... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wolała go takim; strach, który zawsze czuła w jego obecności, zaczął ją opuszczać; wyciągnęła rękę nieśmiało, by go dotknąć. Jej palce przeszły przez jego ramię. Nagle w jednej chwili dotarło do niej, że to jest tylko jego duch, że jej tatuś nie żyje, tak jak powiedział Jaszczurowaty. Jego duch zatrzymał się przy niej, by spędzić z nią przy drodze ostatnią chwilę. To dlatego nic nie mówił. Nie słyszy się duchów. - Czy mnie słyszysz? - spytała. Z uśmiechem skinął głową. W jej ciele zaczęło krążyć niezwykłe uczucie rozumienia rzeczy, odczuwała rodzaj wrażliwości, jakiej nigdy dotąd nie znała. To było jak... próbowała znaleźć odpowiednie słowo... jakby z jej umysłu zdjęto pewnego rodzaju membranę; teraz pojmowała w sposób, w jaki nigdy dotąd nie pojmowała. Rozejrzała się i zobaczyła naprawdę zupełnie inny świat, świat nareszcie pojmowalny, choćby tylko na krótką chwilę. - Kocham cię - powiedziała. Znowu się uśmiechnął. - Czy jeszcze cię zobaczę? - spytała. Skinął głową. - Ale muszę... - Zawahała się, gdyż były to trudne myśli. - Muszę wcześniej przejść. Uśmiechnął się i skinął głową. - Teraz czujesz się lepiej, prawda? - spytała. Co do tego nie miała wątpliwości - jego twarz świadczyła o tym wyraźnie. - To, co od ciebie odeszło, jest czymś strasznym - powiedziała. Aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest to straszne. - To było zło w tobie. Czy dlatego teraz czujesz się lepiej? Dlatego że twoje zło... Podniósłszy się z ziemi, zaczął się oddalać drogą. - Zaczekaj - powiedziała. On jednak nie mógł lub nie chciał czekać. Odchodził, odwrócony do niej plecami, coraz mniejszy i mniejszy, aż zniknął zupełnie. Patrzyła, jak idzie, i zorientowała się, że blada, upiorna postać przeszła przez kępę krzaków i śmieci, nie szła dookoła; jej tatuś nie zatrzymał się, by ominąć krzaki. Wreszcie stał się bardzo mały, nie większy jak trzy stopy, i wciąż rozpływał się, rozpadał na cząstki, plamki światła, które unosił i rozwiewał wiatr, pozwalając, by wchłonęło je światło dnia. Dwaj jaszczurowaci zbliżyli się do niej niezdarnie; byli jakby zakłopotani i rozgniewani. - Nie ma go - rzekł pierwszy z nich. - Nie ma twojego ciała... to znaczy, ciała twojego ojca. - Tak - powiedziała Alice. - Wiem. - Pewnie zostało ukradzione - wtrącił drugi jaszczurowaty. Po chwili dodał cicho: - Coś je odciągnęło... może i zjadło. - Ono powstało - powiedziała Alice. - Co zrobiło? - Obaj jaszczurowaci spojrzeli na nią i jednocześnie wybuchnęli śmiechem. - Powstało z martwych? Skąd wiesz? Czy przelatywało tędy? - Tak - odpowiedziała. - Usiadło przy mnie na chwilę. - Cud - powiedział ostrożnie zupełnie zmienionym głosem jeden z jaszczurowatych. - Po prostu niedorozwinięta - rzucił drugi. - Gada głupoty, tak jak to oni potrafią. Gadanie głupiego. To był tylko nieżywy człowiek. Pierwszy z jaszczurowatych wypytał dziewczynkę szczerze zainteresowany. - Dokąd on poszedł? Może go jeszcze dogonimy. Może on potrafi przepowiadać przyszłość i uzdrawiać! - Uległ rozproszeniu - odpowiedziała Alice. Jaszczurowaci zamrugali. Jeden z nich zagrzechotał łuskami i mruknął: - Ona nie jest niedorozwinięta. Słyszałeś, jakiego użyła słowa? Niedorozwinięci nie posługują się takimi słowami jak "rozproszenie". Jesteś pewien, że to ta dziewczynka? Alice odwróciła się z lalką przyciśniętą do piersi. Kilka plamek światła, które stanowiły przeistoczoną formę jej tatusia, otarło się o nią, jak promienie księżyca widoczne za dnia, jak magiczny, żywy pył rozchodzący się po świecie, coraz bardziej rozdrobniony, istniejący w nieskończoność, przynajmniej dla niej. Wciąż wyczuwała w powietrzu wokół siebie jego ślady, drobinki unoszące się, dryfujące i w pewnym rzeczywistym sensie przekazujące jej wiadomość. Membrana, która przez całe życie zasłaniała jej umysł, nie powróciła. Jej myśli były jasne i wyraźne; takie już miały pozostać przez resztę jej życia. Uczyniliśmy jeden krok ku górze, pomyślała. Mój ojciec i ja... on poza to, co widzialne, a ja nareszcie w świat tego, co widzialne. Świat wokół niej migotał w cieple dnia; wydawało jej się, że i on zmienił się nieodwołalnie. Co to za zmiany?, spytała samą siebie. Z pewnością będą trwały, nie ustaną. Nie mogła mieć jednak pewności, gdyż nigdy wcześniej niczego podobnego nie doświadczyła. W każdym razie wszystko, na co patrzyła, kiedy oddalała się od zdumionych jaszczurowatych, było dobre. Może to wiosna, pomyślała. Pierwsza od czasu wojny. Skażenie w końcu ustępuje, pomyślała, zarówno z nas, jak i z miejsca, w którym żyjemy. Wiedziała dlaczego. Doktor Abernathy czuł, że ucisk świata ustąpił, nie miał jednak najmniejszego pojęcia, dlaczego tak się stało. W chwili kiedy to się zaczęło, poszedł na targ kupić warzywa