... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jak by ci się to podobało? Przypuśćmy, że musiałbyś tu siedzieć i czytać książki. Jasne, możesz grać aż do zmroku w podkowy, ale potem musisz czytać. Książki są psa warte. Człowiek musi mieć kogoś bliskiego. Dostaje fioła, jak nikogo nie ma. - Głos mu się łamał. - Nieważne, kim jest ten drugi, byleby tylko był. Mówię ci - zawołał - mówię ci, człowiek z tej samotności może się rozchorować. - George wróci - zapewniał samego siebie przestraszonym głosem Lennie. - Może już wrócił. Pójdę lepiej i zobaczę. - Nie chciałem cię straszyć - powiedział Crooks. - On wróci. Ja mówiłem o sobie. Człowiek siedzi tu sam, nocą, czyta albo rozmyśla i takie tam... Czasem coś sobie pomyśli i nie ma nikogo, kto by mu powiedział, czy to tak jest naprawdę, czy nie. Nie może się zwrócić do innego faceta i zapytać, czy on też tak myśli. Niczego nie jest pewien. Nie ma żadnej miary. Widziałem tu różności. Nie byłem pijany. Nie wiem, czy to było we śnie. Gdyby był ktoś ze mną, mógłby mi powiedzieć, że mi się to przyśniło, i wszystko byłoby w porządku. Ale tak, to ja nic nie wiem. - Crooks patrzył teraz w okno. - George nie pójdzie sobie i nie zostawi mnie samego - powiedział Lennie żałośnie. - Ja wiem, że George tego nie zrobi. - Pamiętam - ciągnął Murzyn rozmarzonym głosem - jak byłem małym chłopcem, jeszcze na fermie mojego starego. Miałem dwóch braci. Zawsze trzymaliśmy się razem, zawsze drugi był pod bokiem. Spaliśmy w tej samej izbie, nawet w jednym łóżku. Mieliśmy grządkę truskawek. Mieliśmy zagon koniczyny. W słoneczne ranki wypuszczało się tam kurczaki. Moi bracia siadali na płocie i pilnowali ich, a wszystkie były białe. Jego opowieść zaczynała stopniowo wciągać Lenniego. - George mówi, że będziemy mieli zagon koniczyny dla królików. - Dla jakich królików? - Będziemy mieli króliki i porzeczki, i agrest. - Jesteś stuknięty. - A właśnie, że będziemy mieli. Zapytaj George'a. - Jesteś stuknięty - powtórzył pogardliwie Crooks. - Widziałem setki takich, co to chodzą od rancza do rancza z tobołkami na plecach i takimi samymi głupotami we łbach. Setki. Przychodzą, odchodzą i tak w kółko, a każdemu tkwi we łbie ten cholerny kawałek ziemi. I żaden z nich za cholerę go nie będzie miał. To tak jak z niebem. Przeczytałem tu masę książek. Nikt nigdy nie trafia do nieba, nikt nie kupuje swojego kawałka ziemi. To wszystko jest tylko w ich głowach. Wciąż o tym gadają, ale wszystko kończy się na planach. - Przerwał na chwilę i spojrzał w stronę otwartych drzwi, bo konie zaczęły poruszać się niespokojnie, aż zadzwoniły łańcuchy. Jeden z koni zarżał. - Ktoś tam chyba łazi - powiedział Crooks. - Może to Slim. Slim tu zagląda w nocy, czasem dwa, trzy razy. To prawdziwy fachman. Dba o swój zaprzęg. - Zwlókł się z trudem z posłania i ruszył w stronę drzwi. - To ty, Slim? - zawołał. Odpowiedział mu głos Candy'ego: - Slim poszedł do miasta. Nie wiesz, gdzie jest Lennie? - Ten wielkolud? - Aha. Nie widziałeś go czasem? - Jest tu, u mnie - mruknął Crooks. Wrócił do legowiska i położył się. Candy stanął w drzwiach; drapał swój kikut i mrużąc oczy, rozglądał się po oświetlonej izdebce. Nawet nie próbował wejść dalej. - Wiesz co, Lennie? Już z grubsza skarkulowałem z tymi królikami. - Możesz wejść, jak chcesz - rzekł rozdrażnionym głosem Crooks. Candy był najwyraźniej zakłopotany. - No, nie wiem... Pewnie, że mogę, jak tak mówisz... - Właź. Skoro każdy tu wchodzi, to możesz i ty. - Crooks daremnie próbował ukryć zadowolenie. Candy wszedł do izby, ale wciąż czuł się nieswojo. - Przytulny masz tu kącik - powiedział do Crooksa. - To chyba fajnie mieć taki pokój tylko dla siebie. - Jasne - rzeki Crooks. - I to jeszcze z kupą końskiego gnoju pod oknem. Jasne, to pełny luksus. - Mówiłeś coś o królikach - przypomniał Lennie. Candy oparł się o ścianę obok rozprutego chomąta i drapał się po kikucie