... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zachowywała się nie jak portret, ale jak przekonywająca imitacja osoby żyjącej. Staunt przyglądał się zbiorowi kubików. Pięć przedstawiało syna, obejmując okres życia Paula od wczesnego wieku średniego do wczesnej starości. Paul regularnie przysyłał ojcu kubik na początku każdego dziesięciolecia. Trzy kubiki przedstawiały jego córkę. Szereg kubików - wnuki. Dumni rodzice przysyłali je, gdy dzieci miały po dziesięć, dwanaście lat, a wnuki, gdy już dorosły, przysyłały swoje dojrzałe wersje. Teraz miał po cztery, pięć kubików dla każdego i co roku pojawiały się nowe - uaktualnienie wcześniejszych lub nowe praprawnuki uwiecznione po raz pierwszy. Wszystkie trafiały na półkę do patriarchy rodu. Stauntowi podobał się ten zwyczaj. Miał tylko jeden kubik żony. Wynalazku dokonano pięćdziesiąt lat temu, a Edith nie żyła od lat czterdziestu siedmiu. Staunt z żoną byli jednymi z pierwszych, którzy zrobili sobie kubiki i dobrze się stało, ponieważ Edith nie miała już wiele życia przed sobą. Nawet teraz nie wszystkie przypadki śmierci były dobrowolne. Edith zginęła w wypadku helikoptera, a Staunt dobiegając dziewięćdziesiątki nie ożenił się powtórnie. Jej kubik stanowił dla niego wielkie pocieszenie w okresie tuż po jej śmierci. Teraz jednak używał go rzadko ze względu na niedoskonałości techniczne. Proces był zbyt nowy, kiedy kubik był wykonany. Symulacja była jedynie przybliżona, ruchy były gwałtowne i niezgrabne, pozbawione wdzięku typowego dla Edith. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz go włączał. Pod wpływem impulsu wsunął kubik do czytnika. Ekran rozjaśnił się i pojawiła się Edith. Długie, platynowoblond włosy, czerwona suknia spięta na ramieniu jej ulubioną, złotą broszą. Była wtedy po siedemdziesiątce, ale nie wyglądała na więcej niż pięćdziesiąt. Ich małżeństwo trwało pół wieku. Staunt dopiero niedawno zdał sobie sprawę, że okres jego życia bez niej był prawie tak samo długi, jak z nią. - Dobrze wyglądasz, Henry - powiedziała, jak tylko pojawiła się na ekranie. - Nie najgorzej, jak na takiego starucha. Jest rok 2095. Niedługo będę miał sto trzydzieści sześć lat. - Nie używałeś kubika przez dłuższy czas. Prawie pięć lat. - Nie, ale to nie znaczy, że nie myślałem o tobie. Chodzi o to, że oddalam się od wszystkiego, co kiedyś kochałem. Jestem jakby lunatykiem. Błąkam się bez celu. Nie wiem, co robić z czasem. - Dobrze się czujesz? - Dość dobrze. Jestem zdrowy. Zaskakująco zdrowy. Nie mogę narzekać. - Komponujesz? - Bardzo mało. Właściwie wcale. Zrobiłem kilka projektów, ale to wszystko. - Szkoda. Miałam nadzieję, że zagrasz coś dla mnie. - Nie. Nic nie mam do zagrania. W ciągu minionych lat regularnie grał wszystkie swoje nowe utwory dla kubika Edith oraz informował o wydarzeniach w rodzinie i u znajomych, o sytuacji światowej, o wydarzeniach w świecie kultury. Nie chciał, żeby kubik pozostawał na stałe w 2046 roku. Ciągła nauka, zmiany, rozwój pomagały utrzymać wrażenie, że Edith na ekranie to prawdziwa Edith. Zapoznał ją nawet ze szczegółami jej własnej śmierci. - Jak się mają dzieci? - spytała. - Świetnie. Często się spotykamy. Paul trzyma się świetnie, chociaż jest już stary. Ma dziewięćdziesiąt jeden lat. Czy to cię nie dziwi, że jesteś matką syna starszego od ciebie? - Dlaczego miałabym tak myśleć? - roześmiała się. - Jeżeli on ma dziewięćdziesiąt jeden, to ja mam sto dwadzieścia pięć. Oczywiście. Oczywiście. Jeśli tak sobie życzysz - pomyślał. - Crystal ma osiemdziesiąt siedem. To trochę dziwne. Zawsze myślę o niej jako o młodej kobiecie. Jej dzieci muszą już być stare, a przecież pamiętani, jak były malutkie. - Donna ma sześćdziesiąt jeden, David - pięćdziesiąt osiem, Henry - czterdzieści siedem. - Henry? - powiedziała Edith i jej twarz straciła wszelki wyraz. - O, tak. Trzecie dziecko. Twój imiennik. Zapomniałam o nim przez chwilę. Henry urodził się wkrótce po wypadku Edith. Staunt poinformował o tym kubik, ale wprowadzanie informacji już po jego wykonaniu nie zawsze było w pełni dokładne. Czasami było trudno do nich dotrzeć. Jak gdyby chciała ukryć zakłopotanie, zaczęła dopytywać się o inne wnuki i prawnuki, cały ten tłum, który pojawił się już po jej śmierci. Cytowała imiona, kojarzyła je z właściwymi rodzicami, przesuwała się w górę i w dół drzewa genealogicznego Stauntów, żeby mu zrobić przyjemność. Staunt wymusił jednak nagłą zmianę tematu. - Chciałem powiedzieć ci, Edith, że zadecydowałem, iż czas mi odejść - powiedział. - Odejść? Dokąd? - znowu ten całkowity brak wyrazu. - Przecież wiesz, co mam na myśli. Odejść. - Nie. Nie wiem. Naprawdę. - Do Domu Pożegnań. - W dalszym ciągu nie wiem, o co ci chodzi. Staunt zmusił się do zachowania spokoju. - Tłumaczyłem ci te pojęcia już dawno temu. Używane są już od dwudziestu, a może trzydziestu lat. Oznaczają dobrowolne zakończenie życia. Rozmawialiśmy o tym. Każdy podejmuje taką decyzję wcześniej czy później. - Zdecydowałeś się umrzeć? - Odejść, tak, umrzeć, odejść. - Dlaczego? - Ze względu na nudę, samotność. Żyję dłużej niż większość moich przyjaciół. Mój talent się wyczerpał. Żyję dłużej niż powinienem, a mógłbym pożyć jeszcze z pięćdziesiąt lat. Po co się szarpać? Żyć po to, żeby żyć? - Biedny Henry. Miałeś zawsze taką wspaniałą umiejętność interesowania się tyloma rzeczami. Dnia ci nie starczało, aby zająć się swoimi zbiorami, książkami, muzyką, podróżami, przyjaciółmi... - Przeczytałem wszystko, co chciałem przeczytać. Widziałem już cały świat. Kolekcjonerstwo mnie nuży. - To może miałam jednak szczęście. Rozsądna ilość lat, szczęśliwe życie, szybki koniec... - Nie. Dobrze było tak żyć. Byłem zdrowy. Nie zestarzałem się. Było dobrze. Tylko ciebie nie było. Teraz wszystko przestało mnie bawić. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie ma sensu zostawać tu dłużej. Koło dokonało obrotu. Starzy muszą się usunąć. Gdzieś żyją ludzie, którzy pragną mieć dziecko, czekają na wolne miejsce na tym świecie. Ja mogę takie miejsce stworzyć. - Czy powiedziałeś Paulowi i Crystal? - Jeszcze nie