... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Trudno mi powiedzieć, czy miłość dla Ernesta zrobiła mnie rewolucjonistką, czy też sprawiło to dokładne, dzięki jego naukom, przyjrzenie się społeczności, wśród której żyłam. Dość, że byłam odtąd rewolucjonistką i znalazłam się nagle w wirze wypadków, których jeszcze przed paru miesiącami nie umiałabym sobie nawet wyobrazić. Przełom w mych osobistych losach nastąpił jednocześnie z wielkim przełomem w całym społeczeństwie. Zaczęło się od tego, że ojca usunięto z uniwersytetu. Formalnie biorąc nikt go nie usuwał. Ale zażądano po prostu jego ustąpienia. Sama dymisja była wypadkiem błahym i tylko ojca rozradowała. Był szczególnie zadowolony z tego, że dymisję spowodowało wydanie jego książki „Ekonomika i wychowanie". Ojciec uważał, że to wzmacniało jeszcze jego argumentację. Czyż można było lepiej udowodnić twierdzenie, że wychowaniem rządziła klasa kapitalistyczna? Rzecz w tym, że dowód nie dotarł do nikogo. Nikt nie wiedział, że ojca zmuszono do dymisji. Był tak wybitnym uczonym, że tego rodzaju wiadomość, połączona z ogłoszeniem przyczyn wymuszonej na nim dymisji, musiałaby wywołać w całym świecie ogromne wzburzenie. Zamiast tego gazety obsypały go wyrazami uznania, chwaląc, że zrezygnował z harówki wykładów, aby poświęcić się całkowicie badaniom naukowym. Z początku ojciec śmiał się z tego. Następnie popadł w gniew — swój pobudzający gniew. A wtedy przyszła konfiskata książki. Książka znikła z rynku, a stało się to w zupełnej tajemnicy, tak zupełnej, że w pierwszej chwili wcale się w tym nie połapaliśmy. Od razu po wydaniu książka spowodowała w kraju pewne poruszenie. Prasa kapitalistyczna zaatakowała ojca, co prawda w bardzo uprzejmej formie. Ataki miały z reguły formę ubolewania, że tak wybitny uczony porzucił swoją dziedzinę i wkroczył w sferę zagadnień socjologii, o których nie miał pojęcia i wśród których bardzo szybko się zgubił. Napaści w tym stylu trwały przez jakiś tydzień. Ojciec pokpiwał z nich i mówił, że książka trafiła kapitalizm w bolesne miejsce. Wówczas jednak, zupełnie nagle, gazety i pisma fachowe przestały w ogóle o książce wspominać. Jednocześnie zaś, i w równie nagły sposób, książka znikła z księgarni. Nigdzie nie podobna było dostać choćby jednego egzemplarza. Ojciec zwrócił się do wydawców, którzy powiadomili go, że matryce zostały przypadkiem uszkodzone. Wywiązała się z tego przewlekła i bezowocna korespondencja. Wreszcie przyparci do muru wydawcy oświadczyli, że nie widzą możności ponownego drukowania książki, ale że chętnie wyrzekną się praw do niej. — A pan — powiedział Ernest — nie znajdzie w kraju ani jednego wydawcy, który zechce jej dotknąć. I na pana miejscu dałbym spokój dalszemu wywoływaniu wilka z lasu. Miał pan zaledwie przedsmak Żelaznej Stopy. Lecz ojciec był prawdziwym uczonym. Nie uznawał przedwczesnych wniosków. Doświadczenie nie było dla niego doświadczeniem naukowym, jeśli nie zostało przeprowadzone do końca w najdrobniejszych szczegółach. Toteż cierpliwie odbył wędrówkę po wszystkich znanych sobie wydawcach. Każdy z nich tłumaczył się na swój sposób, ale w rezultacie nikt nie chciał podjąć się wydania książki. Kiedy ojciec nabrał zupełnej pewności, że książka znalazła się na indeksie, spróbował rozgłosić ten fakt w prasie. Ta jednak zignorowała wszystkie jego oświadczenia i listy. W tym czasie odbyć się miało polityczne