... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Bieżan z Górskim błyskawicznie oddzielili ziarno od plew i zajęli się tym, co powinno być ważne, na pierwszy ogień biorąc korespondencję. Dużo do czytania nie mieli, jeden rzut oka wystarczał. - Znaleźć Mariuszka - przeczytał Robert. - Piękny list. Krótki, treściwy, jednoznaczny... Kto to może być, ten Mariuszek? - Dojdziemy - zapewnił go Bieżan. - Nie pokazuj się do wtorku. Też nieźle. O, a tu jeszcze lepiej. Wściek cały piątek. I "cały" podkreślone. Dobrze byłoby wiedzieć, czy on nie robił błędów ortograficznych. Bo może to powinno być oddzielnie, w ściek. Ale też niezrozumiałe. - No, miłosna korespondencja to nie jest z pewnością. Zwracać uwagę na Mariuszka? - Nie zadawaj głupich pytań, mamy mało czasu... Między sądem i prasą panowała pełna zgodność, niemal wszystko dotyczyło kompromitacji podupadłych już dziś dostojników partyjno-rządowych, z ich grona zaś wyróżniało się sześć nazwisk, wciąż jeszcze aktualnych. Sześciu ludziom przy odrobinie uporu można było zniszczyć karierę, a nawet i życie, opierając się na pamiątkach Michaliny. Bieżan nie miał najmniejszych wątpliwości, że więcej materiału znajdą w papierach Dominika, wątpił natomiast, czy którykolwiek z podejrzanych załatwiałby takie rzeczy, jak morderstwo, własnoręcznie. Nie oddawali się osobiście pracy fizycznej, mieli do tego odpowiedni personel. Tajemniczego Mariuszka Robert znalazł, owszem. Tak, w każdym razie, można było mniemać. Jakiś bardzo zniszczony odpis aktu sądowego informował o warunkowym zwolnieniu z poprawczaka niejakiego Mariusza Ciągały, lat szesnaście, z wyznaczeniem mu kuratora w osobie, i w tym miejscu, niestety, brakowało fragmentu kartki. Obaj z Bieżanem zgodnie wysunęli supozycję, iż kuratorem miał być Dominik Dominik, ale od razu uznali to za swoje pobożne życzenie. - Równie dobrze mógł to być Szczepan Kołek, ten rozwiedziony mąż Michaliny - powiedział Bieżan z niezadowoleniem. - Sprawa sprzed szesnastu lat. Możliwe, że mamy Mariuszka, i na diabła nam to? - Iza Brant - podsunął Robert bezradnie. - Ona jest sprzed jedenastu. Ale nic, spytamy ją jutro. Bierzemy się za notesy, tylko przejrzeć, bo i tak to weźmiemy ze sobą. Przez parę minut panowało milczenie, bo obaj przeglądali gęsto zapisane notesy, od razu wykreślając osoby, przeniesione już do lepszego świata. Siedzieli przy jednej lampie stojącej, okna mieszkania były szczelnie zasłonięte, na czym ani Bieżanowi, ani Górskiemu wcale nie zależało, ale Michalina Kołek najwidoczniej bardzo dbała o to, żeby nikt z ulicy nie dojrzał, co się u niej dzieje, najmniejszy promień światła nie przenikał zatem przez zaciemnienie, godne wojny, nalotów i bombardowań. Nie zamierzali oglądać ruchu na skwerku, więc zostawili jej te straszliwe żaluzje. W nocnej ciszy dobiegł ich nagle szmer od strony drzwi wejściowych. Podnieśli głowy równocześnie. Ktoś najdelikatniej w świecie dobierał się do zamka. Bieżan nie musiał kłaść palca na ustach, nie towarzyszył mu kretyn, tylko wypróbowany, bystry, inteligentny współpracownik. Na pytające spojrzenie odpowiedział kiwnięciem głową, co oznaczało, że drzwi po ich wejściu zostały zamknięte. Ktoś z drugiej strony wsuwał klucz, oni obaj zaś wstali z krzeseł i na palcach, bezszelestnie, zbliżyli się do drzwi przedpokoju, z zamiarem ulokowania się po ich dwóch stronach. W tym momencie w całej okazałości wystąpił pech. Nie zakręciło ich w nosie, żaden nie kichnął, ale też żaden nie mógł jeszcze wiedzieć, iż ozdobny kredens Michaliny stał na słowie honoru. Jedna z nóg okazałego mebla dawno już odmawiała posłuszeństwa, podetknięta była niejako luzem, ponadto była to noga w postaci kuli, której równowagę Bieżan osobiście naruszył przed dwiema godzinami, dotknąwszy jej lekko przy okazji sprawdzania zawartości półek. Kula, jak to kula, miała skłonność do toczenia się i tę akurat chwilę wybrała sobie dla odmówienia usług. Możliwe, że nad dzielnicą przeleciał samolot. Nie byłoby to zjawisko nadprzyrodzone. Z okropnym zgrzytem, trzaskiem i brzękiem kredens przechylił się na jedną stronę, wysypując z siebie liczne przedmioty szklane, porcelanowe i metalowe, drzwiczki bowiem nie wytrzymały naporu. Otwarły się gwałtownie, obrywając górny zawias i waląc w ścianę. Na dwie sekundy zamarło wszystko, Bieżan z Górskim wewnątrz i tajemniczy gość na zewnątrz. Potem ci dwaj z wnętrza runęli na drzwi, a ten z zewnątrz runął gdzieś w głąb budynku. Wszystko wskazywało, że na schody. Aczkolwiek obaj z wnętrza wykazali się wielką sprawnością fizyczną, to jednak zewnętrzny zdążył