... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- W takim razie chodźmy, pobawisz się nim. A ciocia Lyn i ja zjemy w tym czasie śniadanie. * * * Kiedy zeszła z Tomem na dół, zastała w kuchni Lu-??'? ? doktora. Obaj popijali kawę, rozmawiając przyciszonymi głosami, umilkli jednak na jej widok. Poczuła się niepewnie, widząc baczne spojrzenie Simona, uśmiechnęła się jednak i przywitała z nim serdecznie. - No i jak, Lukę, co z moją herbatą? Umieram z pragnienia. - Tom puścił jej dłoń i podbiegł natychmiast do drewnianego konia, aby go dosiąść. - Wybacz, nie zdążyłem. - Lukę wstał i podsadził syna. -Jimbo chciał klucze do wozowni. Wcześnie dziś przyszedł. Simon, najwyraźniej odprężony, w koszuli rozpiętej pod szyją i grubym swetrze, upił trochę kawy. - Jak tak patrzę na waszego syna, nie sądzę, aby mu coś dolegało. - Bo i nie dolega. - Joss podniosła czajnik i potrząsnęła nim, żeby się przekonać, czy trzeba dolać wody. - Szybko przyjechałeś, Simonie. - Kiedy Lyn zadzwoniła, byłem właśnie w aucie. Wracałem od Fordów. Dziś powiększyła im się rodzina. To już ich piąte. - Uśmiechnął się blado. - Ktoś powinien poradzić Billowi Fordowi, aby zawiązał sobie na supeł, bo za dziesięć lat będą mieli co najmniej piętnaścioro dzieci. - Zachicho- 294 ?)??? ech tał i machnął ręką. - Nie zwracajcie uwagi na to, co mówię. No jak, młody panie Grant, masz dzisiaj drobne kłopoty z gardłem? Czy mamusia nie mówiła ci nigdy, żeby nie pakować sobie do ust innych rzeczy prócz jedzenia? - Otworzył swoją torbę i wyjął z niej latarkę oraz szpatułkę. - Joss, jak mogłaś zostawić na jego łóżku tak drobne zabawki? - Lukę przestał bujać konia i patrzył na nią uważnie. Odetchnęła głęboko. - Nie dałam mu ich, nie jestem przecież idiotką! - A więc kto to zrobił? Na pewno ani Lyn, ani ja. - Zapytałam o to Toma. - Nalała sobie herbaty, stanęła przy oknie i wyjrzała na podwórze. Drzwi wozowni były otwarte, światło sączyło się przez nie na zewnątrz. -1 co powiedział Tom? - mruknął ostentacyjnie obojętnym tonem Simon, zaglądając chłopcu do gardła. Tom odepchnął od siebie jego dłoń ze szpatułką. - Georgie dał Tomowi zabawki - powiedział. - Georgie? - Simon zgasił latarkę. - Co to za jeden? Nastała chwila milczenia. - Taki ktoś w ogóle nie istnieje. - Głos Luke'a przybrał nagle szorstkie brzmienie. - Rozumiem. - Simon wrócił do stołu, wziął swoją filiżankę. - Wyimaginowany przyjaciel. - Nie - odezwała się gwałtownie Joss. Nadal stała twarzą do okna. - To nie jest urojona postać. Gdyby Georgie nie istniał, w jaki sposób dałby Tomowi zabawki? - Rzeczywiście. - Simon spojrzał na Luke'a, który wzruszył ramionami. - Mógłbym cię przeprosić? - Ruchem głowy wskazał na drzwi, poczekał, aż Lukę wyjdzie, po czym uśmiechnął się do chłopca: - Chcesz, to cię trochę pobujam? - Podszedł do konia i kołysząc go kontynuował rozmowę. - Nie widzę u niego żadnego problemu, Joss. Lekkie siniaki, nic poza tym. A teraz - zerknął na nią - powiedz mi, jak ty się czujesz. - Dobrze - odparła ze ściśniętym gardłem. - Na pewno? - W dalszym ciągu łagodnie bujał konia, naciskając jego lśniący grzbiet. Joss odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. - Co ci powiedział Lukę? 