... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Idziemy. Max ruszył przez tłum. Z całej jego postaci biła czujność. Oczy lustrowały wszystkich gości, sylwetka o napiętych mięśniach wydawała się emanować skoncentrowaną energią. W porównaniu z nim wyglądam jak pogrążona w letargu jaszczurka, pomyślał Shaa. Ale, jak już wspomniał, rzecz polegała na odpowiednim wychowaniu. A Max jak zwykle brał sobie wszystko do serca. Ciągle taki sam, nigdy mi nie uwierzy na słowo. Cały on. Choć wydawało się, że staje się jeszcze bardziej zapalczywy. Może to wpływ okoliczności, w jakich się znalazł. - Ciągle masz problemy z tymi fragmentami budowli, z jakimi nieustannie wchodzisz w kontakt? - spytał, kiedy stanęli w kolejce do długiego stołu przybranego rozmaitymi sałatkami. Max poderwał głowę i błyskawicznie zlustrował sklepienie krzyżowe. Ale nic nie spadało mu na głowę. - Przestań... - To tylko pytanie. Zresztą retoryczne. Podejrzewasz Ma Pitoma? - Owszem. Nie rozumiem tylko, dlaczego to stare towarzystwo znowu działa razem. Wiem z całą pewnością o Ręce, a teraz znowu Ma Pitom, no i jeszcze ten bawoli róg, o którym ci opowiadałem... To wszystko nasuwa mi na myśl Homara Kalifę, a to przecież jeszcze nie wszystko... zastanawiam się, czy ktoś za tym nie stoi. - Poproszę trochę tego - zwrócił się Shaa do kelnera. - I parę tych takich... co to właściwie jest? A, panierowane kalafiory, bardzo dobrze. I może jeszcze plasterek tej czosnkowej zapiekanki. Po co się męczyć domysłami? Jesteś, kim jesteś. Równie dobrze możesz to uznać za pewnik. - Piękne dzięki za słowa otuchy - warknął Max i zaczął nakładać sobie jedzenie, ignorując kelnera. - A właśnie, chciałem spytać, dlaczego dałeś sobie spokój z kostiumem i kamuflażem? Chodzi o to co oczywiste, czy też przyświeca ci jakiś inny niecny cel? Dziękuję, już wystarczy, chociaż... tak, skuszę się jednak na odrobinę kumkwatu. Bo to kumkwat, prawda? Wyśmienicie. - Co jest oczywiste? - mruknął Max, dodając do swoich łupów zwinięty w węzełek kwaśny naleśnik. - Twoje przebrania najwyraźniej nie odniosły wielkiego sukcesu, jako że Ma Pitom, Ręka i wszyscy pozostali jak jeden mąż rozpoznawali cię od pierwszego spojrzenia. - Tak - przyznał niechętnie Max. - To faktycznie oczywiste. Odwrócili się i stanęli oko w oko z siwowłosym dżentelmenem w fioletach, który wpatrywał się w nich z szeroko otwartymi ustami. - Jaki miły wieczór - zwrócił się do niego Shaa. - Polecam łososia z rusztu. Szczęka mężczyzny opadła jeszcze niżej, jeśli to w ogóle było możliwe. - Wielkie nieba, ależ to młody Shaa! Shaa przyjrzał się mu z ukosa. - Hagreaves-Hedge senior, jeśli się nie mylę? Starszy pan chwycił go mocno za ramię. - Ale klątwa, mój chłopcze, co z klątwą? - Spotkamy się później - powiedział Max. Pora zająć się pracą, a Shaa najwyraźniej ugrzązł na jakiś czas. Max utorował sobie drogę do parkietu tanecznego tuż obok zespołu, pożarł zawartość swojego talerza, po czym zaczął przyglądać się tłumowi gości. No cóż, może rzeczywiście należałoby zasięgnąć języka, pomyślał po paru chwilach. Nie brakowało tu znajomych twarzy; jak choćby kobieta, którą zauważył na ulicy. Patrzyła na niego z takim napięciem, jakby dostrzegła w jego twarzy coś wyjątkowo godnego uwagi. Przez moment wydawała się mu dziwnie odmieniona, niemal tak jak on. W jego przypadku transformacji uległo nędzne... hm, podejrzane indywiduum, które zmieniło się w dość przystojnego i bywałego w świecie dżentelmena. Ale jej odmiana była szokująca. Ta kobieta odrzuciła przeciętną postać i stała się olśniewającą pięknością. Właściwie to także nie odpowiadało rzeczywistej sytuacji. Kobieta nie była przeciętna. W jej nagłej przemianie było coś nadzwyczajnego. Gdyby nie to, że przybył tu w interesach, na pewno by się nią zainteresował. Ale na razie musiał odnaleźć Archiwistę. Na zewnątrz zapadła już ciemność, co znaczyło, iż niedługo rozpocznie się zabawa. Na kiedy przewidziano pokaz fajerwerków? Max spojrzał na swoich najbliższych sąsiadów. Który z nich wyglądał na Archiwistę? Zauważył coś szczególnego w kobiecie w masywnym diademie... nie, to tylko sam diadem, w którym znajdował się punkt węzłowy Ścieżki jakiegoś żartownisia. Zresztą dzisiejszego wieczoru w sali znajdowało się mnóstwo Ścieżek, porozrzucanych niczym bilety wizytowe. Dziś nie miał na nie czasu. Więc kto? - Dobry wieczór - rozległ się jakiś ciepły kontralt. - Dobry... - zaczął Max, ale kiedy się odwrócił, głos ugrzązł mu w gardle jak tłusta żaba. To ta kobieta