... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Zatrzymaliśmy się na środku mostu, z głębi w blasku latarni unoszących się wysoko nad filarami wiatr przynosił zapach che- 34 35 mikaliów, spłukiwanego pirytu i fenolu, spływających już od lat skądś aż z Chwaletic, które naszą piękną rzekę przemieniły w kanał przemysłowy o bagnistym dnie i wodzie jak bukiet bogatek, o czerwonej, krwawej wodzie, w której nie można się już kąpać. Pan Korzonek, jego jasne włosy rozwiewał wiatr, podwyższając jakby jego ostro rzeźbiony profil, pan Korzonek, który, kiedy opowiadał, to zawsze był taki piękny, ten stary znawca i świadek dawnych czasów był o pięćdziesiąt lat młodszy, odmłodniał, snując opowieści, spoglądał w górę, ale jednocześnie wstecz, w czasy, kiedy zdarzyło się to, o czym opowiadał... Teraz wskazał drugi brzeg, tam, gdzie nad rzeką błyszczały światła piętrowych budynków ukrytych bez reszty w mroku nocy i słabo oświetlone okna raz jeszcze odbijały się w toni, wskazał i powiedział: — Tam, proszę państwa, stamtąd, gdzie teraz błysnęło światło w oknie, dwudziestosześcioletni dziennikarz Jan Neruda z ogrodu winiarni „U Fiszerki" podziwiał, jak piękny jest widok Wyspy, majestatycznej Łaby i szum kaskady. Nerudę zachwycała i radowała czystość języka czeskiego, jakim posługiwały się nasze dziewczęta... Powiedziawszy to, obrócił się i wskazał miasto, nad rynkiem wznosiła się figura Najświętszej Panny Marii, oświetlona z dołu blaskiem ulicznych latarni... — Tam, tam mieszkał zegarmistrz Franciszek Donat, który dwudziestego trzeciego lipca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego roku zgłosił na krajową wystawę jubileuszową, aby rozsławić dobre imię miasteczka, trzy zegary... — mówił wysokim głosem pan Korzonek i nagle rozbłysły światła w oknach nad rzeką, jedno po drugim zapalały się po raz wtóry odbiciem w rzece, w młynie otwarło się szeroko okno, w blasku żarówek pojawiła się postać młodego mężczyzny, młody mężczyzna wyrzucił w górę i rozpostarł ramiona, i zawołał: — Wygraliśmy! I wystrzelił w górę rakietę, która zapaliła się, po czym rozpryskiwała się, opadając, a kolorowe zimne ognie tryskając w krąg iskrami, wpadały do rzeki, by należycie uczcić zwycięstwo... Przejeżdżały pierwsze samochody, pełen entuzjazmu kierowca opuścił szybę i wykrzyknął: — Wygraliśmy cztery do zera! I wymachiwał rękami, i błogosławił nam. Pan Korzonek skinął głową i podjął: — Pierwszy wielki zegar salonowy był to chodzący przez miesiąc bez nakręcania zegar wahadłowy, wskazujący na bocznych tarczach dzień miesiąca, liczbę dni w miesiącu i dzień tygodnia. Zegar ten miał dwa i pół metra wysokości, był w stylu renesansowym, a jego wartość: dwieście złotych. Drugi zegar, repetujący, bił o każdej porze. Trzeci zegar przeznaczony był dla kawiarni i pojawiająca się na tarczy czerwona gwiazdka przypominała o konieczności nakręcenia... Pan Korzonek przestał mówić, oświetlone okna przy ulicy Mostowej otwierały się, ludzie wychylali się i przez szerokość ulicy krzyczeli do siebie i wymachiwali rękoma, gratulowali sobie w powietrzu, kiedy wyszliśmy na rynek, zatłoczony był cały biegającymi tam i z powrotem ludźmi, z hotelu „Na Książęcym" płynął po schodach tłum gości, którzy oglądali mecz, wołali i pokrzykiwali do siebie, tak jakby to oni odnieśli zwycięstwo... Trzymając się za ręce, przedzieraliśmy się z powrotem do pałacu, teraz właśnie, przed aleją starych kasztanów, wiatr dął nam w plecy, tak że szliśmy odchyleni do tyłu, bo ten wiatr jakby chciał nam podciąć nogi, jakby całe nasze postaci głaskał ogromną, lecz delikatną łapą. Pod pierwszymi wielkimi konarami, w głębokim mroku, pan Wacław Korzonek skupił nas wokół siebie, ni stąd, ni zowąd objęliśmy się wszyscy, trzymaliśmy się za ramiona otaczając stary pień, podczas gdy w koronach skarżyły się i jęczały trące się o siebie gałęzie, a pan Korzonek opowiadał nam dalej: — Dziś to wszystko cyfry, statystyka, powodzi się ludziom lepiej niż w tych dawnych złotych czasach. Na początku naszego wieku pisano w „Horyzoncie Nadłabiańskim": „Obiadem większości zamiejscowej pracującej klasy robotniczej był i jest 36 37 kawałek chleba i bądź to odrobina kawy, bądź też szklanka wódki, «seta», bo innej gotowanej strawy nie można wziąć z domu do pracy, a jedynie z rzadka kobieta albo dziecko może obiad przynies'ć...". Tyle „Horyzont Nadłabiański"... Pan Otokar Rykr dodał z uśmiechem: — Damskie kapelusze za moich młodych lat miały wielkość kół od wozu, ozdobionych botanicznym ogrodem i rezerwatem ptaków, sięgającym aż po niewielką woalkę..