'Dom ech 295 - Martwi się o ciebie. Uważa, że się przemęczasz. - Jego zdaniem tracę zmysły. - A rzeczywiście tak jest? Spodziewał się, że Joss zareaguje na to pytanie wybuchem gniewu, ona jednak po prostu odeszła od okna i usiadła przy stole. - Sama zaczynam się już nad tym zastanawiać. - Aha. A kim jest ten Georgie? - To mój brat. - Twój brat? - Spojrzał na nią zaskoczony. - Nie miałem pojęcia, że masz brata. - Bo już go nie mam. - Podniosła na niego wzrok. -Umarł w 1962 roku, dwa lata przed moimi narodzinami. - Och! - Tylko nieznacznie zmienił tempo, w jakim bujał konia, kiedy dostrzegł u Toma nagłe napięcie; dziecko puściło jedną rączką wodze i wsadziło sobie palec do ust. Simon zmarszczył brwi. - Gdzie jest Lyn? Joss wzruszyła ramionami. - Może podsłuchuje pod drzwiami? - Och, Joss, daj spokój. - Simon podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. W holu nie było nikogo. - Chciałbym, żeby Lyn dała Tomowi śniadanie, zanim dziecko się nam zagłodzi. A my w tym czasie porozmawiamy sobie, dobrze? Lyn! - zawołał głośno. Niemal natychmiast usłyszeli stukot jej sandałków na kamiennej posadzce; najwidoczniej nie była daleko. - No, słucham, Joss. Opowiedz mi o wszystkim - poprosił, kiedy oboje znaleźli się w jej pokoju. Lyn zdążyła już napalić tu w kominku, w pokoju rozchodził się słodki zapach drewna owocowego. - Co ci mówił Lukę? - Że może cierpisz na depresję poporodową. - Ty też jesteś tego zdania? - Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Niewykluczone, że jesteś przemęczona i trochę przygnębiona, jak to się często zdarza u młodych matek. Ale to nic poważnego. Jak ostatnio sypiasz? - Dobrze. - Było to kłamstwo i oboje wiedzieli o tym doskonale. 296 ?)??? ech - Czy nadal karmisz piersią? Skinęła głową. - Od jakiegoś czasu raz dziennie. - Może przy okazji, skoro już tu jestem, obejrzę też Neda. - Posłuchaj, Simonie. - Podeszła do biurka. - Ja nie uroiłam sobie tego George'a. Sam słyszałeś, że widział go też Tom. - Słyszałem. A więc opowiedz mi o tym. - Gdybym była jedyną osobą, która ich widziała, może byłby mi potrzebny kaftan bezpieczeństwa. Ale tak nie jest. - Potrząsnęła głową. - Inni też ich widzieli. -Ich? - Potrafisz mówić takim tonem, jakby nic na świecie nie było w stanie cię zaszokować ani nawet zadziwić. - Bo tak właśnie jest, Joss. Możesz mi wierzyć. - A więc, jeśli powiem, że ten dom jest nawiedzony, nie podskoczysz z wrażenia do sufitu? - W ogóle nie podskoczę. - Słyszałam już głosy George'a i Sammy'ego, mojego drugiego brata. Ale jest jeszcze ktoś. - Wzdrygnęła się mie mo woli. - Jeszcze ktoś? - Tom nazywa go Blaszany Drwal. Według mnie ten ktoś nosi zbroję. Na jej twarzy nie dostrzegł nawet cienia uśmiechu, jedynie podkrążone oczy, bladość i znużony, jakby nieobecny wzrok. - Interesuje mnie przede wszystkim, skąd Tom wziął te zabawki. Ty i on utrzymujecie, że dał mu je Georgie