... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

I tak mi się widzi, że w jedną stronę nam droga wypada. Przedsiebie,prawda? Partyzantów szukam wypalił Marcin. Chcę się donichprzyłączyć. Tak?zdumiał siętamten. Są tu partyzanci? Copangłupiego udaje? rozzłościł się Marcin. Pan teżjestpartyzant. Ja?Pod zły adres trafiłeś, chłopcze. Ale żedroga nam w jednym kierunku wypada,to fakt. Razem przezten las pójdziemy. Tylko,widzisz,nie bardzo mogę iść. ponieważ skręciłem sobienogęwkostce i cholernie mi spuchła. Dlatego właśnie tuleżę i wypoczywam. Dziś więc już nigdzie nie pójdziemy, tylko poleżymy w tychkrzakach. Jak myślisz, dobry mam pomysł? Mnie jest wszystkojedno mruknął Marcin. Dobry pomysł miałeś teżztą jesionką. Tej nocy cholerniezmarzłem, a jak się nakryjemy twojąjesionką, będzie nam znaczniecieplej. A pewniezgodził się Marcin. Udałeś mi się, chłopcze. Wychodzi na to, że ty rzeczywiścieszukasz tych tam, no jak im tam. partyzantów. Gdybyś jeszczewiedział, gdzie ich szukać,tobyśmi się całkiem udał. Przecież pan wie, gdzieich szukaćburknął Marcin. Nie wiem. Sękw tym, żenie wiem. Ale nie martw się, jutroo tym pomyślimy. Usłyszeli szelest po drugiej stronie strumienia. Urwali rozmowęi nadsłuchiwali. W dłoni leżącego znalazł się pistolet. Drugą dłońPołożył na ramieniu Marcina nakazując mu milczenie. Zobaczyli sarnę, która o kilkanaście kroków od nichpodeszła do119. strumienia i pochyliłagłowę, aby się napić. Spłoszonaichzapachem,raptempoderwała się i zniknęła między jałowcami. Mężczyzna niemal ze zdumieniem popatrzyłnapistolet w swojejręce. Roześmiałsię cichutko. A to ci historia? Coś takiego? Pokręcił głową i schowałpistolet do kieszeni. I uśmiechnął Sięporozumiewawczo do Marcina. Był to towarzysz"Józef. Aleotym Marcin dowiedział siętrochę później. IIIobudził ichchłód poranka igłośnyświergot ptaków. Jesionka,którą się przykryli, nie dawała zbyt wieleciepła. Leżeli na gałęziachświerku naciętych przed wieczorem, lecz od ziemi ciągnęło zimnemi wilgocią. Szczękalizębami i raz po raz zerkaliw niebo, czyste,bezchmurne. Zapowiadał się upalnydzień, słońce jednak zbyt powoliwspinało się do góry i w lesie wciąż było chłodno imroczno. Józef bo tak kazał się Marcinowi nazywać nieznajomy włożył dolodowatej wodystrumienia spuchniętą w kostce nogę. Sprawiłon-iuto ulgę, powiedział nawet, że dziś będzie już chyba mógł dalejpowędrować. Dokąd? Tego chłopak nie wiedział i zdawał sięniewiedzieć także Józef, choć być może swoje dalsze plany ukrywał. Tak się w każdymrazie wydawało Marcinowi. Chłopakżałowałteraz,że wczoraj, zanim zasnęli, dal z siebie wyciągnąć całą swojąhistorię,począwszy od ojca i matki, sprzedażydo Niemiec, a skończywszy na sprawie powieszonego dróżnika. O Cianciarowej tylkomcnie mówił, ale tego nawet przypiekanyna węglachnie zdradziłbyprzed nikim. Sprzedali cię za konia? dziwił się "Józef. Powiadasz,że sprzedali cię za konia,jak nieprzymierzając bydlę jakieś, anieczłowieka? Za konia i wóz przypomniałMarcin. Wydawałomusię,żemówiąc o samym koniu, "Józef umniejsza jego wartość. Za konia i wóz cię sprzedali powtarzał Józef. Dobrze,żesię spotkaliśmy, powiadam ci,Marcin, dobrze się stało, żeśmy sięspotkali. Będą z ciebieludzie. 