... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

A żółte pisaki do wyróżniania tekstu, kupione w pierwszym – dniu zajęć, nadal miały ostre krawędzie. – Jak ci się żyje z tą twoją... Głuppi? – Z Kippy? Jest bardzo miła. Świetnie się rozumiemy. – Zerknęłam na beżowe ciasto i trzęsącą się galaretkę. – Pierwszego dnia złamała obojczyk. I dlatego teraz jej pomagam. – Nienawidzę jej – powiedziała Dottie. Mój wzrok co chwila uciekał w kierunku drzwi przeciwpożarowych. Lada chwila ktoś mógł tu wejść i zobaczyć nas razem. – Nawet jej nie znasz – powiedziałam. – Wiem, że za twoimi plecami śmieje się z ciebie. Talerz z ciastem w mojej dłoni stał się wyraźnie cięższy. – To nieprawda – powiedziałam. – Dlaczego? Co mówiła? – Wpół do trzeciej mam przerwę. Możemy się spotkać na dole, w pomieszczeniu gospodarczym. – Nie mogę, bo... Drzwi przeciwpożarowe otworzyły się. Wyszła zza nich Veronica, minęła nas i ruszyła na górę po schodach. – Usługujesz jej z wywieszonym językiem, a tymczasem ona mówi o tobie takie rzeczy... Rzygać mi się chce. – Może mówiła o kimś innym – powiedziałam. – A może... Dottie pokręciła głową. – Na pewno mówiła o tobie. To cipa. Nie byłam dziesięciotonową lesbą, jeśli to właśnie powiedziała Kippy. Nie byłam niczym. Grube dziewczyny nie muszą niczym być. Wróciwszy do pokoju, podałam Kippy ciasto i mleko. Z uśmiechem wyciągnęła do mnie ćwierćdolarówkę. – Dee, nie mam ochoty na mleko. Czy mogłabyś mi kupić napój pomarańczowy? – Jestem zajęta – powiedziałam. – Sama sobie kup. Nie było moim zamiarem opuszczanie zajęć z historii o ósmej rano. Nie żywiłam urazy do doktor Lu, podobnie jak nie było jej winą, że kulała. Ale zanim wzięłam prysznic, musiałam odczekać, aż opustoszeje cały akademik – aż jedynym dźwiękiem, jaki dochodził moich uszu, będzie buczenie jarzeniówek w korytarzu. Druga nad ranem. Trzecia. Pół do czwartej. Nikt nie będzie mnie oskarżał, że się na niego gapię. Ani nie zobaczy mnie nago. Nie byłam wybrykiem natury do oglądania! W środku nocy akademik znowu był mój, tak jak w pierwszym tygodniu. Zdejmowałam płaszcz kąpielowy i wchodziłam w kłęby pary, do wrzącej wody. Wyobrażałam sobie, jak mnie oczyszcza i rozpuszcza tkankę tłuszczową, która znika w kratce ściekowej. O czwartej nad ranem życie było znośne. Należał mi się ten relaks i był tak przyjemny, że nie miałam siły zmuszać się do wczesnego wstawania i przestałam nastawiać budzik na poranne wykłady. Budziłam się oszołomiona, kiedy w kuchni już nie wydawano śniadań, i dziękowałam Bogu za croissanty do odgrzewania. Większość dziewczyn była na wykładach. W telewizji, w świetlicy na dole, Hattie, jakaś kobieta z Rhode Island, została zwyciężczynią teleturnieju Va Banque. (Z jakiegoś powodu, oglądając telewizję, lubiłam trzymać w dłoni wystający ze ściany żelazny hak). Obiecałam sobie, że zacznę chodzić na wykłady z biologii o pół do pierwszej, kiedy tylko Hattie przegra. Ona jednak wciąż wygrywała i dzięki podwójnym premiom wstawała z martwych. Początkowo i tak zamierzałam zrezygnować z „Wprowadzenia do biologii”. Nie sądziłam, aby euglena i pantofelek mogły odmienić moje życie. A gdzie, jeśli nie w głupim Merton College, mogli zatrudnić wykładowcę historii sztuki, który śmiał się jak Jethro z The Beverly Hillbillies? Co trzeci slajd ukazywał się na ekranie do góry nogami albo w lustrzanym odbiciu, a wykładowca zaśmiewał się z tego powodu. Od jego rechotu robiło mi się niedobrze. Jak można robić notatki z takiego wykładu? Toteż opuszczanie takich wykładów nie było wyłącznie moją winą. Kippy bez pytania zaczęła pożyczać moje żółte pisaki do podkreślania tekstu. Dlaczego od razu nie zasmarowała wszystkich stron na żółto? Przez całe popołudnie pisak przeraźliwie skrzypiał, podczas gdy ja przygryzałam policzek, usiłując się zdrzemnąć. Złamany obojczyk, jasna cholera. Była taką hipokrytką. „Drogi Dante – miałam ochotę napisać. – Nie znasz mnie, ale jako przyjaciółka chcę ci powiedzieć..