... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Traktował to jednak jak czystą fantazję. Nasłuchał się wiadomości o latających talerzach, różnych ufoludkach, ale i te wiadomości zakrawały na sensacje. Zawsze te pozaziemskie istoty były jakieś inne, niezwykłe. Nigdy nie twierdził, że w całym niezmierzonym wszechświecie tylko na naszej ziemi istnieje życie, ale jakie to mogło mieć znaczenie dla ludzi. Jeżeli doleci do ziemi jakiś sygnał od obcej cywilizacji, która istniała przed milionami lat, to dziś jej już nie ma. Tymczasem spotyka istoty, które proponują mu wycieczkę na swoją planetę, a więc podróż na nią nie może trwać tysiące czy miliony lat. Poza tym te istoty to nie jakieś potwory budzące grozę, ale zwykli ludzie, tacy jak on sam. Nawet bardzo mili, bo przypominający grzeczne, inteligentne dzieci. A przecież muszą mieć potężną wiedzę, skoro przylecieli na ziemię, skoro odwiedzają nas od tysiąca lat. Znają nasze języki, są pokojowo nastawieni. Nie wiedział, co powiedzieć. Czy chciałby odwiedzić? Jasne, że by chciał. Tylko czy to możliwe. Znowu wyłoniły się wątpliwości. Może to ludzie z naszej planety. Jacyś wynalazcy, którzy przeprowadzają dziwne doświadczenia, próby swoich ptasich skrzydeł. Tylko po co udawaliby przybyszów z kosmosu? Wreszcie jak wytłumaczyć te zagadkowe okoliczności. Mały wzrost, możność unoszenia się w powietrzu, ta dziwna, nieznana mowa, swobodne poruszanie się w ciemności. On wprawdzie również obywał się bez światła, ale to było co innego. Oni przecież nie znali jego mieszkania, a poruszali się po nim, jakby wszystko dokoła widzieli. Potajemnie nie mogliby włączyć oświetlenia, bo po ciemku nie dostrzegliby kontaktu. Zresztą zauważyłby to, bo miał poczucie światła. Wreszcie ten mały aparat nadawczo-odbiorczy, z którego odzywał się miły głosik dziewczęcy, kiedy Doranno przy nim pomanipulował. Wszystkie te myśli biegały po głowie niczym błyskawice. Paweł tak się pogrążył w swych rozważaniach, że nie zareagował na zaproszenie. Dopiero Wirulla doprowadziła go do przytomności. - Czemu tak się zamyśliłeś? Czyżbyś nie chciał odwiedzić naszej planety? - Przeciwnie, chciałbym jak najbardziej. Powiem jednak wam szczerze, że trudno mi w coś takiego uwierzyć. Na temat istot pozaziemskich jest u nas wiele fantazji, ale co innego fantazjować, a co innego przeżyć takie spotkanie. Nie dziwcie się więc, że zaniemówiłem, kiedy usłyszałem waszą propozycję. Wy od dawna krążycie nad naszą planetą, od lat nas obserwujecie, a ja tak naprawdę dowiaduję się o waszym istnieniu dopiero teraz. Wszystko to jest dla mnie zbyt nieprawdopodobne. Spotkanie z wami, wasz przylot do okna, wasza obecność i to że znacie nasze języki. Nie uwierzyłbym, gdybym sam tego nie przeżywał. Powiedzcie, jak to jest możliwe. - Tego się nie da wytłumaczyć w kilku słowach - odezwała się Wirulla. - Pomału dowiesz się o wszystkim. Naszą planetę poznasz, kiedy się tam znajdziesz. Powiem ci tylko, że wbrew waszym wiadomościom znajduje się ona w naszym układzie słonecznym i jest bardzo mała. Wam i nam świeci to samo słońce. - Jak uświadomisz sobie - wtrącił Doranno, - że znany nam wszechświat rozciąga się na przestrzeni kilkunastu miliardów lat świetlnych, to zrozumiesz, jak bliskimi jesteśmy sąsiadami i bardziej stanie się zrozumiałe nasze podobieństwo. Rakieta może przybyć po nas w ciągu trzydziestu godzin. Powinna być tu jutro o tej porze, bo wysłali ją zaraz jak się dowiedzieli o naszym wypadku. Zabawimy więc u ciebie cały dzień i kawałek nocy. - Kiedy wracają twoi - spytała Wirula. - Chciałabym ich poznać. - Moich spodziewam się trzeciego dnia rano, a więc już po naszym odjeździe. Nie będę więc mógł zapoznać was z rodziną. Tu jednak chodzi o wasze bezpieczeństwo. Zamówiony pojazd nie może czekać, a i wy będziecie czuć się bezpieczniej w waszym statku kosmicznym. Zresztą może i lepiej, że moi nie zdążą przed naszym wyjazdem. - Dlaczego? czyżbyś nie chciał, żeby dowiedzieli się o naszym pobycie w waszym mieszkaniu? - Nie o to chodzi. O moje dzieci i wnuki jestem spokojny, tylko oni baliby się o mnie. Mam już swoje lata i... Paweł zaniemówił, jakby się zastanawiał nad dalszymi słowami. Nie czuł się ostatnio dobrze. Co będzie, jeżeli zasłabnie podczas tej niezwykłej podróży. Tu na ziemi był pod opieką zaprzyjaźnionego lekarza, a co będzie, jak zachoruje gdzieś w kosmosie, w zupełnie innych warunkach. Dzieci na pewno nie puściłyby go na taką wyprawę. Wreszcie czy ma prawo narażać tych miłych ludzi na kłopoty. Jak on da sobie radę w nieznanym miejscu, w nieznanych warunkach, bez przewodnika. Będzie przecież dla nich ciężarem. To miłe, że mu zaproponowali tę niezwykłą przygodę, ale czy ma prawo się na nią zdecydować. Z drugiej strony czy może odrzucić taką okazję, jaka nie zdarzyła się nikomu na ziemi. Wreszcie Wirulla, która jakby czytała w jego myślach, dokończyła za niego przerwaną wypowiedź. - I boisz się, że nam gdzieś zasłabniesz po drodze. Ile właściwie ty masz lat. - Skończyłem 70. - To rzeczywiście nie należysz już do młodzieży, ale nie jesteś jeszcze staruszkiem. Przecież wielu ludzi na waszej planecie żyje dłużej. Nie musisz się obawiać, damy sobie radę. My żyjemy znacznie dłużej. Ja i Doranno mamy po 50 lat i zaliczamy się do młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w życie, tak jak ziemscy ludzie, którzy mają około 20 lat. Pobraliśmy się przed miesiącem. Wchodzimy w najpiękniejszy okres naszego życia rodzinnego i naszej miłości. Ten lot nad ziemią to nasza podróż poślubna. Dostaliśmy ją w nagrodę za wyniki naukowe w naszych sekcjach. Przez najbliższe 50, 70 lat zajmiemy się wychowywaniem dzieci. Jak urodzę dzidziusia, będę miała 6 lat płatnego urlopu macierzyńskiego