120Chciałbym mieć karabinrzekł nagleMarcin. Wróciłbym dowsi ipogadałbym z nimi. Powiedziałbym: "Iledajecie zastarego Mikinę? Jest gruby jakświnia. Dacie świnię, to nie będziewisiał". "Józefzłapał sięza głowę:Marcin, co ty gadasz? A co citenMikina zawinił? Targował się o mnie. Nie chciał daćani grosza, mówił,żewprzyszłym roku zadarmo będę musiałjechać do Niemiec. A dlaczegoon tak mówił? Zrobiłeś mu coś złego? On jest bogatszy od nas. Nowidzisz. Bogaty i biedny to jak ogień i woda. Potrzebnyjest porządek, w którym nie będzie ani biednych ani bogatych. I powiem ci, Marcin, żejest takikraj, w którym zapanowałówporządek. Jak sięnazywa? Rosja, rozumiesz? W Rosji chłopom zabrali ziemię. Fiuuu! "Józefaż gwizdnął. Toś ty taki mądrala? U nas na wsi wszyscy towiedzą. Głupiś, Marcin. W Rosjicała ziemia należy do chłopów. Jestwspólnąwłasnością. Razem orzą, razem sieją, razem zbierają. Może niepewnie zgodził się Marcin. Byliście tam? Słyszałemo tymod człowieka, któremu mogę wierzyć. A co tu robicie wlesie? spytałMarcin. Szukam sprawiedliwości. Tak jest, jak i ty. Bo ty teżchybaszukasz sprawiedliwości? Tak ucieszył się Marcin. Ja też szukamsprawiedliwości. Podobało mu się to, co powiedział "Józefoszukaniu sprawiedliwości. i w ogóle ,,Józef bardzo mu się podobał. Tylko z tąwspólnąziemią to mu nie wierzył. Ale to wcale nie znaczyło,abymunie ufał albo nie chciał mu wierzyć w innychsprawach. "Onniejestzewsi myślał. On ma swój rozum, a ja mam swój". I takskwitował całątę ich pierwsząrozmowę. Zły był tylko,że ,,JózefCzystko od niego wyciągnął, a on o"Józefie" nie wiedział niczego,poza tym,że spotkałgo w lesie, szukającego sprawiedliwości. Na śniadanie znowu zjedli chlebze słoniną i popili wodą ze^rumienią. Potem "JózefwysłałMarcinanaprzeszpiegidonajbliższej wsi. Chodziło mu o to, jak się ta wieś nazywa i jak się121. nazywają najbliższewsie. Widać było, że chce się zorientować w terenie. Marcinwróciłponiespełnagodzinie. Zauważył na szosie trzyciężarowesamochody wypełnione niemiecką żandarmerią, a jakaśkobiecina pasąca krowy pod lasem, powiedziała mu, że Niemcy jużod trzech dni poszukują dwóch ludzi, którzy zostalizrzuceni naspadochronachz rosyjskiegosamolotu. To was szukająrzekł Marcindo "Józefa". Mnie? zdumiał się "Józef. Czy ja wyglądam na takiego, co to z niebaspada? Alenatychmiast zdecydował owymarszu. Wspierając sięna Marcinie, a trochę próbując samemukuśtykać, ruszył lasem, ogromnymlukiem omijając wieś iszosę, na której Marcinwidziałprzejeżdżającesamochody zżandarmami. Wieczoremdobrnęli na stromą,porośniętą lasemgórę Czartorięw pobliżuPilicy. Spodziewali się tu spotkać oddział partyzancki. Wiejska dzieciarniazbierająca w lesie maliny powiedziała im, że tejnocy w niedalekim Ręcznie dokonano napadu naposterunekgranatowej policji, zdemolowano urządgminny i pocztę, a w spółdzielni zniszczono artykuły przeznaczone na premie dla oddającychkontyngent. Czartona nadawała się na kryjówkę