwie mogła otworzyć oczy. Ale nie płaciła za dni, płaciła za noce, kiedy to dach stawał się zaczarowanym miejscem, platformą zawieszoną w powietrzu ponad miastem, a domy i port leżały poniżej. Cytrusowy zapach kumkwatu w doniczkach, słodka woń jaśminu i oleandrów dolatująca z ogrodu... Wszystko wtedy zakwitło poza sezonem — zakłócenie spowodowane elektrycznością z powietrza. Nocami Anna długo tam przesiadywała, słuchała dźwięków ulic, samo- chodów i dudniących ciężarówek, skrzypiącego ryku śmieciarek w czasie ich nielegalnych nocnych kursów w połowie drogi z restauracji do tajemniczego miejsca, gdzie wyrzucano śmieci, gdy wysypiska były pełne. Śmiech, głosy, niedbała harmonia samoańskiej muzyki, dźwięki wznoszące się jakby z bardzo daleka... Nikt nie spał tego lata — jak rośliny, wszyscy byli podekscytowani na- elektryzowaniem — i Anna spędzała długie noce, czytając Ondaatje, Al-lende i Marąueza, marząc o miłości, podczas gdy błyskawice ścigały się i igrały na nocnym niebie, oświetlając ciemnogranatowe masy chmur zaścielających firmament