... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale tak sobie myślę, że Dee może jednak przyjedzie z Port Arthur. Tak więc niedłu- go można się spodziewać, że znowu zamieszka w swoim dawnym pokoju. Coś mi mówi... - Co? Mama zwiększa prędkość wycieraczek i włącza światła. Coś jej chodzi po głowie. -No, bo wy wszyscy odchodziliście i powracali już tyle razy, że naprawdę przestałam mówić znajo- mym, że wszystkie nasze dzieci się od nas wyniosły. Zresztą jakoś się teraz o tym nie mówi. Wszyscy nasi znajomi mają to samo ze swoimi dziećmi. Kiedy spotykam się z kimś przypadkiem w sklepie, wiem, żeby nie pytać o dzieci, jak dawniej. To by było zbyt przygnębiające. A propos, pamiętasz Allanę du Bois? -Tę laskę? -Ogoliła się na zero i przystała do jakiejś sekty. -Niemożliwe! -Ale najpierw sprzedała całą biżuterię mamy, żeby mieć na składkę na Lotusa Elitę swojego guru. Porozlepiała po całym domu karteczki z napisem: „Mamo, będę się za ciebie modlić". I mama w koń- cu wywaliła ją z domu. Teraz Allana hoduje rzepę gdzieś w Tennessee. - Jak to się wszystkim pokręciło... Nikt nie wyrósł na normalnego człowieka. Widziałaś się z kimś innym? -Z wszystkimi. Ale nie pamiętam, jak się nazywają. Jakiś Donny... Arnold... Pamiętam ich z cza- sów, kiedy przychodzili do nas na lody. Ale teraz wyglądają tak staro... tak smutno... jakby przedwcześnie byli w średnim wieku. Za to muszę przyznać, że znajomi Tylera są inni, tacy jacyś dziarscy. -Bo znajomi Tylera żyją w bańkach mydlanych. -Andy, to niesprawiedliwe i nieprawdziwe. Ma rację. Ja po prostu zazdroszczę Tylerowi i jego kumplom, że w ogóle nie boją się przyszłości. A ja boję się - i zazdroszczę. - Masz rację. Przepraszam. A co ci mówi, że Dee.też może przyjedzie? Bo chyba ci przerwałem... Ruch jest mały na Sandy Boulevard, którym jedziemy ku stalowym mostom w centrum, mostom w ko- lorze chmur, mostom tak wielkim i skomplikowanym, że przypominają mi Nowy Jork Claire. Zastanawiam się, czy ich masa też wpływa na prawa ciążenia. - No, bo w momencie, kiedy któreś z was dzwoni do domu i zaczyna wspominać przeszłość al- bo narzekać na pracę, ja wiem, że trzeba przygotować świeżą pościel. Albo gdy coś idzie za dobrze. Trzy miesiące temu Dee zadzwoniła, że Lukę kupuje jej sklepik z mrożonym jogurtem. Nigdy jeszcze nie była taka podekscytowana. To ja zaraz powiedziałam tacie: „Frank, najdalej na wiosnę będzie znowu mieszkać u nas i beczeć nad rocznikami licealnymi". Chyba wygram ten zakład. Albo kiedy Davie dostał wreszcie w miarę porządną pracę jako redaktor artystyczny w tym czasopi- śmie i ciągle mi mówił, jak się z tego cieszy. No i za parę minut mu się znudziło, i proszę: dzyń-dzyń, dzwonek do drzwi, a za drzwiami Dave i ta jego dziewczyna, Rain, i oboje wyglądają, jakby uciekli z łagru dla dzieci. Kochająca się para została u nas na sześć miesięcy, Andy. Ciebie nie było, byłeś w Japonii czy gdzieś tam. Nie masz pojęcia, co tu się działo. Do tej pory znajduję obcięte pazury od nóg. Biedny tata znalazł jeden, pomalowany czarnym lakierem, w zamrażarce. Okropna istota. -A teraz już się tolerujecie z Rain? -Z trudem. Nie powiem, żebym się zamartwiała, że w tym roku pojechali na święta do Anglii. Pada coraz bardziej. Stuk deszczu o dach samochodu to jeden z moich ulubionych odgłosów. Mama wzdycha: - A ja wiązałam z wami wszystkimi takie nadzieje. No, bo jak tu o tym nie myśleć, kiedy patrzy się w buzię własnego dzidziusia? Ale musiałam przestać się przejmować tym, co robicie z własnym życiem. Mam nadzieję, że cię to nie martwi, bo bardzo mi to ułatwiło życie. 2+2=5-IZM: Poddanie się, po długim oporze, skierowanej do siebie strategii marketingowej: „No dobra, już kupię tę waszą gtupią kole, tylko dajcie mi święty spokój". PARALIŻ WYBORU: Niezdolność dokonania wyboru w sytuacji nadmiaru możliwości. Gdy zajeżdżamy przed dom, widzę, że wybiega z niego Tyler i pędzi do samochodu, osłaniając od desz- czu swą wyszukaną fryzurę czerwoną sportową torbą. „Cześć, Andy!" - krzyczy i zatrzaskuje drzwi swego ciepłego, suchego świata. Uchyla na centymetr szybę, przekrzywia szy;ę i dodaje: „Witaj w domu, o któ- rym zapomniał czas!" MTV, nie kule Wigilia. fKupuję dziśogromne ilości świec, ale nie powiem, poco. - Świece wotywne, urodzinowe, wy-padkow.e, obiadowe, żydowskie, bożona-rodzeniowe, i świece z księgarni hinduskiej z komiksami z życia świętych.Wszystkie się liczą - ich płomienie są ta-kie same. W Durst Thriftee Mart na dwudziestej pierwszej Tyler już tak wstydzi się tej manii, że włożył mi do wózka mrożonego indyka, żeby było bardziej świątecznie. „A co to jest świeca wotywna?", pyta, zdradzając świeckie wychowanie, a przy okazji również zawroty głowy, bo nawdychał się ubezwłasnowolniającego, ciężkiego zapachu pękatej świeczki obiadowej z niebieskiego, sztucznego wosku. U„Taka, którą się zapala do modlitwy. Można je zobaczyć w każdym kościele w Europie". ,Aha. Patrz, takiej jeszcze nie masz". Podaje mi okrągłą, czerwoną świecę w czymś, co przypomina pończochę - takie same świece zapalają ci na stole w rodzinnych knajpkach włoskich. „An- dy, ludzie już i tak gapią się na twój wózek. Może byś mi jednak powiedział, po co ci te świeczki". ,To będzie świąteczna niespodzianka, Tyler. Cierpliwości"