... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Po czterdziestce człowiek staje się zbyt ociężały. ' Wybiła piąta, zapadał ..zmierzch. Ostatni etap z me- tą w lesie Vandame miał zadecydować, kto otrzyma czapkę i szalik. Zachariasz podrwiwał ze zwykłą sobie obojętnością dla polityki: to dopiero będzie zabawa, jak wpadną tam nagle pomiędzy kolegów! Co do Janka, to od chwili kiedy wydostał się z osie- dla, uparcie zmierzał w stronę lasu, mimo pozornie bezładnego kołowania po polach. Z oburzeniem po- groził Lidce, która ogarnięta lękiem i wyrzutami sumienia chciała wrócić do le Voreux zbierać mle- cze: więc mieliby opuścić zebranie. Ani mu się śni. Chce usłyszeć, co starsi będą mówili. Popychał Be- berta i zaproponował, żeby urozmaicić ten kawałek drogi, który im pozostał, wypuszczając królicę i rzu- cając w nią kamieniami. Trawiła go utajona chęć zabicia zwierzęcia, aby zabrać je potem i zjeść w swej kryjówce, w Requillart. Królica ruszyła przed siebie ze zmarszczonym nosem i opuszczonymi uszami; je- den kamień zdarł jej skórę z grzbietu, inny zranił w ogon. Mimo zapadającego zmroku byliby ją za- tłukli, gdyby nie to, że nagle zauważyli Stefana i Maheua stojących pośrodku polanki. Przerażeni, rzucili się na zwierzę i schowali je do koszyka. W tej samej chwili Zachariasz, Mouquet i dwaj inni ostat- nim uderzeniem podbili kulę, która upadła o kilka metrów od polany. Byli na miejscu. Z zapadnięciem zmroku wszystkimi drogami i ścież- kami zaczęły płynąć ku liliowawej smudze lasu mil- czące cienie, bądź to grupami, bądź pojedynczo. Osiedla opustoszały. Wyszły nawet kobiety i dzieci, jakby na przechadzkę pod rozległym jasnym niebem. •Kiedy: ciemność okryła ziemię, ten tłum zdążający do jednego celu zniknął i tylko pośród zarośli i ży- wopłotów słychać było szmer i tupot, niejasne od- głosy nocy. Pan Hennebeau, który wracał akurat o tej porze z objazdu, przysłuchiwał się im. Napotkał po drodze pary kochanków objętych uściskiem, wędrujących wolno w ten piękny zimowy wieczór. Czyż nie były to ich zwykłe schadzki, jedyna dostępna im przy- jemność, która nic nie kosztowała? I ci głupcy skar- żą się jeszcze na los, kiedy mogą czerpać pełną garścią szczęście kochania! Jakże chętnie zdychałby z głodu tak jak oni, gdyby mógł od nowa rozpocząć życie mając o boku kobietę gotową oddać mu się w każdej chwili, choćby i na kamieniach! Na jego boleść nie było pociechy; zazdrościł tym nędzarzom. Jechał stępa z opuszczoną głową, przytłoczony wsłu- chiwaniem się w szmery nadpływające z ciemności, z których każdy wydawał mu się odgłosem poca- łunku. VII Zebrali się w Plan-des-Dames, na obszernej, świe- żo wyrąbanej polanie. Spływała łagodnie zboczem niewielkiej wyniosłości, obrzeżona z jednej strony wspaniałymi bukami, których proste pnie o jedno- litym kształcie tworzyły białą kolumnadę pozie- leniałą tu i ówdzie od mchów, a z drugiej strony stosami ściętych drzew poukładanych w regularne sześciany. Mróz wzmagał się, oszroniony mech trza- skał pod stopami. Nad ziemią rozpostarła się czarna noc, a w górze, na bladym niebie, rysowały się ga- łęzie; wschodzący księżyc miał niebawem pogasić gwiazdy. Blisko trzy tysiące górników przyszło na umówio- ne miejsce. Ruchliwy tłum mężczyzn, kobiet i dzieci wypełniał powoli całą polanę, wsuwał się pomiędzy drzewa i przyległe zarośla; wciąż jeszcze napływali spóźnieni; morze głów ciągnęło się w mroku aż do sąsiednich wyrębów. Dochodził stamtąd pomruk, jak- by zakrzepłym w bezruchu lasem targał wiatr zwia- stujący burzę. Na szczycie wyniosłości stał Stefan z Maheuem i Rasseneurem. Sprzeczali się. Do zebranych docho- dziły ich podniesione głosy. Stojący obok przysłu- chwiali się kłótni: Levaque zaciskał pięści, Pierron odwracał się plecami, zmartwiony, że nie mógł już — Germinal t. I dłużej udawać chorego. Nieco dalej na wywróconym pniu siedzieli dziadek Bonnemort i stary Mouque, głęboko zamyśleni. Za nim umieścili się Zachariasz, Mouquet i ci wszyscy, którzy przyszli, aby się po- śmiać. Kobiety, poważne i skupione jak w kościele, trzymały się grupkami. Maheudka w milczeniu po- trząsała głową słysząc przekleństwa Lewaczki. Fi- lomena, której bronchit odezwał się znów z nadej- ściem zimy, kaszlała. I tylko Mouquette śmiała się pokazując ładne zęby, rozbawiona wyzwiskami, jaki- mi stara Brule obrzucała córkę, która wysyłała ją z domu, aby obżerać się pieczonym królikiem, i tu- czyła się podłością swego męża, sprzedawczyka. Ja- nek wdrapał się na sag drzewa pociągając za sobą Lidkę i zmuszając Beberta, aby wszedł za nimi; wszyscy troje górowali teraz nad zebranymi. Spór rozpoczął Rasseneur, który domagał się nor- malnego wyboru prezydium. Porażka, jaką poniósł w „Bon-Joyeux", doprowadziła go do wściekłości; poprzysiągł sobie wziąć za nią. odwet i liczył, że kiedy znajdzie się twarzą w twarz nie z delegatami, lecz z całym tłumem górników, odzyska dawne wpływy. Stefan uważał, że pomysł wybierania pre- zydium na zebraniu zwołanym w lesie jest bezsen- sowny. Trudno, żeby zachowywali się jak ludzie cywilizowani, skoro tropią ich jak dzikie zwierzęta; Widząc, że spór przedłuża się w nieskończoność, wskoczył nagle na jakiś pieniek i zawołał: — Towarzysze! Towarzysze! Gwar umilkł, a Maheu tłumił protesty Rasse- neura. — Towarzysze! — ciągnął Stefan gromkim gło- sem. — Ponieważ zabraniają nam wypowiadać się swobodnie, ponieważ nasyłają na nas żandarmów, jakbyśmy byli złoczyńcami, zebraliśmy się tutaj. Tutaj jesteśmy wolni, jesteśmy u siebie i nikt nie może zmusić nas do milczenia, tak jak nie zmusi do milczenia ptaków ani zwierząt leśnych! Odpowiedział mu huragan okrzyków. — Tak, tak, las należy do nas, możemy rozma- wiać w nim swobodnie!... Mów! Stefan stał przez chwilę nieruchomo na pniu. Księ- życ, wciąż jeszcze zbyt nisko na horyzoncie, oświe- tlał jedynie górne gałęzie drzew; zatopiony w ciem- ności tłum uspokajał się powoli, milknął. Postać Stefana na szczycie wzgórza rysowała się czarną kreską