... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Miał na sobie jadowicie żółty kombinezon ozdobiony czarnymi zygzakami, przypominającymi fale mózgowe w interpretacji szalonego malarza. Zamiast zasalutować, przybrał pomnikową pozę. – Kapitan Wes Janson melduje się na rozkaz. To znaczy... proszę pana. Wedge poderwał się, aby uścisnąć dłoń Jansona, ale zamiast tego, przyciągnął go do siebie, chwytając w niedźwiedzi uścisk. – Wes! Nie powiedzieli mi, że przylecisz z nową grupą. – Wystarczyło posmarować, gdzie należy. Nie mogłem pozwolić, żeby mi schrzanili wielkie wejście. No dobra, co masz do picia? – Trutkę domowej roboty, jeśli o to chodzi. Z wyjątkiem szczególnych okazji. Siadaj. – Wedge zajął swój fotel, Tycho zamknął drzwi i obaj przybyli również usiedli. Janson wyjął kartę danych z jednej z licznych kieszeni kombinezonu i rzucił ją na biurko Wedge’a. – Jestem pewien, że znasz już listę towarów z „Szalonej Namiętności”, ale tu masz moją kopię. Możesz sprawdzić, czy są takie same. Żywność, amunicja, zapasy, części zamienne do myśliwców, kilka beczek nie całkiem dojrzałej brandy owocowej z Taanab... – Cudownie. – Wedge wsunął kartę w notes, przeglądając informacje, które zaczęły przewijać się po ekranie. – Jak długo pozostaniecie w systemie? – Czy ja wiem... pewnie dopóki mnie nie zabiją. Zaskoczony Wedge spojrzał na niego bystro. – A to co znowu? – Żółte Asy Taanab to jednostka ochotnicza. Jesteśmy finansowani przez tę samą fundację, która zakupiła i dostarczyła wszystkie towary... zorganizowaną przeze mnie. Kiedy złożyłem rezygnację, obiecałem moim zwierzchnikom, że przywiozę im w kieszeni kawałek Tsavonga Laha. Nie mogę ich rozczarować. – Masz ochotę przenieść się do Eskadry Łotrów? – uśmiechnął się Wedge. – Z rozkoszą, ale nie mogę. Przywiozłem ze sobą półtora dywizjonu pilotów z Taanab i uchodźców, którzy mają prawo pójść za moim przykładem. Tycho zacmokał z wrażenia. – Ależ ty jesteś odpowiedzialny, Wes. Janson wzruszył ramionami ze smętnym uśmiechem. – Obawiam się, że to żałosne efekty uboczne starzenia się organizmu. – Nagle wyraźnie się ożywił. – O, właśnie, możecie pomóc mi 30 o tym zapomnieć, tylko powiedzcie mi coś na temat tej pilotki, która dowodzi Bliźniaczymi Słońcami. Ma milusi głos. Ciekawe, czy równie milusio wygląda? Wedge, z trudem powstrzymując się od parsknięcia śmiechem, szybko wymienił znaczące spojrzenie z Tychem. – No cóż, tak. Milutko wygląda. – Zamężna? Zajęta? – Mam wrażenie, że owszem, zajęta. Od niedawna. Moim siostrzeńcem, dodał w myśli Wedge. Choć oboje bardzo się starają, żeby nikt tego nie zauważył. – No to kim ona jest? Wedge zmarszczył brwi, jakby usiłując sobie przypomnieć. – Jay jakaśtam – obrócił się w stronę Tycho. – Dobrze myślę? – Chyba tak. – Jay... Jay... – Wedge nagle rozjaśnił się w uśmiechu. – Właśnie. Jaina Solo. – Jaina Solo! – Jansen pobladł lekko. – Jestem pewien, że to właśnie ona. – Sithowe nasienie, a więc flirtowałem z dziewięciolatką... – Dziewiętnastolatką – łagodnie poprawił go Tycho. – I ma na koncie więcej zestrzeleń niż my wszyscy trzej razem wzięci w jej wieku. Janson westchnął, najwidoczniej pokonany. – Chyba ją będę musiał przeprosić, a potem rzucę się na jej miecz świetlny. Wedge pokręcił głową. – Lepiej poproś Hana, żeby cię zastrzelił. Będzie mniej bolało, a on ma do tego prawo, jako ojciec. – Wiesz co, jako dowódca jesteś kawał drania. Wedge tylko się uśmiechnął. Światostatek domeny Hul. System Pyria Wojownik Yuuzhan Vongów, Czulkang Lah, był stary, o wiele starszy niż inni, których oglądali tubylcy galaktyki. Pod bliznami, tatuażami i okaleczeniami, przez które jego twarz wydawała się prawie czarna, a rysy niemal nierozpoznawalne, skórę miał poznaczoną głębokimi zmarszczkami starości. Chudość starczej sylwetki maskowała powiększona zbroja z kraba vonduun, która wspomagała jego mięśnie swoją siłą. 31 Stał pośrodku komnaty dowodzenia, swojej ulubionej na światostatku domeny Hul. Ściany były pokryte stacjami komunikacyjnymi doradców i podległych mu oficerów, między innymi osobistego doradcy, Kasdakha Bhula. Większość stacji wyglądała jak wpuszczone w ścianę z koralu yorik półki, na których spoczywały rzędy villipów. Z tej metody komunikacji najchętniej korzystali Yuuzhanie. Niektóre z villipów znajdowały się w stanie spoczynku i leżały jak pozbawione twarzy bryły, inne wynicowane, wyglądały jak bezbarwne, błyszczące głowy Yuuzhan Vongów, których usta się poruszały, przemawiając w idealnej synchronizacji z odległymi nadawcami – rzeczywistymi oficerami i szpiegami. Ponad siedzeniem Czulkanga Laha widniała wielka błoniasta soczewka o średnicy trzykrotnie większej niż wzrost wysokiego wojownika. Rozciągał się przez nią nieporównany widok na przestrzeń otaczającą domenę Hul, a dzięki jej zdolności do kurczenia się Czulkang Lah mógł również obserwować w powiększeniu bardzo odległe obiekty. Przed starcem stał wysokiego wzrostu kapłan; jego chudość znamionowała częste posty i umartwienia. Miał na sobie ceremonialne szaty i zawój bogini Yun Harli. – Witaj, Harrarze – odezwał się Czulkang Lah. – To dla mnie zaszczyt, że mogę znów przed tobą stanąć. – Kapłan oddał ukłon, a po tej wymianie uprzejmości wyprostował się natychmiast. – Raduję się, że widzę cię przy pracy, która przystoi zarówno bogom, jak twojemu stanowisku. Przywożę ci statki i piechurów, którzy pomogą ci w osiągnięciu celu. – Wspomniane przez kapłana posiłki przeleciały przed iluminatorem-soczewką, aby się pokazać staremu wojownikowi, ale i po to, aby oddać cześć głównodowodzącemu siłami Yuuzhan Vongów w systemie Pyria. – Zostałem poinstruowany przez mojego syna, aby okazać ci wszelką pomoc w schwytaniu Jainy Solo. – Starzec skinął na znacznie młodszego mężczyznę, który natychmiast wystąpił naprzód i ukląkł. – Harrarze, powierzam ci Charata Kraala. Dowodził on specjalnymi działaniami dotyczącymi zarówno Jainy Solo, jak i innych istotnych kwestii. Obecnie stoi na czele bardzo pomysłowej i mocno zaangażowanej jednostki, na którą składają się piloci z domen Kraat i Hul oraz zbieracze wiedzy