... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Słoń runął jak piorunem rażony, a trzy mniejsze zniknęły ; szumem łamanych krzaków. Klienci stali trochę oszołomieni, była ósma jodzina i mieliśmy już ich wymarzonego słonia. Od trzech dni jeździli po ym samym terenie od rana do nocy i nigdy nie widzieli ani jednego śladu łonia ani lwów,a teraz wszystkie zjawiły się tej nocy. Postanowiłem dalej eksploatować swoją szczęśliwą gwiazdę. Wróciłem ; gośćmi do Densona i pojechaliśmy po ludzi do obozu. Zostawiłem dwóch siurzynów, żeby cięli gałęzie na konstrukcję kryjówki dla nas. Tym razem sie-lliśmy do porządnego śniadania z jajkami na boczku, świeżym chlebem upie-:zonym w obozie przed pół godziną, marmoladą i białą kawą. Zawieźliśmy lwóch ludzi do słonia, żeby zabrali się do wyciągania ciosów, a sami z tropicie-ami wzięliśmy się do budowy schronu. Musieliśmy też ciąć przejście dla samo-;hodu, żeby mógł dotrzeć do słonia. Od miejscowych ludzi, których widziałem w obozie, dowiedziałem się, :e wszyscy w okolicy znają tych osiem lwów. Były tu już od dłuższego cza-u, ale ostatnio zniknęły i od dwóch tygodni grasowały koło Garissy; mu-iały dziś wrócić. Są bezczelne, niczego się nie boją i wszyscy błagali ,żeby e wystrzelać, szacowano że zabiły ponad dziesięć krów i kilkanaście owiec kóz w ciągu dwóch czy trzech miesięcy. Mówiono mi też, że nikt do nich łotychczas nie strzelał, co mnie ucieszyło, bo wiedziałem, że nie będą pło-:hliwe, postawiłem więc naszą kryjówkę o jakieś 50 metrów na skos pod viatr od słonia. W tropikalnym gorącu rozpruty brzuch słonia czuć już by-o daleko. Planowałem przyjść na zasiadkę wcześnie po południu i ewen-ualnie w ciemności następnego dnia rano. Narwaliśmy z krzaczka, zwa-lego leleszła, trochę liści, które na odwrocie mają biały meszek i kiedy się e położy na ścieżce, to nawet w najciemniejszą noc widać, gdzie się idzie. Lwy wkoło Garissy były już typowymi lwami żyjącymi na północy Ke-lii, to jest w bardzo gorącym suchym klimacie. Charakterystyczną cechą ych północnych lwów jest brak grzywy czy kołnierza u samców, po pro- 7Prl7iła im tpcrn Kiirrl7n ripnłpan HorlatVn Ar* nKir»rn KAmt* L fiinocny bezgrzywy lew i Ndege lwów południowych. Masę ciała, mogą mieć większą od nich, ale wyglądają jak ogromne szczury i nie poruszają się z taką gracją jak lwice.Gdy się patrzy na nie od przodu w powolnym chodzie, bardzo trudno orzec płeć, zwłaszcza, gdy się spogląda przez sieć gałęzi i patyków tworzących kryjówkę i przed wieczorem, kiedy światło już nie jest najlepsze. Byliśmy właśnie w takiej sytuacji, bo lwy przyszły o wpół do siódmej i jedna duża sztuka zaczęła iść wprost na nas. Mogłem przysiąc, że to był lew, a nie lwica, ale pewności nie było, dopiero, kiedy odwrócił się, będąc jakieś dziesięć metrów przed nami i wyraźnie pokazał nam dowód swej płci, kiwnąłem na klienta, który już od dłuższej chwili trzymał go na muszce. Lew padł w ogniu i nie drgnął. Reszta lwów nawet nie zdała sobie sprawy, co się stało z ich towarzyszem. Oczywiście zerwały się i chrząkając i mrucząc odbiegły, ale bynaj- t* tt^^BBr__. mniej nie w panice. Byłem pewny, że wró- v^^^^^er^- c^ w nocy. Denson przyjechał po strzale, więc szybko załadowaliśmy lwa i gałęziami zamietliśmy wszelkie ślady. Odjechaliśmy po obrzuceniu miejsca kawałkami padliny, żeby zabić wszelkie inne zapachy. Wyjechaliśmy rano z obozu w zupełnych ciemnościach, godzinę przed wschodem słońca. Bezksiężycowa gwieździsta noc ułatwiła nam podchód naszą błyszczącą liściastą ścieżką. Słyszeliśmy żrące lwy na dobre sto kroków przed dojściem do kryjówki, więc mogliśmy się odpowiednio przygotować. Szedłem pierwszy, za mną klient mający strzelać, następnie drugi klient i nosiciel broni. Ostatnie parę metrów przeszedłem już na palcach z wyciągniętą szyją i oczyma wbitymi w miejsce, gdzie leżał niewidoczny jeszcze słoń i ucztujące na nim lwy. Dotknąłem czegoś nogą i nagle, dosłownie spode mnie, niczym wyrzucony z katapulty, wyskoczył z rykiem ogromny kot, rozwalając łbem całą naszą ochronną konstrukcję z gałęzi. Wywracając się do tyłu, przewróciłem klienta i razem z Alim wylądowaliśmy we trójkę w ramionach drugiego gościa. Nie wiem kto był w większym szoku, lew czy ja, tak jak też nie wiem czy nadepnąłem na ogon, kopnąłem czy obudziłem zwierzaka swoją obecnością. Andrew Holmberg do dziś twierdzi, że we wszystko uwierzy, ale nie w to, że nadepnąłem lwu na ogon. Nie było nic widać z powodu ciemności, ucichły odgłosy, żarcia, więc lwy poszły; bezradnie staliśmy czekając na światło i kiedy wreszcie przyszło stwierdziliśmy, że stoimy koło słonia sami