... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Ale czy jesteś absolutnie pewien, kto zabił, i potrafisz to udowodnić? - Tak. Parker zawahał się. - Dobrze... - powiedział. - Mów, Joe. Jeżeli powiem, że umieram z ciekawości, to będzie to bardzo bliskie prawdy. Więc Joe powiedział mu. Po dwudziestu minutach miał ich wszystkich przed sobą: trzy kobiety i dwu mężczyzn. Mieli zmęczone oczy, ale wszyscy, każdy na swój sposób, zdradzali w mniejszym lub większym stopniu zdenerwowanie. Alex, który stał przy drzwiach czekając, aż wszyscy wejdą i usadowią się, zawrócił w stronę stołu, ale zboczył ku drzwiom gabinetu i otworzył je szeroko. Potem stanął wsparty o framugę i patrząc na Parkera, który siedział na prezydialnym miejscu, mając przed sobą plik papierów, a po prawej ręce wszystkich mieszkańców domu, powiedział: - Ponieważ wiemy dość dokładnie to wszystko, co jedni z państwa mogliby powiedzieć nam o innych, więc chciałbym przejść do porządku dziennego nad tymi informacjami, tym bardziej że jak zdołaliśmy zauważyć w śledztwie, mają one charakter raczej intymny i nie byłoby nikomu przyjemnie omawiać je publicznie. Będę się starał unikać ich... - Urwał na chwilę, widząc lekki rumieniec i prawie niedostrzegalne dziękczynne skinienie Agnes White. Parker, który zauważył to, gotów był przysiąc, że Joe chciał uśmiechnąć się do niej i pohamował się z trudem. Ale już po sekundzie zapomniał o tym, gdyż swobodny ton Alexa stał się bardziej rzeczowy. - Chciałbym państwu wyjaśnić, co zauważyliśmy podczas śledztwa i jakie nieuchronne wnioski nasunęły się nam dzięki prostemu stosunkowo rozumowaniu. Otóż policja nie mogła bez dochodzenia przyjąć nasuwającej się hipotezy o samobójstwie. Choć nie wszyscy państwo o tym wiecie, na biurku umarłego znaleziono nie jeden list samobójczy, ale dwa... - Zawiesił głos i powiódł oczyma po siedzących, ale nikt nie poruszył się. Alex pokiwał głową, jak gdyby przytakując własnym myślom, a potem szybko podjął: - Tak, dwa listy. W dodatku każdy z nich podawał zupełnie inną przyczynę samobójstwa. List, który moglibyśmy nazwać LISTEM NUMER l, a który leżał na powierzchni biurka i posiadał odciśnięte ślady palców sir Gordona, stwierdzał, że gospodarz tego domu chce rozstać się z życiem, gdyż zszedł z uczciwej drogi i zajmował się, o ile zrozumieliśmy, przyjmowaniem wielkich łapówek. W liście tym sir Gordon żegna się z ukochaną żoną i jej poświęca najcieplejsze słowa. Skądinąd stwierdziliśmy w śledztwie, że list ten nie mógł zostać napisany po przyjeździe sir Gordona na obecny weekend, gdyż został odbity na starej taśmie, a obecny tu pan Reutt zeznał, że wymienił tę starą taśmę na nową przed przyjazdem państwa Bedford w sobotę rano. Tyle na razie o tym pierwszym liście. Pod leżącym na biurku oprawnym rękopisem obecny tu pan Parker znalazł w czasie oględzin list, który nazwiemy LISTEM NUMER 2. Był on złożony na pół i nie posiadał żadnych odcisków palców. Został natomiast napisany na nowej taśmie. Jak stwierdziliśmy, był to jedyny tekst odbity na tej taśmie i można go było na niej jeszcze odczytać, przewróciwszy ją na lewą stronę. W liście tym sir Gordon mówi o bólu, jakim napełnia go myśl, że ukochana kobieta kocha kogoś innego. On sam, nie chcąc być przeszkodą w miłości dwojga ludzi, których ceni i szanuje, postanawia usunąć się... - Co? - wyszeptała Sylvia. - On? Usunąć się?... Pan kłamie! - Jak dotąd niewiele osób podejrzewało mnie nawet o nieścisłość, a cóż dopiero o kłamstwo... - Joe uśmiechnął się. - Ale mam nadzieję, że chciała pani tym wykrzyknikiem zadokumentować nie tyle niewiarę w moje słowa, ile fakt, że pani zmarły mąż chciał się usunąć z drogi dwojga zakochanych, prawda? - Przepraszam pana... - Sylvia opanowała się już. Spokojnie skinęła piękną, ciemną główką. - Ma pan słuszność. Absolutnie nie wierzę, aby Gordon, to znaczy mój zmarły mąż, był zdolny do tego rodzaju postępku. To nie leżało w jego charakterze. Poza tym był człowiekiem głęboko religijnym i uważałby samobójstwo za grzech może nawet większy niż morderstwo. - Dziwię się..