... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Nie żyjemy wiecznie -powiedział Tanchum zwahaniem w głosie. -Zabieraj się stąd! - rozkazał reb Bendit. Tanchum opuściłdom rabina i poszedł prosto doswej izby w gospodzie. Nie odmówił Szemyani sięnie rozebrał, lecz przesiedziałcałą noc na brzegu postania. Kiedy zaczęło świtać,spakował do słomianegokoszykaszabasową kapotę,kilka koszul, trochę skarpetek i książek, po czym udał się ulicą Bóżniczną wstronę mostuwiodącego z miasta. Upłynęło wiele miesięcy bez żadnychwieści o Tanchumie. Poszukiwano jego ciała nawetw rzece. Reb Bendit Waldman i reb Natan Wengrowerdoszli do porozumienia. Rabin i obaj arbitrzy nie dopuścili do złożenia przysięgi. Mirę Fridl zaręczyła się 175. z młodzieńcem z Lublina, synem fabrykanta cukru. Tanchum zostawił w gospodzie wszystkie otrzymaneprzedślubne prezenty i narzeczony z Lublina je odziedziczył. Pewnego zimowego dnia jakiśspedytor przyniósłwieści o Tanchumie: powrócił do brzeskiej jesziwy,z której reb Bendit sprowadził go niegdyś do swegomiasteczka. Został pustelnikiem. Nie jadł mięsa, nie piłwina, wkładał groch do butówi spał na ławie za piecemw domu nauki. Kiedy w Brześciu zaproponowano munowe małżeństwo, Tanchumodparł: -Moja dusza pragnietylko Tory. przet. Monika Adamczyk-Garbowska Potęga ciemności Wszyscy lekarze zgadzali się codo tego, że Henie Dwosiecierpi na nerwy,a nie na chorobę serca, lecz jej matkaCejtł,żona krawcaZeliga, zwierzyła się mojej, iż HenieDwosie stara się umrzeć, ponieważ chce, aby jej mąż IserGodł poślubił jej siostrę Dunię. Kiedy moja matka usłyszała tę dziwną historię, wykrzyknęła: -Co też dzieje się w twoim domu? Dlaczego bymłoda kobieta,matka dwojga małych dzieci, chciałaumrzeć? I dlaczego by miała chcieć, aby jej mąż poślubiłnie kogo innego, tylko jej własną siostrę? Nie wolnonawet myśleć o takich rzeczach! Jak zwykle kiedy matkabyła czymś poruszona, jejjasnaperuka stroszyła się niczym zmierzwiona silnymwiatrem. Ja,dziesięcioletni chłopiec, wysłuchałem zezdumieniem tego, co powiedziała Cejtł, czułem jednak, że mówiprawdę, aczkolwiek brzmiało to jak szaleństwo. Udając,że czytam książkę, nadstawiałem uszu, aby usłyszeć tęrozmowę. Cejtł, ciemnowłosa, szeroka kobieta w szerokiej peruce,szerokiej fałdzistej suknii męskich butach, opowiadaładalej: - Mojakochana, nie mówię tego po to, aby słuchaćwłasnego gadania. Ogarnęło ją jakieś szaleństwo. Biadami,czego to się doczekałamna starelata! Proszę Bogao jedną łaskę: aby zabrał mnie, zanim ją zabierze. 177. - Ale jaki to ma sens? -Żadnego. Zaczęła otymmówić dwa lata temu. Wmówiła sobie, że jej siostra jest zakochana w IserzeGodł czy też on w niej. Jak powiada przysłowie: "Złudzenie jest gorsze od choroby". Rebecin, muszę ci cośpowiedzieć: mimo że jest taka chora, szyje suknię ślubną dla Duni. Matka nagle zauważyła, że słuchami wykrzyknęła: - Wynoś sięz kuchni i idźdo pokoju. Kuchnia jest dlakobiet, nie dla mężczyzn! Zacząłemschodzić po schodachna podwórze i mijającotwarte drzwi do warsztatu krawieckiego Zeliga zajrzałemdo środka. Zelig był naszym bliskim sąsiadem w domuprzy Krochmalnej 10, a jego warsztat mieścił się w tymsamym mieszkaniu, gdzie żył ze swoją rodziną. Siedziałwłaśnie przy maszynie, przyszywając podszewkę dojakiejśkapoty. Był równie wąski jakjego żona szeroka. Miałwąskieramiona, wąskinos iwąską, siwą brodę. Jegodłonie były także wąskie, z długimi palcami. Okularyw mosiężnej oprawce podsunął na wąskie czoło. Naprzeciwniego, przed innąmaszyną do szycia siedział Iser Godł,mąż Henie Dwosie. Miał małą żółtąbródkęzakończonądwomaszpicami. Zeligbył krawcem męskim. Iser Godł szył ubrania dlakobiet. W tej akurat chwili pruł jakiś szew. Mówiono, żema złoteręce i że gdyby miał własny warsztat na którejśz eleganckich ulic, zrobiłby majątek, ale jego żonaniechciała się wyprowadzić z mieszkania rodziców. Kiedypojawiały się bólew klatce piersiowej i nie mogła oddychać, matka była na miejscu, żeby się nią zająć. GdyHenie Dwosie robiło się słabo, to właśniematka - a czasami siostra Dunia- cuciły ją Walerianai nacierały skronieoctem. Dunia pracowaław sklepie zsukniami przy ulicy 178 Miodowej, nosiła modne stroje i unikała pobożnych dziewcząt z dzielnicy. Cejtł zajmowałasię także dwojgiemmałych dzieci Henie Dwosie - Elkełe i Jankełe. Częstochodziłem do warsztatu krawieckiego Zeliga. Lubiłem przyglądaćsię, jak szyją na maszynach i zbierałem puste szpulkiz podłogi. Zelig nie mówił jidysz jakmiejscowi - nie pochodził z Warszawy, lecz gdzieś z Rosji. Częstodyskutowałze mną na temat Pięcioksięgu i Talmudu, snując domysły o tym, co też święci porabiająw raju i jak grzesznicy smażą się w Gehennie. Zelig otarłsię nieco o Haskalęi często jegosłowa brzmiały jakherezja. Mówiłna przykład do mnie: - Czy twoja'matkai ojciec byli wniebie i widzielitowszystko na własne oczy? Możewcale nie ma Boga? Albo,jeśli jest,to może jest gojem, anie Żydem? - Bóg gojem? Nie wolno tak mówić. - Skąd wiesz, że nie wolno? Dlatego, że takjestnapisane w świętych księgach? To ludzie je napisali, a ludzielubią wymyślać przeróżne bzdury. - Kto więcstworzył świat? - pytałem. -A kto stworzył Boga? Mójojciec był rabinem i wiedziałem, że nie chciałby,abymsłuchał takiego gadania