... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wywaliłjęzor, żeby mnie zniechęcić, ale sięnie poddałam. Gdy uznał,że już dość, po prostu odwrócił się do mnie plecami. Resztę kliszy wypstrykałam na przejeżdżający pociąg. W kuchni wyjęłamrolkę i wrzuciłam do wazy, wktórej nigdy nie byłozupy, za tokotłowała się masa nieprzydatnych rupieci. Na miejsce wyjętejwłożyłam jakąś starą, niewywotaną. Aparat położyłam na półce. Podejrzewałam, że Filip może zabrać film. Mama napomknęłatylko o jego wczorajszym stanie, a onzripostował czymś obrzydliwym i wyszedł. Sprawiała wrażenieoszołomionej, ale nie sądzę,żejego chamstwem. Bała się raczejdopuścić do siebie myśl,że Filip odjedzie z powodu tej uwagi. Jeślichodzi o mnie, nie potrafiłamukryć ulgi. I nie potrafiłamznaleźć w sobie dość energii, by okazać jej współczucie. Nigdynie tłumiła w jegozachowaniu agresji. Nie wiem, dlaczego. Może chciała zaszczepić w nim pewność siebie i pragnienie dominacji. Ciekawe po co. W telewizjitematem numerjeden pozostawał wczorajszy wybuch. Migawkę z rozpryskującym sięsamochodem pokazywaliwkażdym programie informacyjnym. Filip musiał widzieć topo raz pierwszy, bo przywarowat przed ekranem jak pies. Potempstrykał kanałami jak oszalały. Musiał to byćdla niegowstrząs, bo krew odpłynęła mu z twarzy. Wyjechał pól godzinypóźniej. Na foteluzostały brudne skarpetki. Zodrazą wyrzuciłam jedo śmieci. Przez następne dnimiałam je ciągle przed oczami. Nie mogłam o niczym innymmyśleć, tylko o tych cuchnących 51. skarpetkach. Jakby nic więcej nie istniało. Skupiłam się całkowicie na nich, przesłoniły mi resztę świata. Wierzyłam, żeFilip robiłto,czym się chwalił. Wiedziałamnawet jak, bo mama rzeczywiście gotego nauczyła, i ja to teżpotrafiłam. Całe dzieciństwo spędziliśmywśród naprawianychprzez nią starodruków. Jednocześnie wierzyłam, że tego niezrobił. Byłam w stanie wierzyć równocześnie w obie prawdyi nawet nie próbowałam zastanawiać się nad tkwiącą w nichsprzecznością. Ucieszyłam się,że wyjechał. Snułam fantazje o tym, jak dobrze byłoby, gdyby już nie wrócił. Zęby wyjechał na zawsze alboumarł. To by rozwiązałosprawę. Nie musiałabym niczego mówić mamie. Intuicja podpowiadała mi, żeona nie zniesie prawdy o Filipie. Wieczoremzauważyłam, że w aparacie nie ma filmu. Pogratulowałam sobie przebiegłości. Po kilku dniach odebrałam odfotografawywołane zdjęcia. Były prześwietlone, mało ostre,fragmentami całkiem zaciemnione. Potowa twarzy Filipa krytasię w cieniu, nadrugiej wyraźnie rysował się grymas lekceważenia i pogardy. Tak zapamiętałam swego brata. Wyglądał jakdiabeł. - Okropnesą te zdjęcia! Wygląda nanich jak diabeł! - Mama zajrzała miprzez ramię; w jej głosie nie było, jak poprzednio, złości. -Przepraszam, że tak naciebie naskoczyłam. Jestemzła na Filipa,a wyładowuję się na tobie. Następnymrazem chyba go zabiję! Przyjęłam przeprosiny. Przypięłam zdjęcie do bocznej ściankiszafy i przesunęłamlunetę na zieloną kamienicę przy rynku. W trzecimoknie nalewo nic się nie zmienia, jak w obrazie. Całymi godzinami dwojeludzi siedzi na kanapie przed telewizorem. Zaglądam do nicho różnych porach dnia, wraz zbrzaskiem lub późno w nocy,aleu nich wciążto samo. Był moment,gdy sądziłam, że to manekiny ustawione specjalnie dlamnie. Aleczasem jedno znika, oddala się, możedo łazienki albo do sklepu. Drugie trwa z oczamiutkwionymi w ekran, by po powrocie tamtego zdać relację z tego, co goominęło. 52 Szkoda,że mój świat nie stoi w miejscu, alekręci się jak nakaruzeli. Mucha łaziła z drugiej strony szyby, a ja po tejstronie umierałam z nudów. Liczyłam, ilema nóg. Ich ruchliwość zmuszałado maksymalnejkoncentracji. Wyszło, że jest po pięć zkażdejstrony, ale to chyba niemożliwe. Wokół falował jednostajny szmer,na który składały się szepty, tłumione chichoty, skrzypienie krzeseł, szelest gazety, rytm wystukiwany na kolanie, szum przesuwającej się taśmy walkmena. Chciało mi się spać. Mama obudziłamnie o świcie, bo dostała wiadomość,że ktoś wyrzucił na śmietnik komplet XIX-wiecznych krzeseł. - Uprzątnij szopę i zrób na niemiejsce! - zarządziła i poleciała do sąsiadów po furgonetkę. Była szósta rano, a w szopienie możnabyło upchnąć nawetszpilki. To,czego dokonałam, graniczyłoz cudem. Do szkołyprzyszłam odpocząć. Skupiłam się na basach wymykających się ze niedokładniewetkniętychw uszy Julkasłuchawek. Poświęciłamkilka długichchwil na wychwycenie rytmu, by po nim rozpoznaćmuzykę. Julek przymknął oczy i kiwał do rytmu głową i lewymkolanem. Narysowałam jegoprofil,a potem muchę; przypomniałam sobie, że według podręcznika ma sześć nóg. Ta za oknem nie mogła mieć więcej. Już jej niebyło. Szczęściara. Na poprzedniej lekcji nie miałam szczęścia. Nie przeczytałam lektury, utknęłam na opisie sklepu i akuratna mnietrafiłoopowiadanie dalszego ciągu. Ostatecznie, co się może wydarzyćwsklepie? Puściłam wodze fantazji. Po dobrych paru minutachzorientowałam się, że wszyscy, łączniez profesorką, wpatrująsię we mnie z fascynacją. Zamilkłam. - Brawo! - usłyszałam i przez moment myślałam,że misięudało. -Twoja wersja bardziej nam się podoba, ale w programiemamy tę wymyśloną przez Prusa! Szkoda. 53. - Jestem kompletną ignorantką, pani profesor! Strasznie miwstyd! - pokajałam się i dzięki jej dobremu humorowi nie dostałam jedynki, tylko kropkę, z możliwością zmazania jej jutro,jeśli przeczytam oryginał. Ględzenie fizykadoprowadziło wszystkich do stanu uśpienia. Po prostu nie obchodziło go, czy słuchamy. Mówił swoje,koncentrującsię na dwóch osobach z pierwszej tawki. Resztanie istniała