... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kilka raczej pospolitych, jedna czy dwie naprawdę niezłe, większość średnich. Nie ta sama klasa, co kociaki z pornosów, ale generalnie ten sam styl. Jeszcze jeden dowód, że Bosc miał ograniczony zasięg. Milo poszukał schowanej kamery, domyślając się, że będzie skierowana na łóżko i szybko ją znalazł - maleńkie urządzonko schowane w pudle po magnetowidzie. Skomplikowany aparacik wyróżniał się w ogólnej tandecie mieszkania Bosca i zdziwił Mila. W pudle leżało też kilka ciasno zwiniętych skrętów i pół tuzina tabletek ecstasy. Buzi buzi i dziewczynki odlatują. Nieładnie, nieładnie. Wrócił do albumu, przewrócił następną stronę. Nie był tak naprawdę zaskoczony tym, co tam znalazł, ale samo potwierdzenie podejrzeń wystarczyło, żeby zaczął się pocić. Dyplom ukończenia przez Bosca dziesięć lat temu Akademii Policyjnej Los Angeles. Potem zdjęcie grupowe i indywidualne, Bosc w swoim praktykanckim mundurze. Ostrzyżony, ogolony, gliniarz do telewizji. Ten sam paskudny uśmiech. Następne papiery odzwierciedlały postępy Bosca w strukturach policji. Kilka lat patrolu w północnym Hollywood, potem awans na detektywa pierwszej klasy i przeniesienie do wydziału kradzieży samochodów, gdzie Bosc spędził trzy lata jako śledczy i wyszedł ze stopniem detektywa drugiej klasy. Samochody. Szybki awans dla kowboja. Bydlak miał pewnie gdzieś ukrytą kolekcję wytrychów do wszystkich znanych modeli. Z taką wiedzą i sprzętem kradzież porsche Ricka i oddanie go wyczyszczonego i bez odcisków palców było dla detektywa Bosca zupełnym banałem. Po samochodach został przeniesiony do centrali, do archiwum Parker Center, potem do administracji. Potem rok w wydziale wewnętrznym. W końcu awans na detektywa trzeciej klasy i obecny przydział. Biuro szefa Broussarda. Drań był prawą ręką Johna G. Milo odłączył kamerę i zaniósł ją razem z domowej roboty pornosami i narkotykami do salonu. Bosc wciąż próbował udawać wyluzowanego, ale na odgłos kroków Mila otworzył oczy; kiedy zobaczył, co Milo mu pokazuje, wzdrygnął się. Ale szybko się opanował. Uśmiechnął. - Rany, pewnie jesteś detektywem. Milo podsunął mu pod nos tabletkę ecstasy. - Niedobry piesek, Craig. - Co, już mam się bać? - Cała kupka ciężkich przestępstw, kochaniutki. - Bo się zaraz przejmę. - Myślisz, że John G. cię ochroni? Coś mi mówi, że szef nie wie o twojej karierze filmowej. Wzrok Bosca zrobił się zimny i twardy, przez chwilę ukazując jego prawdziwe oblicze, ukryte pod maską przystojnego chłopaczka. - Myślę, że masz przejebane. - Śmiech. - Będziesz wydymany prosto w dupę. Chociaż, z drugiej strony... Milo zważył w rękach kamerę i narkotyki. - Zdaje ci się, że coś widzisz, ale nie widzisz - powiedział Bosc. - Tego nie ma. - Pokręcił głową i zachichotał. - Ale masz przejebane. Milo roześmiał się razem z nim. Podszedł bliżej, postawił stopę na goleni Bosca i stanął na niej całym ciężarem. Bosc zawył z bólu. Ze łzami w oczach próbował się wyrwać. Milo podniósł stopę. - Ty w dupę jebany chuju - wydyszał Bosc. - Ty głupi, spedalony kutasie. - Przepraszam, Craig. - Dawaj dalej - powiedział Bosc, z trudem łapiąc oddech. - Kopiesz sobie grób. Milo nie odpowiedział. Na twarz Bosca wrócił uśmiech. - Nie rozumiesz, prawda? To jest Los jebane Angeles. Nieważne, co robisz, ważne, kogo znasz. - Powiązania - powiedział Milo. - Załatwiłeś już sobie agenta? - Gdybyś miał mózg, może dałoby się zamknąć cię w zoo jako małpę. Dostałeś się do mojego domu przez włamanie, do tego dochodzi napaść. To będzie poważna sprawa, posiedzisz w więzieniu do następnego milenium. Myślisz, że to gówno, które trzymasz, nada się na dowód w sprawie? Powiem, że to podrzuciłeś. Milo rozłożył zdjęcia w wachlarzyk. - To nie mojego fiuta tutaj widać. - Pewnie, że nie - prychnął Bosc. - Twój byłby o połowę mniejszy i w czekoladowej polewie. Milo się uśmiechnął. - Już po tobie, stary - powiedział Bosc. - Tak było od początku i tak zawsze już będzie. Nieważne, ile morderstw zamkniesz. Żaden dobry uczynek nie uchodzi na sucho, stary. Im dłużej mnie tu trzymasz, tym bardziej masz przejebane, i ten twój koleś psycholog też. - Co on ma z tym wspólnego? Bosc uśmiechnął się, zamknął oczy i Milo pomyślał, że przestanie mówić. Ale kilka sekund później powiedział: - To gra. Ty i on jesteście pionkami. - Czyja gra? - Królów i królowych. - Johna G., Waltera Obeya i braci Cossacków? Bosc otworzył oczy. Znów zimne. Zimniejsze. - Wsadź sobie głowę w dupę i tam poszukaj odpowiedzi. A teraz mnie rozwiąż, to może ci pomogę. Rzucił rozkaz. Milo położył znalezione rzeczy na stole. Zrobił parę kroków tam i z powrotem, jakby się zastanawiał, czy nie posłuchać. Nagle podszedł szybko do Bosca, przyklęknął i położył palec na jego goleni, dokładnie tam, gdzie wcześniej nadepnął. Bosc zaczął się pocić. - Analogia szachowa - powiedział Milo. - Jaki z ciebie erudyta, panie Bobby Fischer. A teraz powiedz mi, dlaczego rąbnąłeś mi samochód i odstawiłeś tę szopkę w barze i wynająłeś skrytkę pocztową na Playa del Sol. I dlaczego dzisiaj węszyłeś koło mojego domu. - Służbowo - powiedział Bosc. - Na prośbę Johna G.? Bosc nie odpowiedział. Milo wyciągnął pistolet i wcisnął jego lufę w miękkie, opalone ciało pod jego brodą. - Szczegóły - warknął. Bosc zacisnął mocno usta. Milo cofnął broń. Bosc zaśmiał się. - Twój problem, Craig, polega na tym - powiedział Milo - że uważasz się za gońca, ale jesteś tylko zasranym pionkiem. Postukał kolbą pistoletu w goleń Bosca, na tyle mocno, że zagrzechotało. Poczekał, aż przestanie płakać, potem znów podniósł broń. Spanikowane oczy Bosca śledziły wznoszący się pistolet. W końcu zacisnął mocno oczy i załkał. - Craig, Craig. - Milo powoli opuszczał broń. - Proszę, proszę, nie! - krzyknął Bosc i zaczął mówić