... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Miller spotkał ich nie opodal. – A co tam? – spytał z uśmiechem. – Nie puszczają! – zawołali. – Mówiłem wam to wprzódy. – I machnął ręką. Obaj panowie poszli do znajomych sobie kwarcianych po radę –i znikli. Wypadek ten oburzył wielu w klasztorze; szlachta, nieprzywykła do posłuszeństwa, krzyczała na gwałt, kobiety płakały, księża nawet szemrali... Ksiądz Lassota wbiegł; oznajmując przeorowi, co się święci, że refektarz pełen i bodaj czy nie bunt się jawny gotuje. Kordecki szybko 267 ruszył, biorąc z sobą po drodze księdza Stradomskiego, ale już w refektarzu jedni tylko księża się zostali, szlachta się rozpierzchła. Zakonnicy stali jak powarzeni, milczący, chmurni, gotowali się coś mówić i obawiali rozpocząć. Przeor wyczytał myśl w ich twarzach i stanął. Wtem ksiądz Błeszyński wystąpił naprzód. – Ojcze przeorze – rzekł – długo milczeliśmy, długo czekali na posiłki i nadzieje, ale gdy to wszystko marne dymy, czas i nam głos podnieść. Nie zaprzeczycie, żeśmy czynili, co mogli, w obronie miejsca tego i życie gotowi byli dać w ofierze; ale łudzić się dłużej niepodobna. – Tak jest – dodał ksiądz Małachowski. – Pozostaliśmy sami, posiłek przybyć nie może, zguba jawna i oczywista. Przeznaczył nam Bóg upokorzenie zwyciężonych, nie opierajmy mu się! – Ojcze przeorze – dorzucił ksiądz Dobrosz – dzisiejszy postępek wasz, który mógł być wedle praw wojny (my ich nie znamy), oburzył i zniechęcił do reszty szlachtę; strwożeni wszyscy, nas garść mała, sami nic nie zrobim. Na Boga zaklinamy was, myślmy o poddaniu się... Tu i inni, ośmieleni, mówić poczęli. – Ojcze, czas wyjść z tych omamień; kraj cały w ręku Szweda, król nas opuścił, świat o nas zapomniał; Polska nie jest już Polską lat starych... Czas prosić o warunki. – To zdanie wasze? – spytał smutnie Kordecki. – To myśl i pragnienie wszystkich... zapał i wiara nie pomogą przeciw wyraźnej woli Bożej. – Do definitorium! – odezwał się przeor. – Niech dzwonek zwoła na radę! Rzekł i wyszedł pierwszy. Jeszcze sala była pusta, gdy ukląkł w niej przed krzyżem Zbawiciela świata i leżąc u nóg Jego, trupią głowę obyczajem zakonnym pocałował; długą chwilę pozostał tak na modlitwie gorącej, potem podniósł się, całując rany nóg, rąk i boku Chrystusowego... Zakonnicy sypali się już do definitorium, zasiadali swe miejsca, przeor zajął swoje; twarz jego była pogodna, chwilę podumał, powlókł po nich wzrokiem i tak mówić począł: – Przeraża was, zakonnych ludzi, bracia moi, niebezpieczeństwo wojenne. Wielkie to zaiste i groźne niebezpieczeństwo, ale nie takie, żebyśmy dla niego zachwiać się mieli w postanowieniu bronienia miejsca świętego i spełnienia obowiązku. Królowie polscy powierzyli nam straż tej świętej góry; chcecie ją, stróże wiarołomni, oddać nieprzyjacielowi... 268 wola wasza! Zdajcie na ręce kacerzy, co macie najświętszego i najzdrowszego dla ocalenia życia, ja was sądzić nie będę. Bóg i ludzie osądzą! Nie godzi się jednak, by to miejsce pozostało bez czci i sługi, bez nabożeństwa; niepodobna, żeby wszyscy, hańbą okryci, opuścili ten ołtarz, jak zbiegi niewierne, którzy wzięli zapłatę wczesną, a gdy przyszła chwila niebezpieczeństwa, uszli sromotnie. Powiedzcie więc, bracia, którzy z was zostać tu zechcą i zdać się na wolę Szweda; ja z pozostałymi, nie mogąc ani sromoty znieść naszej, ani żeby kacerze bluźniercy splamili ten przybytek, ustąpię, pójdę... Zostawuję wam wolę, czyńcie, jak się wam zda. Proste były słowa przeora, choć goryczą zaprawne; wymówił ostatnie ze łzami, zabłysły one na powiekach jak krople rosy niebieskiej: ręce wyciągnął ku nim i zwrócił oczy, pytając: – Wystąpcie i mówcie! Ale nikt się nie odezwał, rumieniec wstydu oblewał twarze, milczeli wszyscy. – Przecież chcieliście poddania, mówcież więc, ja wam będę posłuszny... Ojcze Stradomski, tyś pierwszy. Kaznodzieja nic nie odpowiedział; pytał z kolei wszystkich, nikt odezwać się nie śmiał, tylko rzęsistymi kroplami pot oblewał im czoła, a wzrok utopili w ziemię. – Nikt z was teraz nie śmie okazać strachu, któregoście byli pełni przed chwilą – rzekł łagodnie. – Opamiętajcie się, bracia, i uczcie z chwilowej bojaźni, jak upaść łatwo, jak trzeba czuwać nad sobą. Na Bogu! – podniósł głos