zebranie socjalistów w obecności licznych reporterów. Ojciec postanowił z tego skorzystać. Zabrał głos i opowiedział historię utrącenia jego książki. Nazajutrz roześmiany zabrał się do czytania dzienników. Ale śmiech przemienił się wkrótce w atak gniewu, i to gniewu wcale nie pobudzającego. W gazetach nie było ani słowa o książce, natomiast przemówienie ojca sfałszowano w sposób zdumiewający. Poszczególne słowa i zdania przestawiono i zniekształcono tak, że jego umiarkowane i spokojne uwagi przybrały kształt dzikiego anarchistycznego wystąpienia. Zabieg był prawdziwie mistrzowski. Zapamiętałam jeden zwłaszcza fragment. Ojciec użył zwrotu „przewrót społeczny". Reporter zaś wypuścił tylko wyraz „społeczny". Spreparowany tekst rozesłano po całym kraju w depeszach agencyjnych; Wywołał powszechny krzyk oburzenia. Ojca piętnowano jako nihilistę i anarchistę, a w jednej z najczęściej reprodukowanych karykatur przedstawiono go z czerwoną chorągwią w ręku na czele tłumu długowłosych bestii ludzkich dźwigających pochodnie, noże i bomby. W licznych artykułach wstępnych atakowano go wprost bezprzykładnie, zarzucając anarchizm i dając do zrozumienia, że mu się pomieszało w głowie. Ernest powiedział nam, że takie zachowanie się prasy kapitalistycznej nie jest niczym nowym. — Ma ona w zwyczaju — mówił — posyłać reporterów na wszelkie zebrania socjalistów z wyraźnym zadaniem fałszowania przebiegu obrad i zniekształcania treści przemówień, aby zastraszyć klasę średnią i zapobiec wszelkiej możliwości łączenia się jej z proletariatem. — Przy tej okazji Ernest raz jeszcze ostrzegł ojca, by lepiej zaprzestał walki i poszukał bezpiecznego schronienia. Walkę jednak podjęła prasa socjalistyczna kraju. Tą drogą czytający odłam klasy robotniczej dowiedział się o losach książki ojca. Lecz oczywiście wiadomość ta nie przeniknęła do innych klas społeczeństwa. Wkrótce potem socjalistyczny instytut wydawniczy pod nazwą „Apel do Rozumu" zaproponował ojcu wydanie książki. Ojciec był zachwycony, natomiast Ernest bardzo się tym zaniepokoił. — Powtarzam — mówił z naciskiem — że znaleźliśmy się na skraju niewiadomego. Wielkie rzeczy dzieją się wokół nas w zupełnej tajemnicy. Możemy je tylko wyczuć. Nie znamy ich istoty, ale już się dzieją. Drży od nich cała budowa społeczna. Proszę nie wymagać, abym je określił, bo i dla mnie są tajemnicą. Ale z tego rozżarzonego społecznego tygla coś niebawem musi się wytopić. Ten proces już się odbywa. Wycofanie książki jeszcze go przyśpieszyło. A zresztą, czy tylko ta jedna książka została wycofana? Może ich było więcej — nie mamy o tym pojęcia. Dokoła nas panują zupełne ciemności i nie umiemy ich przeniknąć. Spodziewać się trzeba, że w najbliższym czasie prasa socjalistyczna zostanie zawieszona i nasze wydawnictwa zamknięte. Bardzo się tego obawiam. Zdławią nas. Ernest miał świetne wyczucie tego, co się dzieje, lepsze nawet niż reszta socjalistów. Już po dwóch dniach padły pierwsze ciosy. Pod nazwą „Apel do Rozumu" wychodził tygodnik w nakładzie siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy, rozkupywany przez proletariat. Tygodnik miał częste wydania specjalne w nakładach od dwu do pięciu milionów. Koszty druku tych olbrzymich nakładów ponosiła niewielka armia ochotników zgromadzonych wokół „Apelu". Oni też zajmowali się ich wysyłką. Pierwszy cios wymierzono właśnie wydaniom specjalnym, a był to cios miażdżący