... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Każdy łyk był taki sam jak ten pierwszy, doświadczenie wprowadzające w nowy świat. - Jacques, nie będę piła tego likieru z nikim oprócz ciebie. Czy nie zażądam nazbyt wiele, jeśli jutro znowu zaproszę cię na dejeuner? Zastanawiam się chwilę nad odpowiedzią. Jakaś część mojej osoby nie chce wiązać się z nikim, nawet ze starą, niewidomą damą. Jednak inna część chce spędzić z nią trochę czasu. Czuję, jak kruszą się we mnie lodowe kry. - Zgadzam się, Mirabelle. Najpierw jednak musisz przejść pewien test. Pochyla się ku mnie, wyraźnie zaskoczona. - Jutro będziesz musiała opisać barwę i deseń każdego gołębia, który do ciebie przyleci. Pokazać mi, czego się dzisiaj nauczyłaś. Mirabelle uśmiecha się najbardziej spontanicznym ze swych uśmiechów. - Wiele się nauczyłam, Jacques. Na pewno cię zaskoczę. * Niedługo później podnoszę się od stołu, kieruję ku drzwiom, biorę swoje sztalugi z korytarza i wychodzę. Mirabelle odprowadza mnie do drzwi. Podziękowała, kiedy zaproponowałem, że pomogę jej sprzątać ze stołu i pozmywać naczynia. - Dziękuję, Jacques. Chcę spędzić ten czas w samotności, tak abym mogła cieszyć się raz jeszcze naszym posiłkiem. Nie powinieneś też zostawać tutaj w tak piękny dzień, kiedy masz do skończenia obraz. Do zobaczenia. Au rewir. Schodząc po schodach, z uśmiechem przypominam sobie moje nowe imię, Jacques. Nie jestem pewien, czy wiem, jak się to pisze. W ustach Mirabelle brzmi to trochę jak angielskie słowo ,jock". Jako student nigdy nie interesowałem się specjalnie sportem, nigdy nie sądziłem, że ktoś określi mnie tak na stare lata. Zostały mi jeszcze mniej więcej dwie godziny światła odpowiedniego do malowania. Pewne kłopoty sprawia mi ulica w tle i w prawym dolnym rogu płótna. Przez chwilę zastanawiam się nad umieszczeniem autobusu na przystanku, ale sprzeciwiałoby się to głównej myśli, którą staram się realizować poprzez swoje obrazy. Staram się malować Paryż, który wykracza poza ramy czasu, Paryż, który będzie się zdawał istnieć zawsze, a który, innymi słowy, nigdy nie istniał. Nie umieszczam na moich obrazach anten telewizyjnych, samochodów czy motocykli, a nawet rowerów. Kiedy maluję ludzi, ujmuję ich na tyle niekonkretnie, by niemożliwe było ustalenie, z jakiej epoki pochodzą ich stroje. Odkryłem też, że jeśli umieszczę na płótnie jakąś postać, niezależnie od tego, jak wiele pracy włożyłem w cały obraz, ludzie widzą go jedynie jako dodatek do tej postaci. Zauważyłem to już, malując akwarele. Namalowałem kiedyś obrazek przedstawiający całą kompozycję, składającą się z budynków i padających na nie cieni, kominów wznoszących się na tle nieba, z wrażeniem przestrzeni, ale popełniłem błąd, umieszczając na nim kobietę, która w jednym z okien wywieszała pranie. Ludzie natychmiast zatytułowali mój obraz Kobieta wieszająca pranie. Byli jednak o wiele bardziej skłonni kupić taki obraz, niż gdyby nie było na nim żadnej kobiety w oknie. To płótno sprawi mi prawdopodobnie takie same kłopoty. Nikt nie potrafi się oprzeć pokusie zignorowania nieba, drzew, kościoła SaintGermaindesPres, Les Deux Magots, Diderota, całej kompozycji, będzie to po prostu Dama. w czerwonym kostiumie z gołębiami. Tak to już się dzieje. W tym jednak wypadku, ze względu na wszystko, co się dotychczas wydarzyło, potrafię się z tym pogodzić. Rozwiązuję mniej więcej kwestię lewej dolnej części obrazu dzięki cieniom rzucanym przez drzewa w ogrodzie i kocim łbom, które były tu dawniej, ale zostały zalane asfaltem. Nie jest to może właściwe rozwiązanie, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Odkryłem, że w moich obrazach najwięcej problemów sprawia mi zakomponowanie górnego lewego i prawego dolnego narożnika. Nie zauważam nigdy, że znowu sprawiają mi kłopot aż do chwili, gdy do nich docieram. Czasami zdaje mi się, że nigdy się tego nie nauczę. Skrobię swój podpis i datę na obrazie. Są prawie niewidoczne, to jedynie zygzak zrobiony końcówką pędzla. Później odwracam płótno i piszę z tyłu jego tytuł - Mirabelle i Diderot, dopisuję datę i podpisuję się. Mirabelle naprawdę pasuje do tego obrazu. Wydaje mi się teraz, że zawsze na nim była. Słońce przestaje już oświetlać fronton kościoła, kiedy pakuję swoje rzeczy i ruszam z powrotem do domu. Jutro zacznę z następnym płótnem rozmiarów 25 F. Nie jestem jeszcze pewien, co będzie przedmiotem mojego obrazu, ale wiem, że będę malował niedaleko od miejsca, gdzie dzisiaj stałem. Kiedy zajmowałem się rysunkami i malowałem akwarelki, odkryłem, że każda, niewielka nawet dzielnica ma swoje cechy szczególne, a jeden obraz prowadzi do następnego. Zaczynam zastanawiać się nad namalowaniem placu Furstenberg. To piękne miejsce, trzy razy malowałem tam akwarele i sporządziłem co najmniej cztery czy pięć szkiców. Nie jest to typowa pułapka na turystów, choć trafia ich tam sporo. Kiedy sytuacja stawała się tragiczna, zawsze mogłem sprzedać kilka szkiców czy akwarel przedstawiających ten plac, a tworzenie ich było dla mnie cudowną zabawą, wyzwanie stanowiła wyjątkowa prostota tematu. * Wchodzę do biura American Express na chwilę przed zamknięciem. Nic dla mnie nie ma. Wyciągani z kieszeni marynarki złożoną kartkę papieru i kopertę i piszę rozsądnie długi list ołówkiem, którego zwykle używam do szkiców. Próbuję opisać ukończony właśnie obraz, napisać też kilka słów o starszej, niewidomej damie imieniem Mirabelle. Kończę zapewnieniem, że czuję się świetnie, ale bardzo za wszystkimi tęsknię. Podpisuję się z dopiskiem ,,kocham was wszystkich". Wysyłam list na nowy adres Lorrie. * Następnego ranka po biegu, przedzierając się przez miasto, łapię się na tym, że czekam na spotkanie z Mirabelle, nie chodzi mi tylko o przygotowywane przez nią przysmaki, ale o spędzenie z nią jakiegoś czasu, kiedy mogę absorbować jej siłę, witalność, czuć jej troskę, wrażliwość, współczucie. Dzień jest naprawdę piękny