... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Reszta uległaby uniesieniu pozorem wolności, tak jak była pijana nią w pierwszych dniach powstania. Politycznie mogliśmy byli przegrać wtedy wszystko i wiwatując wszystko podpisać... A tak pozostał przynajmniej protest pozostałych po nas ruin. Rozmów takich nie słyszy się wiele. Większość machnęła na dni ubiegłe i przyszłe, i żyje z dnia na dzień, poza walką polityczną i orężną, usiłując zachować ostatek warszawskiej grandezzy i humor człowieka nie liczącego się z rzeczywistością. Restauracja założona przez warszawiaków w Leśnej Podkowie ma nazwę: „Przeminęło z wiatrem”. Pija się w niej i jada jak za dawnych dni. W głębi lasu hukną jeszcze raz strzały przedzierających się na Zachód oddziałów Armii Krajo- wej, łapanki urządzane przez Niemców i wykręcanie się z nastawionych matni przypomną raz jeszcze dawne życie. Znajdą się rekordziści, którzy po trzy razy zostali wsadzeni do obozu w 88 Pruszkowie i tyleż razy wydostali się z niego na wolność. Są to jednak już tylko echa dawnej warszawskiej świetności. Tylko cząstka warszawiaków przyczepi się osad podmiejskich. Reszta rozpływa się z wolna po całej Polsce. Nurt główny podąży na Kraków i Zakopane. Parę dni po opuszczeniu Warszawy spędzam w dworze Jarosława Iwaszkiewicza, u skraju Podkowy Leśnej. Względy mi bliżej nieznane spowodowały, iż Iwaszkiewicz łącznie z Jerzym Andrzejewskim zostali po śmierci St. Miłaszewskiego mianowani pełnomocnikami Delegatury do opieki nad literatami. W ciągu pięciu lat mej działalności w tej właśnie dziedzinie podczas okupacji ani ja, ani żaden z moich kolegów nie uświadczał Iwaszkiewicza, który zaszył się szczelnie w swej posiadłości podwarszawskiej, nie angażując się w żadną sprawę. Szczęśliwa koniunktura dla właścicieli folwarków, jak i silny pęd do kupowania parceli podwarszawskich ułatwiały mu wspaniałą izolację artysty od wydarzeń potocznego dnia. Dlaczego beztroski efeb okupacji, a późniejszy fordanser appeasementu w stosunku do okupacji bolszewickiej stał się mężem zaufania Delegatury w chwili najbardziej krytycznej, należy do zagadnień zgoła tajemni- czych ? jeśli się przyjmie, iż o niektórych zarządzeniach władz podziemnych rozstrzygała jakaś celowa intryga ? a zgoła prostych, jeśli się je przypisze działaniu na oślep i dezorientacji. Szukam wreszcie swojej rodziny. Odcięta ode mnie w połowie września przez atak niemiecki zagubiła się w chaosie zdarzeń. W pogoni za nią błąkam się od jednej mieściny do drugiej, od dworca do dworca, przystaję pod murami i płotami, gdzie rozlepiono tysiące kartek, zaczynają- cych się od słów „szukam”, „jestem”, „kto widział”, „zawiadomić”, „czy ktoś wie”. Nie pamię- tam bardziej przejmującej lektury jak ta rozdarta i rozrzucona księga niedoli stołecznej, lapidarna i prosta, a tak chwytająca za serce, że chciałoby się biec gdzieś i szukać tych zagubionych dzieci, matek, braci i sióstr. Po kilku dniach tułaczki odnajduję wreszcie rodzinę swą w Ożarowie. Ogarnięta przez Niem- ców, oderwała się od transportu na Pruszków i nocując od piwnicy do piwnicy na zapleczu woj- ska niemieckiego wydostała się z matni. Po paru dniach rozważań, czy jednak nie osiedlić się tu, w bliskości miasta, co to było nie tylko gniazdem osobistego życia, lecz i atmosferą dla płuc, motorem krwi krążącej w żyłach, pobudką dla myśli, a także i pogrobowiskiem przyjaciół, posta- nawiamy odjechać i gdzieś w Polsce czy w dalekim świecie zaczynać życie na nowo. Na razie zmierzamy do Krakowa, miasta mych dziecięcych i młodzieńczych lat. Ujrzeć po kilku latach warszawskich burz i po piorunowych dniach powstania wieżę kościoła Mariackiego, zarys Wawelu i dachów krakowskich, ten sam co wczoraj i ongiś, i głębiej jeszcze wstecz, byłaby to może i pociecha, gdyby nie poczucie, że tam, za plecami, zginęło coś, co mnie stare, kamienne i dostojne, miało żywą wartość historii polskiego narodu. Wszystko w Krakowie jest na swym dawnym miejscu. Dworzec stłoczony i brudny, dorożki z karetkami, ławeczki na Plantach, cukiernie Maurizia i Noworolskiego na rynku, Sukiennice, Rondel. Nie ma tylko po- mników Mickiewicza i Grunwaldu. Żydowski Stradom i Kazimierz zajęty przez polskie drobno- mieszczaństwo. W gmachu Uniwersytetu Jagiellońskiego Ost-Institut, Bisanz i Hawełka „nur für Deutsche”. Są i zmiany na lepsze. Sporo starych domów rozsądnie odnowiono, wzgórze wawel- skie oczyszczono od oblepiających je czynszówek, szyldy oblepiające ulice i Grodzką, i dalsze usunięto już całkowicie. „Ordnung muss sein”. Kraków był przecież stolicą GG, a miał być stoli- cą „Weichsellandu”, który miano zamienić w ogród warzywny i owocowy w granicach niemiec- kiego Grossreichu. Ponadto jednak jest Kraków i „eine urdeutsche Stadt”. Łapczywość histo- ryczna hitlerowców, którzy w mieszczaństwie niemieckim przed wiekami w Krakowie osiadłym, w jego dziełach i zasługach wobec Polski upatrywali mandat moralny do zagarnięcia Polski, 89 spowodowała, że historia zapisana w zabytkach krakowskich została zrespektowana. Kraków pod Niemcami zewnętrznie wyładniał, stał się porządniejszy i czystszy. Wewnątrz zgnuśniał. W czasie okupacji wyróżniał się wśród innych miast polskich spokojną, przydziałową lojalnością wobec Niemców, Bierność Krakowa tłumaczył mi pewien obywatel miejscowy w sposób nie pozbawiony rzeczowej słuszności. ? Widzi pan, jeżeli w Warszawie wypadał na stu Polaków jeden Niemiec, a na dwustu jeden policjant, tu jest jeden Niemiec na dziesięciu naszych i jeden policjant na dwudziestu