... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nefer i jego ludzie wypadli z zasadzki, w pełnym galopie dobywając mieczy. Powietrze rozdarł ich okrzyk bojowy: — Horus i Seti! Ci, którzy przeżyli pierwsze mordercze uderzenie oszczepów, instynktownie odwrócili się, ale nie zdążyli nawet dobyć broni, gdy atakujący, mając konie przyuczone do szarży pierś w pierś, wpadli na nich z impetem. Dwa konie z oddziału Sokka, zbite z nóg, runęły na ziemię, pociągając za sobą jeźdźców. Nefer pchnięciem w gardło zabił najbliższego z żołnierzy w dalszym ciągu dosiadających swoich wierzchowców. Tymczasem Sokko wyciągnął miecz z pochwy i pchnął, celując w brzuch faraona. Nefer odbił cios, a jego koń stanął dęba, uderzając w Sokka przednimi kopytami. Jedno z nich sięgnęło celu i Sokko bezwładnie zwalił się w piach. Nefer nie dobił go, atakowany przez kolejnego z wrogich żołnierzy, który nacierał nań z wysoko uniesionym mieczem. Skracając dystans, Nefer uniknął cięcia z góry i jęli się zmagać, walcząc niemal pierś w pierś, na zmianę uderzając i parując. Konie dreptały w miejscu, każdemu ciosowi towarzyszył okrzyk szermierza. Zaledwie ludzie Sokka ochłonęli z zaskoczenia, gdy Meren, idealnie wyczuwszy właściwy moment, poprowadził swojego żołnierza do wściekłej szarży. Ciosem prosto w serce zabił pierwszego wroga i wrzasnął triumfalnie. Błyskawicznie odwrócił się i zabił znowu, tnąc tym razem w szyję. Jego ofiara zsunęła się na ziemię z głową na poły odrąbaną od drgającego jeszcze tułowia. Sokko stracił hełm i miecz i teraz, gramoląc się na czworakach, gorączkowo próbował odzyskać broń. On jeden z całego oddziału zdolny był jeszcze do stawiania oporu. Nefer pochylił się i skierował ostrze miecza między łopatki Sokka, w miejsce, gdzie znajdowała się zapinka napierśnika z krokodylej skóry. W ostatniej jednak chwili poczuł, że nie może zrobić tego, co zamierzał. Zręcznie zmienił kierunek uderzenia, obrócił dłoń w nadgarstku i płazem sierpowatego miecza trzasnął Sokka w tył łba okrytego siwą szczeciną. Dowódca garnizonu w Tanis upadł twarzą w piach. Nefer rozejrzał się, chcąc się upewnić, że Meren panuje nad sytuacją, i zsunął się z konia. Sokko właśnie stęknął, potrząsnął głową i spróbował usiąść. Uderzeniem stopy w piersi Nefer posłał go z powrotem na ziemię, a potem przytknął czubek miecza do gardła powalonego. — Poddaj się, Sokko, albo twoja matka i wszystkich stu cuchnących koźlarzy, którzy przyczynili się do twego poczęcia, dowiedzą się, że zdechłeś. Wyraz oszołomienia znikał powoli z twarzy Sokka, oczy zapłonęły wyzywającym blaskiem. — Pozwól mi dosięgnąć miecza, szczeniaku, a nauczę cię, jak podnosić nogę, kiedy sikasz. Zamierzał jeszcze coś dorzucić do tej obelgi, ale nagle wojownicze błyski w jego oczach przygasły. Zająknął się, przez chwilę bezgłośnie poruszał ustami. Jego wzrok utkwiony był w kartuszu na udzie Nefera. — O panie — sapnął. — Wybacz mi! Pchnij! Weź moje bezwartościowe życie jako grzywnę za te grubiańskie i głupie słowa. Słyszałem plotki, że wciąż żyjesz, ale płakałem na twoim pogrzebie i nie mogłem uwierzyć w taki cud. Nefer uśmiechnął się z ulgą. Nie chciał zabić Sokka, który był sympatycznym starym zabijaką, a ponadto, jak twierdził Hilto, jednym z najlepszych znawców koni we wszystkich armiach Egiptu. A Hilto wiedział, co mówi. — Czy złożysz mi przysięgę lojalności jako faraonowi? — zapytał surowo. — Z radością, bo oto cała ziemia korzy się przed tobą, gdyż imię twoje Seti, umiłowany przez wszystkich bogów i światłość Egiptu. Moje serce bije tylko dla ciebie, a dusza śpiewać będzie mą powinność aż po godzinę mej śmierci. — A zatem, Sokko, mianuję cię dowódcą tysiąca rydwanów. Taita zaś niech pilnuje laurów poetyckich, bo ładnie składasz słowa. — Pozwól ucałować swoją stopę, królu — błagalnym tonem rzekł Sokko. — Podaj mi lepiej rękę — odparł Nefer. Ujął sękatą dłoń starego żołnierza i pomógł mu się podnieść. — Szkoda tylko twoich ludzi — spojrzał w stronę rozrzuconych na piasku zwłok. — Jeśli podzielali twoje lojalistyczne nastawienie, nie musieli umrzeć. — Zginęli z ręki boga — zauważył Sokko. — Nie mógł ich spotkać większy zaszczyt. Poza tym Czarownikowi uda się może ocalić tych kilku, którzy się jeszcze ruszają. Trzy dni później, wjeżdżając do Gallali, prowadzili blisko czterysta koni. Sokko jechał dumny po prawicy swego nowego faraona, a hełm sterczał mu wysoko nad czołem, wciśnięty na bandaże, którymi owinął zranioną głowę. Sokko był nie tylko głównym kwatermistrzem armii fałszywych faraonów w randze dowódcy dziesięciu tysięcy, ale i mistrzem Czerwonej Drogi